Jacek Masiota: PZPN wydaje dużo za dużo

- Nie rozumiem, dlaczego udział w zarządzie PZPN stał się nagle płatny. Pieniądze pobierane ze związku powinny wynikać z pracy, a nie z racji sprawowanej funkcji - mówi Jacek Masiota.

Jacek Sarzało: Jak wykazał raport komisji rewizyjnej, PZPN źle wydaje pieniądze. W wielu punktach budżet został w pierwszym półroczu przekroczony. Pan zawsze był zdania, że związek marnotrawi fundusze. Jak widać - nic się nie zmienia...

Jacek Masiota, członek zarządu: Jestem konsekwentny. Wśród nieakceptowanych przeze mnie w PZPN spraw najważniejszą wciąż jest wadliwe wydawanie pieniędzy. Trudno dać przyzwolenie na olbrzymie i wciąż rosnące koszty administracyjne (pensje, delegacje, hotele) czy ostatnio nagłośnione umowy-zlecenia dla członków zarządu, np. Antoniego Piechniczka czy Kazimierza Grenia.

Ponoć dostali w ciągu pół roku po ponad 50 tys. zł każdy. Wiceprezes Piechniczek nawet grubo ponad.

- Co więcej, wynagrodzenia i delegacje dla wszystkich członków zarządu za pierwsze półrocze to ok. 800 tys. zł. Nie potrafię znaleźć sensownego wytłumaczenia wynagradzania pana Grenia kwotą ok. 9 tys. zł miesięcznie za "doradztwo w zakresie organizacyjnym". Przecież pan Kazimierz nie jest ani biegłym rewidentem, ani prawnikiem, ani rzeczoznawcą. A doradzanie prezesowi należy do obowiązków każdego członka zarządu. Pobierane pieniądze powinny wynikać z pracy, nie z racji sprawowanej funkcji.

Tylko prezes Lato ma oficjalną pensję. Pozostali członkowie zarządu pracują ponoć społecznie.

- Właśnie. Nie rozumiem, dlaczego udział w zarządzie PZPN stał się nagle płatny. Albo ci wynagradzani panowie są działaczami społecznymi i poświęcają się dla związku raz bądź dwa razy w miesiącu, albo mają niezbędne kompetencje, by być pracownikami związku pięć dni w tygodniu, i wtedy rzeczywiście otrzymywać wynagrodzenie. Na razie mamy fikcję.

Podobno na wtorkowym posiedzeniu zarządu pokłócił się pan z Piechniczkiem?

- Trudno mi zaakceptować jego poglądy dotyczące funkcjonowania związku. Czasami odnoszę wrażenie, że to, że kluby mają prywatnych właścicieli, jest dla pana Piechniczka największym złem w polskiej piłce nożnej. Według niego sukcesy można było osiągać, kiedy kluby były finansowane przez przedsiębiorstwa państwowe, np. kopalnie. A teraz brak pieniędzy czy afera korupcyjna to wina tych prywatnych właścicieli.

Piechniczek powiedział niedawno "Gazecie", że zmniejszenie liczebności zarządu niemal o połowę - do 18 osób - to błąd. Zgadza się pan?

- Absolutnie nie, ponieważ na decyzje członków zarządu prawie zawsze wpływają przede wszystkim lokalne interesy. Stąd np. cała afera z licencjami dla klubów, komisjami ds. nagłych, mediami. Kiedy wybierani są członkowie rozmaitych komisji PZPN, ważniejsze od ich kompetencji jest to, czy każdy ze związków regionalnych jest należycie reprezentowany.

Z raportu komisji rewizyjnej PZPN

Dużo więcej szczegółów z raportu o wydatkach PZPN ?

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.