Jan Urban: Brakuje umiejętności

W sobotę mieliśmy trening strzelecki i w sytuacjach sam na sam napastnicy strzelali gola za golem. Przyszedł mecz i nie wytrzymali psychicznie - mówi trener Legii.

W niedzielę wicemistrzowie Polski przegrali 0:1 z Odrą. W pierwszej połowie w Wodzisławiu byli zdecydowanie lepsi, stworzyli cztery wyśmienite okazje. Ale nie wykorzystali żadnej. Pierwszą w sezonie bramkę stracili niewiele ponad kwadrans przed końcem. Strat nie byli w stanie odrobić.

Robert Błoński: Jak pan wytłumaczy porażkę z Odrą? Legia grała dobrze przed przerwą, ale nieskutecznie.

Jan Urban: Odpowiedź jest zawarta w pytaniu. Nie ma sensu doszukiwać się innych rzeczy. Klasowa drużyna, która chce walczyć o mistrzostwo, jeśli ma takie okazje, musi je wykorzystywać. Gdybyśmy grając z taką Odrą, nie umieli stworzyć okazji, to dopiero byłby problem. Ale my je mieliśmy. Zastanawiam się tylko, ilu jeszcze szans potrzebujemy, żeby wreszcie coś strzelić. Wiadomo, że w każdym meczu z nami przeciwnik jakąś sytuację stworzy. I może ją wykorzystać. Ale z reguły to my mamy więcej szans. Tylko nie strzelamy.

Rok temu Legia przegrała w Wodzisławiu 0:2, ale po bardzo słabym występie.

- Nie ma co porównywać. Wtedy podkuliliśmy ogon, powiedzieliśmy, że Odra była lepsza, i zawstydzeni wróciliśmy do Warszawy. Ale w niedzielę tak nie było. Tym bardziej boli, takich spotkań, czy jak to z Cracovią, nie można nie wygrywać.

Czy nie denerwuje pana boiskowe niechlujstwo i nonszalancja zawodników? Wygląda to tak, jakby zupełnie nie przejmowali się zmarnowanymi okazjami.

- Wkurza, i to bardzo. Nie ma w nich "chcicy" na strzelanie goli. Po jednej zmarnowanej okazji powinni dostawać piany i dążyć do poprawy w kolejnej. Zawodnik musi być wkurzony na siebie, że mu coś nie wyszło. I akurat w Wodzisławiu nie mogą zwalać winy na pecha. Bo to nie brak szczęścia zadecydował, że nic nie strzeliliśmy. Czasem bramkarz rzeczywiście coś fantastycznie obroni, ale w niedzielę zabrakło umiejętności.

Sebastian Szałachowski podczas przygotowań strzelał gola za golem, był w świetnej formie. Przyszła liga, skończyła się skuteczność.

- Nie wytrzymuje ciśnienia. Presja rośnie, oberwało nam się za mecz z Cracovią. I słusznie. Odpowiedzialność jest coraz większa, każdy zawodnik odczuwa ją inaczej, wie, że jeśli znowu czegoś nie wykorzysta, znowu zostanie skrytykowany. Ale taka jest zawodowa piłka, z tym trzeba umieć żyć i radzić sobie. W Wodzisławiu sobie nie poradziliśmy. "Szałach" czy Paluchowski jeszcze zdobędą niejednego gola. Większą sztuką jest trafić na 1:0 czy chociaż na 1:1 niż na 2:0 czy 3:0, kiedy mecz jest ustawiony i można grać na luzie.

Legia, jak już traci gola, to od razu też trzy punkty.

- W poprzednim sezonie tylko dwa razy, przegrywając 0:1, nie umieliśmy się podnieść. W Wodzisławiu złudzenia Odry powinny się skończyć przed przerwą. Gola straciliśmy po faulu, ale to żadne dla nas usprawiedliwienie.

Niemal całe spotkanie spędził pan przy linii autowej. Tak samo było w trakcie spotkania z Cracovią. Przeczuł pan, że coś się święci?

- Chciałem być z zawodnikami, mobilizować ich. Nie chciałem powtórki sprzed roku, kiedy ledwo mecz z Odrą się zaczął, a już się skończył, bo przegrywaliśmy 0:2. Przed przerwą wszystko grało, bo Odra nie była w stanie nic zrobić. Oprócz skuteczności. Są rzeczy, których trener nie nauczy. Przeżywanie realnych, trudnych sytuacji przychodzi dopiero w meczach o stawkę. Tam zawodnik zdobywa doświadczenie, uczy się radzić z presją i grać z obciążeniem. Na treningach czy w sparingach nie ma ciśnienia. To nigdy nie będzie to samo. A my zaczęliśmy rozdawać prezenty, najpierw Cracovii teraz Odrze. Dobrze zagraliśmy, ale co z tego? Liczą się punkty, one zdecydują, na którym miejscu skończymy ligę.

Co pan zrobił po meczu w Wodzisławiu?

- Musimy być jeszcze bardziej zdeterminowani. Mówiłem piłkarzom, że w sytuacjach sam na sam, strzelając na bramkę, trzeba zrobić jakiś ruch nogą. Spróbować zmylić, przestraszyć przeciwnika. A nie bezmyślnie strzelić, żeby strzelić. Możemy narzekać na "Tejksia" Chinyamę, ale on strzelał gole i potem wszystkim gra się łatwiej. Bo Chinyama zawsze gra z takim samym nastawieniem - czy to z Lechem, Wisłą czy Odrą.

W Wodzisławiu miałem pretensje, że po stracie gola nie ruszyliśmy na przeciwnika. To było naszym obowiązkiem. Tym bardziej że rywali łapały skurcze, powinniśmy ich przydusić, zaostrzyć tempo. Młodzi: Jędrzejczyk, Rybus, Paluchowski i Borysiuk mieli prawo nie czuć się komfortowo, ale inni powinni wziąć to na siebie. Nawet jeśli przeciwnik tylko "muruje" dostęp do bramki.

Szałachowski nie gra w Legii od wczoraj. Wie doskonale, czym jest presja.

- Zapewniam, że gdybyśmy prowadzili 2:0, wykorzystałby przynajmniej jedną z tych okazji. Miałby większy spokój. Chinyamie jest wszystko jedno z kim gra.

Nie dość, że Legia przegrała w Wodzisławiu, to jeszcze Roger skarży się, że już przed sezonem skazał go pan na rezerwę.

- Kłamstwo. Podczas przygotowań powiedziałem mu, że jeśli zostanie u nas do grudnia, może dojść do sytuacji, że nie będę na niego stawiał. Ale nie zapowiedziałem, że nie będzie grał. Może źle mnie zrozumiał? Mając do dyspozycji tych, o których wiem, że zostaną w klubie, im będę dawał więcej szans. Ale wyobraża pan sobie, że lepszego zawodnika posadziłbym na ławce rezerwowych? To mogłoby kosztować Legię kilka punktów. Gdyby Roger był w dobrej formie, na pewno bym z niego korzystał. Nie patrzyłbym na to, że w kontrakcie ma bonusy za liczbę występów. To samo zrobiłem z Vukoviciem jesienią. Wiedziałem, że odchodzi, ale jak był lepszy od kolegów, to grał do samego końca rundy.

Roger powiedział, że to nie forma decyduje o tym, że nie gra, tylko sprawy pozaboiskowe. Twierdzi, że jest w dobrej dyspozycji, nie czuje się gorszy od tych, co grają.

- Znowu się nie zgadzam. Nie czarujmy się, Roger nie jest w dobrej formie. Jeśli Roger nie umie tego realnie ocenić, to jego problem. Ja z tym problemów nie mam. Od dawna nie jest w wysokiej formie, a to, że czasem ma przebłyski, to coś normalnego. W kadrze też nie gra tak jak podczas Euro, ale umiejętności pozwalają mu na jedno czy dwa klasowe zagrania. Dla mnie to za mało.

Jest pan zdziwiony, że od mistrzostw Europy nikt nie kupił Rogera?

- Gdyby był w tak dobrej formie, jak twierdzi, na pewno znaleźliby się chętni.

Wróćmy do Legii - po czterech kolejkach Legia ma już pięć punktów straty do Wisły.

- Tamten sezon zaczęliśmy od remisu i porażki, a później odrobiliśmy straty. Wiem jednak, że to przez takie wpadki jak teraz z Cracovią czy Odrą zabrakło nam punktów do mistrzostwa. Początek znowu się powtórzył, straciliśmy punkty z drużynami, z którymi nie powinniśmy. Wkurza mnie to, bo gdybyśmy grali źle, trzeba byłoby wziąć się do roboty, ale my nie umiemy strzelić gola. W takich momentach decydują umiejętności. Czasem mam wrażenie, że jakbym wszedł na boisko, to wykorzystałbym szanse, jakie mieli moi piłkarze. Zostaje mi jednak pewność, że oni jeszcze będą strzelać.

Jak pan oceni Marcina Mięciela w Wodzisławiu?

- Zagrał lepiej niż z Cracovią, ale to napastnik, od którego oczekujemy bramek. Jak nie trafia, niech ma asysty. Po to go sprowadziliśmy do Legii. Nie zdobył gola w żadnym z sześciu oficjalnych występów. To niepokojące.

Co może pan zrobić po tych dwóch meczach? Próbuje pan różnych ustawień, w Wodzisławiu po przerwie zagrało dwóch napastników, ale efekt żaden.

- Dlatego po niedzielnej po porażce mówiłem, jak ważne są umiejętności. Nam ich brakuje. Nie chcę, żebyśmy w tym sezonie znowu doszli do takiej sytuacji, że mając Mięciela, Szałachowskiego, Paluchowskiego i - jeśli kiedykolwiek wyzdrowieje - Grzelaka, za strzelanie bramek będzie odpowiadał wyłącznie Chinyama.

Kiedy wróci na boisko?

- W optymalnej formie będzie po dwutygodniowej przerwie na mecze reprezentacji. Ale już normalnie z nami trenuje i kto wie, może jako "straszaka" wezmę go na ławkę rezerwowych na piątkowy mecz z Polonią Bytom? W końcu musimy zacząć strzelać gole. Może wejdzie na pół godziny i nam pomoże. W ostatniej kolejce ubiegłego sezonu zagrał kilkanaście minut z Ruchem, strzelił dwa gole i został królem strzelców. Potencjał ma duży.

Jak poważna jest kontuzja Macieja Iwańskiego?

- Naciągnął pachwinę, nie wiem, czy zagra w piątek. Ale do składu ma wrócić Dickson Choto. Miał grać w poniedziałek w meczu Młodej Ekstraklasy, ale na treningu lekko skręcił kostkę. Do piątku się jednak wyleczy.

Jak pan zmotywuje drużynę?

- Mówić i tłumaczyć można dużo. I rozmawiamy. Ale wie pan, jakie jest największe kuriozum? W sobotę przed meczem z Odrą trenowaliśmy sytuacje jeden na jednego. Rzadko je trenujemy. Napastnicy trafiali tak, że miło było patrzeć. Przyszedł mecz i zabrakło determinacji do zwycięstwa.

Copyright © Agora SA