AC Milan: Jak najsilniejszy klub świata popadł w przeciętność

Przypadek Milanu doskonale tłumaczy, dlaczego wielkie pieniądze nie gwarantują sukcesów w piłce. Potrzeba jeszcze osobowości potrafiących utrzymać w ryzach tych, którzy zarabiają miliony. I szczęścia.

AC Milan: Jak najsilniejszy klub świata popadł w przeciętność

Przypadek Milanu doskonale tłumaczy, dlaczego wielkie pieniądze nie gwarantują sukcesów w piłce. Potrzeba jeszcze osobowości potrafiących utrzymać w ryzach tych, którzy zarabiają miliony. I szczęścia.

Kilkanaście lat temu piłkarska Europa była monarchią absolutną z Milanem jako srogim panującym. Srogim, bo miłosierdzia mediolańczycy nie znali - w finale Pucharu Europy w 1994 roku rozgromili Barcelonę 4:0, tak jak pięć lat wcześniej Steauę. Na tym etapie rywalizacji równie wysoko wygrał tylko Real w latach 50. i Bayern w 70. Holenderski tercet Marco van Basten - Ruud Gullit - Frank Rijkaard, a później Jean-Pierre Papin, wspomagani przez plejadę włoskich gwiazd, trzykrotnie zdobywali Puchar Europy. W ostatnim ćwierćwieczu takiej pozycji nie osiągnął żaden klub na Starym Kontynencie.

W stolicy Lombardii te czasy wspomina się z rozrzewnieniem, choć i dziś fani mają kogo uwielbiać. Andrij Szewczenko w Serie A zaaklimatyzował się jeszcze szybciej niż van Basten - już w pierwszym sezonie został królem strzelców (poprzednio udało się to Michelowi Platiniemu), Paolo Maldini to czołówka obrońców nie tylko we Włoszech. A jednak rossoneri grają żałośnie. I nie chodzi tylko o wyniki. Wystarczy rzut oka na dowolny mecz ligowy, by skrzywić się z niesmakiem - w środku pola panuje kompletny chaos, skład zmienia się co tydzień, nie widać piłkarza z charyzmą, który mógłby sprawić, że koledzy wezmą się w garść. Nawet niezawodny do niedawna Szewczenko w siedem dni nie wykorzystał dwóch rzutów karnych...

Problem nr 1: brak osobowości

Choć po boisku biegają piłkarze, być może najbardziej Milanowi zaszkodziły polityczne ambicje Silvio Berlusconiego, przez wiele lat wykładającego pieniądze na klub z własnej kieszeni. Po zwycięstwie w wyborach parlamentarnych multimilioner musiał wybrać - zarządzać drużyną piłkarską czy państwem. Został premierem. A klub został bez człowieka z wizją, potrafiącego nim pokierować. Takiego, jakich mają wszystkie znaczące kluby w Europie.

Czym byłby Bayern bez tandemu Franz Beckenbauer - Ottmar Hitzfeld? Czym byłby Real Madryt, gdyby nie prezes Florentino Perez, który pozbył się gigantycznych długów, a równocześnie z żelazną konsekwencją realizuje koncepcję pod hasłem: "każdego lata jeden supertransfer"? W obietnice ściągnięcia Luisa Figo, które składał podczas kampanii, nie do końca wierzyli chyba nawet jego wyborcy. A rok później w Madrycie pojawił się też Zinedine Zidane...

Nie znaczy to, że warunkiem koniecznym do osiągnięcia sukcesu jest nieprzeciętna postać w zarządzie. Nieważne, jaką funkcję będzie pełnić wielka osobowość, byleby miała wpływ na życie klubu. W Valencii czy Manchesterze fachowcy dużego formatu siedzieli/siedzą na trenerskich ławkach. O klasie Aleksa Fergusona rozpisywać się na ma sensu. A czy przez lata przeciętna Valencia dwukrotnie dotarłaby do finału LM, gdyby nie małomówny, apodyktyczny, ale genialny Hector Cuper? Swoich koncepcji uparcie trzymał się nawet, gdy kibice, niezadowoleni ze stylu gry idoli, demonstrowali pod jego domem. Teraz prowadzi Inter, do niedawna wzbudzający jeszcze większą litość. Jego polityka kadrowa przypominała zabawę dziecka, które nie umie jeszcze niczego zbudować, więc wyciąga klocki na chybił-trafił, nie zastanawiając się, czy do siebie pasują. Z tą różnicą, że mediolańczycy nie sięgali po piłkarzy wartych mniej niż kilka milionów dolarów (a raczej na tyle wycenianych). W tym sezonie Inter gra znakomicie, ale bynajmniej nie dlatego, że koncepcje prezydenta Morattiego nagle zaczęły się sprawdzać (nawiasem mówiąc, we Włoszech mówi się, że mediolański działacz ma najmniejszą wśród kilku braci smykałkę do interesów, więc oddelegowano go do zarządzania klubem, by nie zepsuł czegoś poważniejszego). Minionego lata miał szczęście - jego ofertę przyjął właśnie Cuper, który pozbierał porozrzucane klocki, kilka dokupił (Toldo, Materazzi) i wyrzucił niepotrzebne (Frey, Pirlo). A jedynym zadaniem Morattiego stało się nie przeszkadzanie Argentyńczykowi.

W Milanie alfą i omegą był Berlusconi. Jeden z najbogatszych ludzi świata wciąż stara się nie zapominać o Milanie, w październiku Galliani konsultował z nim np. zwolnienie trenera Terima. Czy jednak premier mógł mieć wówczas głowę do futbolu, skoro uczestniczył w spotkaniu z Brytyjczykiem Tonym Blairem poświęconym wojnie w Afganistanie?

Problem nr 2: wielki pech

Osobowości na San Siro brakuje, ale trzeba oddać sprawiedliwość szefom Milanu, że robią, co mogą, by to zmienić. Ich drużynę od kilkunastu miesięcy prześladuje jednak pech, jaki nie gnębi chyba żadnego innego czołowego klubu w Europie.

Półtora roku temu odkupili od Realu Fernando Redondo (poprowadził "Królewskich" do triumfu w LM i uznano za najbardziej wartościowego gracza rozgrywek), z zamiarem uczynienia z niego lidera drugiej linii, kierującego grą. Niestety, tuż po przyjeździe Argentyńczyk doznał poważnej kontuzji więzadeł i od tego czasu częściej niż z kolegami widuje się z lekarzami. W Milanie nie zagrał jeszcze ani minuty. Ostatnią operację przeszedł w ubiegłym tygodniu w Buenos Aires i ma wrócić na boisku w kwietniu. Dat jego powrotu podawano już jednak kilka, a nawet jeśli ta okaże się prawdziwa, nie wiadomo, czy kiedykolwiek odzyska dawną formę. Ma 32 lata.

Tego lata pozyskano Rui Costę. To piłkarz o nieco innych predyspozycjach, bardziej ofensywny, ale z Redondo łączą go zdolności przywódcze i umiejętność poprowadzenia gry. Również z nim wiązano wielkie nadzieje. Niestety, po 23 min meczu pierwszej (!) kolejki Serie A z Brescią doznał kontuzji, która wykluczyła go z gry na trzy miesiące. Dziś powinien być już całkiem zdrowy, ale reperkusje tamtego urazu wciąż odczuwa, nie zawsze grywa, a jeśli już wybiega na boisko, jest cieniem samego siebie z czasów występów w Fiorentinie. Wciąż nie zgrał się z kolegami i nic w tym dziwnego, bo w Milanie termin "rozgrywający" staje się powoli synonimem słowa "kontuzjowany". W poprzednim sezonie leczyli się również Demetrio Albertini, Ivan Gennaro Gattuso, Massimo Ambrosini i Leonardo, w tym - Serginho i Kacha Kaładze. Co gorsza, niedawno plaga przeniosła się na inne formacje. Najpierw ucierpiał Filippo Inzaghi, któremu wróżono, że wspólnie z Szewczenką stworzy jeden z najbardziej bramkostrzelnych duetów na świecie. Kilka dni później dołączył do niego Paolo Maldini, filar defensywy i symbol klubu, pamiętający jeszcze złote czasy z początku poprzedniej dekady. Obaj to kluczowi gracze zespołu, ale wrócą najwcześniej za dwa miesiące.

Nieustanne roszady w składzie to efekt nie tylko kontuzji, ale i ciągłych zmian trenerów. W ubiegłym roku Milan prowadziło aż czterech - Alberto Zaccheroni, Cesare Maldini, Fatih Terim i Carlo Ancelotti. Turek, który na ławce przesiedział ledwie dziewięć meczów, stawiał np. na duńskiego stopera Martina Laursena okrzyczanego objawieniem jesieni. Jego następca woli Roque Juniora i Jose Chamota. Ceni za to rodaka Laursena Thomasa Helvega, wystawianego kosztem Cosmina Contry, wcześniej podstawowego zawodnika. I Rumun nie kryje już, że marzy o ucieczce z Mediolanu.

Problem nr 3: upadek morale

Konsekwencje braku osobowości, zdolnej zapanować nad gwiazdorami zarabiającymi miliony i opływającymi w luksusy, oraz niekończącego się festiwalu kontuzji i trenerskich koncepcji są oczywiste - morale piłkarzy, i tak już podupadłe, ciągle się obniża, tak jak pogarsza się atmosfera w zespole.

Zawodnicy potrafią się jeszcze zmobilizować na prestiżowe pojedynki z potentatami, czego dowodzi choćby efektowne zwycięstwo 4:2 nad Interem, bardzo rzadko tracącym więcej niż jednego gola. Kiedy przychodzi zmierzyć się ze słabeuszami, motywacja znika (patrz ramka). Wystarcza drobne niepowodzenie, by mediolańczycy wpadali we wściekłość, tracili kontrolę nad sobą albo zjadły ich nerwy. Wystarczy przypomnieć niedawne spotkanie z Fiorentiną. Gennaro Gattuso został wyrzucony z boiska, bo dostał żółte kartki za dyskusje z arbitrem (pierwsza) i bezmyślne zagranie ręką w środku boiska (druga). Tego samego wieczoru Szewczenko przestrzelił rzut karny. Ukrainiec, który chyba po raz pierwszy w karierze przez wiele tygodni nie trafiał do siatki, zrehabilitował się w niedzielę. Wykorzystał "jedenastkę" i po kwadransie gry Milan prowadził z Udinese 2:0. Jednak kiedy rywale zaczęli naciskać, zdobyli bramkę, gospodarzom spętał nogi strach przed utratą przewagi. Drugiego karnego Szewczenko już zmarnował. I Udinese wygrało 3:2.

Spadek formy Ukraińca nie może jednak dziwić, kiedy zerknie się we włoskie gazety, w których raz po raz odpiera ataki dziennikarzy wypytujących go o opinie na temat ewentualnego transferu do Realu. A kiedy Ancelotti zdjął go przed końcem meczu z Fiorentiną, musiał długo przekonywać, że zrobił to "z przyczyn taktycznych". Na ciężki los narzekają i inni - wrócić do kraju chcieliby Contra i Javi Moreno, byłemu piłkarzowi Fiorentiny Rui Coście nikt nie chciał wierzyć, że z byłym klubem nie zagrał z powodów zdrowotnych. A Kaładze życie zatruli porywacze jego młodszego brata.

Milan kupuje więc ostatnio piłkarzy mających permanentne problemy ze zdrowiem lub adaptacją do nowych warunków. A właśnie nastały czasy, w których włoskie kluby rozsądnej polityki kadrowej potrzebują bardziej niż kiedykolwiek. Angielska Premier League, hiszpańska Premier Division finansowo dogoniły Serie A i Milan czy Juventus nie mogą już mieć każdego piłkarza, którego zapragną. Do niedawna nie zdarzało się, by najlepszym zawodnikiem świata uznawano kogoś grającego poza Półwyspem Apenińskim. A teraz najwybitniejsi z ostatnich lat biegają po boiskach Hiszpanii (Rivaldo, Figo, Zidane) lub Anglii (Owen). Wiceprezydent Galliani ujawnił, że starał się o pozyskanie Figo, głośno było też o obietnicach Berlusconiego, który oferował żonie Davida Beckhama telewizyjne show, jeśli tylko Anglik zgodzi się założyć czerwono-czarną koszulkę. Do żadnego z tych transferów nie doszło, w dodatku co chwilę wraca plotka, że "Królewscy" chcieliby, by partnerem Raula w ataku został Szewczenko. Galliani na takie doniesienia reaguje gwałtownymi oświadczeniami, że Ukrainiec jest bezcenny i wzdycha: - Jak ten rynek się zmienił... Kiedyś było nie do pomyślenia, by Hiszpanie chcieli nam zabrać van Bastena czy Gullita. Teraz trudno sobie wyobrazić, by we Włoszech mieć skład z takimi tuzami. Real uważa się za potęgę, a przecież on nie zdobył Pucharu Europy od 1966 do 1998 r. Wszystko stanęło na głowie.

Odzyskać ducha

Kiedy kilkanaście dni temu otwierano w Mediolanie nową operę, premierowi goście narzekali, że nie czują w niej ducha Verdiego, Belliniego, Donizettiego. Oni tęsknią za legendarną La Scalą, zamkniętą, bo remontowaną. Kibice na San Siro czują się podobnie. Tak jak melomani w nowym miejscu oglądali "Traviatę" w wykonaniu artystów La Scali, tak oni wciąż oglądają wielkie gwiazdy piłki. Ale zapomnieli już, co to duch tego miejsca. Duch zwycięstwa. W tym sezonie pojawia się on na San Siro tylko wtedy, gdy na boisko wybiegają piłkarze Interu. Czy los się odwróci? Nadzieję stracił już nawet zastępujący Berlusconiego Galliani: - Nie ma co się oszukiwać, że mierzymy w tytuł. Musimy walczyć o czwarte miejsce i zagrać w Lidze Mistrzów.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.