Rusza Wimbledon: Małyszomania czy kubicomania przy murraymanii to trzecia liga

- Chcę odzyskać moją koronę - mówi Roger Federer. - Jestem gotowy, by wreszcie wygrać w Wielkim Szlemie - odpowiada mu Andy Murray

Stacja metra Southfields w południowo-zachodnim Londynie, skąd na korty przy Church Road jest już tylko rzut beretem, przywita w tym roku kibiców zielonym dywanem imitującym trawę i wielkim plakatem: "Who will be a future Wimbledon champion?". To akcja sponsorska jednego z banków, który wspiera młode talenty na Wyspach. - Takie plakaty wieszamy już od przed wojny. Niedługo wymrą wszyscy, którzy mają prawo pamiętać zwycięstwo Brytyjczyka - śmieje się Nick Pitt, korespondent "Sunday Timesa". Jego ostatnim rodakiem, który wygrał Wimbledon, był Fred Perry w 1936 r. - Nasza federacja tenisowa jest jedną z najbogatszych na świecie, na Wimbledonie zarabia kilkadziesiąt milionów funtów, ale systemu szkolenia nie ma do dziś. Murray uczył się grać w Hiszpanii - mówi "Gazecie" i Sport.pl Pitt.

Małyszomania czy kubicomania przy murraymanii to trzecia liga. Weekendowe wydania angielskich gazet ważą po pięć kilogramów. Gdy brałem do ręki "Timesa" czy "Independent", wysypywały się z nich dodatki o domach, książkach, modzie, filmach, telewizji albo o tym, jak żyć bardziej green, czyli zielono. Plus stos reklam. Punkt wspólny był jeden - wszędzie był Murray. - Wygrałem Wimbledon! - mówił w "The Sun". Na zdjęciu trzymał już nawet puchar. Dopiero wgłębiając się w tekst, dowiedziałem się, że Andy wygrał, ale na komputerze. W "Daily Mail" dziennikarka z działu lifestyle opisuje relacje Murraya z dziewczyną Kim Sears. "Gdy przyszłam na wywiad, Andy miał na nogach fikuśne hotelowe kapcie" - tak zaczyna się tekst. Na okładce dodatku sportowego "Timesa" prężący muskuły 23-letni Szkot mówi już zupełnie poważnie: "My time has come", czyli "Mój czas nadszedł". - I nie żartuje. Po wycofaniu się Nadala Andy musi być traktowany jako główny faworyt obok Federera. Rok-dwa lata temu artykuły o nim były często pisane na wyrost, były przesadzone, jeszcze nie nadszedł jego czas. Teraz już tak nie jest. Przed Wimbledonem wygrał w Queens Clubie. Ma świetnie funkcjonujący sztab trenerów, a z Federerem wygrał sześć na osiem meczów - podkreśla dziennikarz "Sunday Times".

Murray, dziś trzecia rakieta świata, przed rokiem odpadł z Wimbledonu w ćwierćfinale z Rafaelem Nadalem, który później wygrał turniej. Ale wtedy był 12. na liście ATP. Od tego czasu zaliczył finał US Open (w półfinale zmiażdżył Nadala), wygrał kilka ważnych imprez Masters, wydoroślał. Pokazał, że Federer i Nadal są w zasięgu. Jest chwalony za poruszanie się, defensywę, ale podpartą dobrym serwisem i inteligencją - instynktownie przewiduje ruchy rywali.

Murray imponuje też spokojem, z jakim dźwiga na swych barkach to 73-letnie oczekiwanie na sukces. Na sobotniej konferencji odpowiadał na najgłupsze nawet pytania rzeczowo, bez oznak stresu czy ciśnienia. - Cały naród śledzi każdy twój ruch. Jak to zniesiesz? - Spójrzcie na Tima Henmana. Poza Wimbledonem nigdy nie doszedł do półfinału. Skoro jemu pomógł doping 15 tys. ludzi i milion artykułów na jego temat, to dlaczego ma nie pomóc mnie - stwierdził Szkot. - Mentalnie i fizycznie jestem gotowy na zwycięstwo w tym roku - dodał Murray.

Nikt nie kwestionuje w Londynie dużej szansy Szkota, ale głównym faworytem jest oczywiście Federer. Jeśli wygra po raz 15. w Szlemie, pobije rekord Pete'a Samprasa, a jego kariera w ciągu sześciu tygodni wykona zwrot o 180 stopni. Przed French Open wieszczono już nawet rychły koniec jego kariery. Teraz ma na wyciągnięcie ręki kolejny tytuł, a w mediach trwa dyskusja pod kryptonimem "GOAT" (Greatest Of All Times), czyli czy Szwajcar jest już lepszy niż Sampras, Laver, Borg i spółka. - Nie patrzę na to, chcę odebrać moją koronę. Żałuję tylko, że nie ma Nadala. Chciałem się znów z nim zmierzyć - powiedział Szwajcar. Wycofanie Hiszpana było wydarzeniem soboty. Trafiło nawet na okładkę "Timesa". Po 1968 r. tylko trzech tenisistów nie broniło tytułu. Do kontuzji kolan Hiszpana dobudowywane są już teorie spiskowe - powstał nawet blog, który wpisuje absencje Nadala i Gaela Monfilsa w jakąś skrywaną głęboko aferę dopingową (tenisiści mają niezapowiedziane kontrole "whereabouts" od tego sezonu). Najczęstszym komentarzem jest jednak zdziwienie, dlaczego Nadal nie mówił, że bolą go kolana w Barcelonie, Rzymie i Madrycie. "Trwające od kilku miesięcy zapalenie" pojawiło się nagle - dwa dni po porażce w Paryżu. - Rafa mógłby zagrać w Wimbledonie, ale jest bez formy. Wiedział, że nie ma szans nawet na ćwierćfinał. Dlatego się wycofał. Nie ma drugiego dna - powiedział mi jeden z hiszpańskich dziennikarzy.

Czy za dwa tygodnie w finale Federer zmierzy się z Murrayem i wygra Wimbledon po raz szósty, a Brytyjczycy zapłaczą, że znów nie wyszło? - Tak uważają ci, którzy lubią obstawiać bezpiecznie. Federer w Londynie gra coraz mniej agresywnie. Odkąd pojawił się Nadal, Djoković i Murray, częściej stoi z tyłu kortu i daje narzucić rywalom ich styl. Murray może mieć swoją szansę - ocenia Pat Cash, australijski triumfator z 1987 r.

Rusza Wimbledon. Radwańskiej nie wypada odpaść przed ćwierćfinałem

Co w trawie piszczy? - więcej newsów w Sport.pl i w blogu Tenisowy.blox.pl ?

Faworyci bukmacherów:

Mężczyźni

Kobiety

Źródło: Ladbrokes

Copyright © Agora SA