Premier League. Pogoń Manchesteru zatrzymana

Chelsea tylko zremisowała u siebie z Evertonem 3:3, ale i tak powiększyła przewagę nad Manchesterem United, który przegrał z Aston Villa 0:1

Aston Villa wygrała na Old Trafford pierwszy raz od 1983 r. - To był jeden z tych dni, kiedy nic nie chciało wpaść - tłumaczył trener pokonanych Alex Ferguson. W drugiej połowie jego piłkarze stworzyli dość sytuacji, by spotkanie wygrać, ale najlepsze z nich marnowali Dimitar Berbatow i Michael Carrick. Bliski strzelenia gola po rzucie rożnym był też Nemanja Vidić, ale piłkę z linii bramkowej wybił Stewart Downing. Wayne Rooney, który zdobył w tym sezonie najwięcej bramek dla "Czerwonych Diabłów", zagrożenia pod bramką rywala nie stwarzał, bo zajmował się głównie rozgrywaniem piłki. Zniechęcony leniwym tempem narzuconym przez Carricka sam dogrywał piłki ze skrzydeł i sprzed pola karnego. Dwoił się i troił. Pod koniec meczu można go było zobaczyć także na własnej połowie, gdyż regularnie wracał się pod pole karne Tomasza Kuszczaka, by wspomagać Patrice'a Evrę w walce z szybkim jak wiatr Ashleyem Youngiem.

To właśnie precyzyjne dośrodkowanie tego ostatniego pozwoliło Gabrielowi Agbonlahorowi pokonać w pierwszej połowie Kuszczaka stojącego po raz piąty z rzędu w bramce Manchesteru. - W zeszłym roku też tu wygrywaliśmy, jednak w końcówce oddaliśmy zwycięstwo. Tym razem już tych samych błędów nie popełniliśmy i w pełni zasłużyliśmy na wygraną - mówił Agbonlahor, wspominając wiosenną wygraną Manchesteru 3:2. W tamtym meczu to Villa dwa razy wychodziła na prowadzenie, jednak gole Ronaldo i Machedy w końcówce meczu ostatecznie dały wygraną "Czerwonym Diabłom". Czy Kuszczak mógł lepiej zareagować przy golu? Mógł. Tłumaczy go niepewna gra całej, znów eksperymentalnej, defensywy z Wesem Brownem, który zastępuje kontuzjowanego Rio Ferdinanda, i pomocnikiem Darrenem Fletcherem na prawej obronie.

Aston Villa pokonała w tym sezonie Chelsea, Liverpool i Manchester United, dwa ostatnie na wyjazdach. - To wspaniałe zwycięstwo powinno dać nam świetnego kopa na okres świąteczny. Nie chcę jednak, by moi piłkarze popadli w samozachwyt - studził nastroje trener Villi Martin O'Neill. Ten kop może się jego piłkarzom przydać, gdyż po świętach czeka ich wyjazdowy mecz z Arsenalem.

Przegrywając z Aston Villą, Manchester nie wykorzystał szansy na dogonienie liderującej w lidze Chelsea, która niespodziewanie zremisowała u siebie z Evertonem 3:3. To już czwarty z rzędu mecz "The Blues" bez zwycięstwa. Media podają, że Carlo Ancelotti ma zamiar ściągnąć w styczniu na Stamford Bridge argentyńskiego napastnika Atletico Madryt Sergio Aguero. Po ostatnich spotkaniach wydaje się jednak, że to linia obrony, dotychczas niezawodna, potrzebuje wzmocnień. W ostatnich czterech meczach Chelsea straciła aż dziesięć goli, tyle samo, ile w poprzednich 21 spotkaniach.

Bramki dla Evertonu padały w kuriozalnych okolicznościach. Najpierw piłka po strzale Louisa Sahy odbiła się od słupka, a później od pleców interweniującego Petra Czecha. W doliczonym czasie gry pierwszej połowy, gdy po golach Drogby i Anelki Chelsea już wygrywała, po strasznym zamieszaniu w polu karnym bramkę zdobył Yakubu. Wcześniej piłki nie zdołali wybić John Terry i Ricardo Carvalho. Wreszcie w drugiej połowie wybijający głową piłkę z własnego pola karnego Didier Drogba trafił nią w potylicę Sahy tak, że przeleciała nad Czechem. Wszystkie stracone przez Chelsea gole padły po stałych fragmentach gry. - Jestem niezadowolony z wyniku, ale zadowolony z postawy moich piłkarzy. Dali z siebie wszystko, zasłużyliśmy na wygraną - mówił Ancelotti. - Nie ma mowy o kryzysie. Dziś mieliśmy pecha - dodał. Pech Chelsea był szczęściem Evertonu, który w ostatnich kolejkach przegrał z Liverpoolem i zremisował z Tottenhamem, choć zasłużył w tamtych spotkaniach na więcej. - Taki wynik wziąłbym w ciemno. Jestem bardzo zadowolony - cieszył się trener liverpoolczyków David Moyes.

Jak zauważył komentator "Sunday Times", w lidze angielskiej dokonuje się przemiana. "Premier League zaczyna coraz bardziej przypominać dawną First Division z lat 80. Każdy może wygrać z każdym, w każdej kolejce faworyci tracą punkty. To tylko lepiej dla widowiska". Rzeczywiście, tak wyrównanego sezonu nie było od lat. Zapowiada się, że walka o mistrzostwo, europejskie puchary i utrzymanie toczyć się będzie do ostatniej kolejki.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.