Liga Światowa: Druga porażka z Finami: Znowu się stało, Polacy, znowu się stało

Po kolejnej klęsce w Finlandii, tym razem nieosłodzonej nawet urwanym setem, polscy siatkarze mają już tylko iluzoryczne szanse, by zająć drugie miejsce w grupie eliminacyjnej Ligi Światowej.

Teoretycznie drużyna Daniela Castellaniego wciąż może odzyskać pozycję wicelidera, musiałaby jednak oba rewanże z Finami (środa i czwartek w Bydgoszczy) wygrać bez straty punktu (3:0 lub 3:1). A na to, biorąc pod uwagę miażdżącą przewagę rywali w meczach w Tampere, się nie zanosi.

Bardzo mocni Brazylijczycy bez wysiłku Polaków nokautowali, bardzo słabi Wenezuelczycy niemal bez stawiania oporu dawali się Polakom nokautować, po spotkaniach z Finami spodziewaliśmy się wreszcie zaciętej walki i emocji. Znów jednak okazało się, że w siatkówce debiutantów i graczy z nikłym doświadczeniem międzynarodowym niełatwo zmienić w kilka tygodni w sprawnie współpracującą grupę. 22-letni Grzegorz Łomacz, rozgrywający z jednym zaledwie sezonie ligowym w roli kierującego drużyną na długim dystansie, wystawiał piłkę na dwa sposoby. Albo tak do bólu poprawnie, że nie miał szans przechytrzyć blokujących gospodarzy, albo tak nieprecyzyjnie, że potwornie uprzykrzał życie zbijającym kolegom.

Jeśli do przewidywalnego (i nieprecyzyjnego) rozgrywającego dołożysz kiepskie przyjęcie, zostaje ci wybór między porażką i klęską. Tymczasem w sobotę beznadziejnie wypadł nawet libero Krzysztof Ignaczak, który dzień wcześniej w odbiorze serwisu błyszczał. Jego usprawiedliwić wiekiem się nie da, bo to jeden z nielicznych doświadczonych kadrowiczów zgłoszonych do rozgrywek, a na boisku wykonuje zadania, na które dyspozycja partnerów nie wpływa. Niestety, chimeryczną formą razi Ignaczak przez całą Ligę Światową.

Okoliczności nakazują docenić występ atakującego Jakuba Jarosza. Ponad 50-procentowa skuteczność w zbiciach wyglądałaby nieźle nawet u zawodnika, któremu poziom gry partnerów daje na boisku znacznie więcej komfortu. Jarosz jako jedyny potrafił też wyrządzić Finom krzywdę zagrywką i chyba jako jedyny zasłużył, by wracać do Polski z podniesioną głową.

Marcin Możdżonek, dotąd najhojniej chwalony, przeżył za to weekend słabiutki. Dotąd królował nad siatką w każdym meczu i był bezdyskusyjnym liderem rankingu blokujących (pozostał z nim, ale konkurenci zniwelowali przewagę), teraz nie umiał nadążyć nad pomysłami Mikko Esko. Fiński rozgrywający należy do ścisłej czołówki europejskiej w swoim fachu, Polaków przyspieszaniem akcji doprowadzał do zawrotu głów, był bohaterem obu meczów. Bez niego Mikko Oivanen raczej nie zdobyłby niemal połowy punktów z ataku dla swojego zespołu.

Castellani ewidentnie bardzo chciał wygrać, bowiem zrezygnował ze swojej taktyki niemal równego obdzielania wszystkich powołanych szansami na grę. Oba mecze z Finlandią rozpoczynała identyczna szóstka, co w żaden weekend bieżącej edycji LŚ jeszcze się nie zdarzyło. Płonne jego nadzieje, prawdziwej drużyny na boisku nie zobaczył, mógł tylko oceniać jednostki i obserwować niuanse, które być może przesądzą o jego przyszłych decyzjach. Być może, bo np. Bartosz Kurek i Zbigniew Bartman zasługują, by sprawdzić ich we współpracy z rozgrywającym wyższej klasy. Na przykład Pawłem Zagumnym, który zresztą do LŚ został zgłoszony.

Finowie naszych kłopotów nie mają, oni wciąż udoskonalają gotową już drużynę, która dwa lata temu osiągnęła historyczny sukces - dotarła do półfinału mistrzostw Europy. I mają spore szanse, by nie tylko zająć drugie miejsce w grupie, lecz zająć je z najlepszym dorobkiem wśród wszystkich wiceliderów grup. A wtedy z czystym sumieniem mogą zabiegać o dziką kartę dającą udział w turnieju finałowym.

Polacy, nawet gdyby w Bydgoszczy dwa razy pokonali Finów 3:0, skończyliby rozgrywki z bilansem wśród wiceliderów grup najgorszym.

Grupa A:

USA - Włochy 1:3 (25:20, 20:25, 22:25, 24:26) i 3:1 (25:19, 18:25, 25:22, 25:21); Chiny - Holandia 2:3 (18:25, 25:19, 27:29, 25:11, 22:24) i 3:0 (25:21, 25:20, 25:23)

Grupa B:

Argentyna - Serbia 3:1 (25:22, 27:25, 21:25, 25:18) i 2:3 (25:16, 21:25, 25:21, 20:25, 10:15); Korea Płd. - Francja 0:3 (14:25, 24:26, 20:25) i 1:3 (21:25, 25:21, 29:31, 23:25)

Grupa C:

Rosja - Japonia 3:0 (25:19, 25:12, 25:22) i 1:3 (23:25, 23:25, 25:22, 21:25); Bułgaria - Kuba 3:2 (13:25, 23:25, 25:23, 26:24, 15:10)

Grupa D:

Finlandia - Polska 3:1 (25:21, 25:18, 22:25, 28:26) i 3:0 (25:18, 25:22, 25:22); Wenezuela - Brazylia 0:3 (15:25, 12:25, 17:25)

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.