Był to konkurs wyjątkowy. Pierwszy rzut Polka oddała tylko po to, by zaliczyć odległość i wejść do ścisłego finału. W drugim Anita Włodarczyk zrobiła coś, czego wszyscy fachowcy się spodziewali. Jakby od niechcenia rzuciła młotem, ten wylądował bardzo daleko. Polka wiedziała, że rzut był rewelacyjny i z napięciem czekała, co pokaże tablica. 77,96 m, rekord świata pobity został o 16 cm!
Ponieważ trwał również konkurs skoku o tyczce z udziałem Niemców, stadion w pierwszym momencie nie zauważył, że właśnie Berlin ogląda drugiego rekordzistę świata po Usianie Bolcie i trzeci rekord świata. Informacja docierała przez kilkanaście sekund, aż wreszcie stadion zrozumiał.
W tym momencie zaczęła się druga odsłona wydarzenia - szaleństwa panny Anity.
Rekordzistka świata zaczęła skakać z radości, w podskokach biec w kierunku trybun. Przy drugim lub trzecim skoku noga się wykręciła.
Jeszcze rozradowana młociarka - nie zdając sobie sprawy z powagi kontuzji - wracała na rzutnię, nie zważając, że właśnie trwa finał biegu na 5 km kobiet, i omal nie tratując drobniutkich afrykańskich biegaczek. Zabrakło centymetrów.
Z każdą chwilą ból się wzmagał. Polka odwołała jedną kolejkę, potem dwie następne. Musiała nerwowo i bezradnie czekać na rzuty Betty Heidler, które były próba za próbą dalsze. Leżała na tartanie z foliową torebką pełną lodu na stopie.
Kiedy polskim kibicom przypomniała się ostatnia kolejka rzutu dyskiem, w której Robert Harding odebrał złoto dyskobolowi Piotrowi Małachowskiemu, lub końcówka konkursu kulomiotów, gdy Christian Cantwell odebrał złoto Tomaszowi Majewskiemu, przyszedł czas na ostatni rzut Niemki.
Jednak Heidler w odróżnieniu od tamtych musiałby pobić rekord świata, aby zdobyć tytuł.
Młot szybował daleko, najdalej z jej wszystkich prób. Wylądował na 77,12 m, do pokonania Polki zabrakło jej 85 centymetrów!
Polka już tylko wykonała symboliczny ostatni rzut na 30 metrów, bawiąc się z publicznością (która zresztą nie zrozumiała dowcipu i trochę gwizdała, myśląc, że Polce po prostu nie chce się rzucać), i spaliła.
Włodarczyk znów była szczęśliwa. Przez godzinę zapomniała o kontuzji, krążyła po stadionie z flagą, podpisując autografy, podnosząc w uścisku miśka, maskotkę mistrzostw.
Tym jednym rzutem zarobiła 160 tys. dolarów od IAAF - 100 tys. za rekord świata i 60 tys. za tytuł - a na dodatek państwową nagrodę nieznanej na razie wysokości (do 14 średnich krajowych pensji brutto).
Kontuzja okazała się niegroźna. Polka będzie w pełni zdrowa w ciągu dwóch tygodni. Być może wystartuje w najbliższym mityngu w Dubnicy na Słowacji.
Czy do tego czasu rozstrzygnie się, z kim będzie trenować?
W lipcu, tuż przed pobiciem rekordu Polski w Cottbus, Włodarczyk zerwała współpracę z trenerem Czesławem Cybulskim, choć sama stwierdziła, że jest najlepszym specjalistą od rzutu młotem na świecie. Jednak trener ma trudny charakter, doszło do spięcia i Anita nie wytrzymała. Trener przyznał, że jest gotowy do wznowienia treningów z Włodarczyk, ale ona nie jest taka szybka.
- Zastanowię się, jak wrócę do Poznania. Na pewno nie mogę dalej trenować bez szkoleniowca - powiedziała 24-letnia Włodarczyk.
Odgryzłam palec Betty Heidler - mówi Anita Włodarczyk ?