NHL: Powtórka finału Pucharu Stanleya

Znamy już dwie drużyny, które zmierzą się w rozgrywanym do czterech zwycięstw pojedynku o najważniejsze klubowe trofeum świata w hokeju na lodzie - tak samo jak rok temu będą to Detroit Red Wings i Pittsburgh Penguins. Początek rywalizacji już w sobotnią noc.

Oba zespoły zmieniły się od zeszłego roku, kiedy to drużyna z Miasta Motorów wygrała 4:2. Wiatr zmian znacznie silniej powiał w Pittsburghu, gdzie wprawdzie trzon w postaci tercetu Sidney Crosby - Jewgienij Małkin - Marc-Andre Fleury pozostał nietknięty, ale wokół niego działo się sporo. Przede wszystkim z zespołem pożegnał się Marian Hossa. 30-letni Słowak w zeszłorocznych playoffs był rewelacyjny i w 20 meczach w koszulce Pingwinów zaliczył 26 punktów (12 bramek, 14 asyst). Przed obecnymi rozgrywkami podpisał jednak roczny kontrakt z Red Wings i w tych finałach zagra przeciw swym niedawnym kolegom z drużyny. Podobną drogę przebył bramkarz Ty Conklin, który jednak tak jak w Pittsburghu nie miał wątpliwości, że jest tylko zmiennikiem Fleury'ego, tak teraz raczej nie ma co marzyć o wygryzieniu z bramki Chrisa Osgooda.

Także na zasadzie wolnego transferu z zespołem z Pensylwanii pożegnał się spec od czarnej roboty - Jarkko Ruutu, który podpisał kontrakt z Ottawa Senators. W tych finałach nie zobaczymy też Ryana Malone'a i Gary'ego Robertsa, którzy pełnili w Pittsburghu rolę asystentów kapitana. Obaj trafili do Tampa Bay Lightining w zamian za prawo wyboru w czwartej rundzie draftu. Mimo znacznych osłabień Pingwiny nie dokazywały przed sezonem specjalnie na rynku transferowym, ściągając z uznanych graczy tylko ukraińskiego skrzydłowego Rusłana Fedotenkę i doświadczonego Słowaka Miroslava Satana.

Zmiany nie wyszły Pingwinom na dobre, bo początek sezonu zdecydowanie do nich nie należał. Szczytem, a raczej dnem pikującej w dół formy Pittsburgha był przełom 2008 i 2009 roku - w grudniu i styczniu zespół wygrał tylko 10 z 28 spotkań. Słabe wyniki kosztowały w lutym tego roku trenera Michela Therriena posadę. Zastąpił go 38-letni Dan Bylsma ściągnięty w trybie awaryjnym z farmy Pittsburgha - Wilkes-Barre/Scranton Penguins. Najmłodszy obecnie trener w NHL mimo niespełna jednego jak do tej pory sezonu w roli szkoleniowca i to w AHL okazał się strzałem w dziesiątkę.

Z pierwszych 25 meczów pod jego wodzą Penguins wygrali aż 18, cztery przegrali po dogrywce, a trzy w regulaminowym czasie gry, co jest drugim najlepszym w historii ligi wynikiem szkoleniowca w pierwszych 25 meczach. W uzyskaniu takich wyników z pewnością pomogły transfery - Bylsma oddał bowiem do Anaheim Ryana Whitneya, za którego przybył Chris Kunitz, a z New York Islanders za prawo wyboru w drafcie przyszedł doświadczony 38-letni Bill Guerin.

Odrodzony Pittsburgh sezon zasadniczy zakończył na czwartym miejscu na Wschodzie - o dwa miejsca niżej niż rok wcześniej. W playoffs młode Pingwiny pokazały jednak, że zdobyte w zeszłym sezonie doświadczenie nie poszło na marne - najpierw 4:2 pokonali Philadelphia Flyers, w dużej mierze dzięki świetnej postawie niepewnego jeszcze czasem w zeszłym roku bramkarza Marca-Andre Fleurye`ego. Następnie po siedmiomeczowym horrorze określanym jako "pojedynek gigantów" (Crosby kontra Aleksander Owieczkin) wysłali na wakacje Washington Capitals. W finale konferencji Pens nie dali najmniejszych szans rewelacji tegorocznych playoffs - Carolina Hurricanes. Cyklony wprawdzie niespodziewanie wyeliminowały New Jersey Devils i Boston Bruins, ale Pingwinom nie zdołały urwać nawet meczu.

W meczach posezonowych znakomicie grają nowe nabytki Penguins - Kunitz zanotował w nich jak do tej pory aż 11 kluczowych podań do partnerów, Guerin, mimo wielu lat w lidze, zalicza z 14 punktami (po siedem bramek i asyst) najlepsze playoffs w swojej karierze. Pewnie także broni Fleury, a duet największych gwiazd Pittsburgha - Jewgienij Małkin i Sidney Crosby jest nie do zatrzymania. Obaj grają jeszcze lepiej niż w zeszłym roku, kiedy to doprowadzili Pingwiny do finału i są zdecydowanie najskuteczniejszymi zawodnikami tegorocznej rywalizacji o Puchar Stanleya. Zarówno Rosjanin jak i Kanadyjczyk uzbierali w 17 meczach po 28 punktów (Crosby 14 bramek i asyst, Małkin 12 bramek i 16 asyst).

W Detroit sezon zasadniczy przebiegał bez większych zawirowań. Obyło się też bez znaczących osłabień - na emeryturę odeszli weterani Dallas Drake i Dominik Hasek, który następnie wznowił karierę w lidze czeskiej. Najpoważniejszym wzmocnieniem był Hossa, który podpisał roczny kontrakt wart 7,45 mln dolarów. Mówiło się, że pierwszy sezon Słowaka w Detroit będzie zarazem ostatnim albo nawet przed zamknięciem okna transferowego zespół się go pozbędzie, żeby zmieścić się w salary cap, gdy trzeba będzie podpisać nowy kontrakt z Henrikiem Zetterbergiem. Hossie jednak najwyraźniej mimo niesamowicie wysokiego współczynnika przestępstw spodobało się w Detroit, bo ogłosił, że aby móc zostać w MoTwon zgodzi się na obniżenie pensji. Bezpodstawne okazały się też plotki o odejściu jednego z architektów zeszłorocznego sukcesu - Johana Franzena. 29-letniemu Szwedowi zamiast drzwi pokazano nowy kontrakt, dzięki któremu będzie w Red Wings przez kolejnych 11 lat. Inwestycja już się zwraca, gdyż Franzen to najskuteczniejszy gracz Skrzydeł w tych playoffs - w 16 meczach zanotował 19 punktów (10 bramek, 9 asyst).

Główną zmianą w Detroit jest to, że trener Mike Babcock coraz więcej wiary pokłada w młodych graczach. Od dawna Red Wings byli uważani za ekipę, o której sile decydują weterani. Do teraz ważną rolę w drużynie odgrywają tacy zawodnicy jak Nicklas Lidstrom (39 lat), Chris Chelios (47), Kris Draper (38), Kirk Maltby (36) Tomas Holmstrom (36) czy Chris Osgood (36). Największe gwiazdy to jednak gracze, którzy nie przekroczyli jeszcze trzydziestki - Pawel Dacjuk, Zetterberg, Hossa i Franzen. Sporo czasu na lodzie dostają też młodzi gracze. 25-latkowie Valtteri Filppula i Jiri Hudler to podstawowi gracze Wings, miejsce w podstawowym składzie na playoffs wywalczył sobie też ich rówieśnik - obrońca Jonathan Ericsson. 22-letni Darren Helm niemal cały sezon zasadniczy spędził na farmie, ale w walce o Puchar Stanleya zaliczył komplet 16 występów, w których zdobył 3 gole. To jego trafienie w dogrywce piątego meczu z Chicago zadecydowało o awansie Detroit do finału.

W przeciwieństwie do Penguins Red Wings nie zanotowali ani jednego miesiąca, w którym legitymowaliby się ujemnym bilansem. Także ich miejsce w playoffs w zasadzie od początku sezonu nie było zagrożone, a dorobek punktowy pozwolił im zająć drugie (za San Jose Sharks) miejsce na Zachodzie. W pierwszej rundzie bez problemów przebili się przez Columbus Blue Jackets. W drugiej starli się z Anaheim Ducks i chociaż byli faworytami, to podobnie jak Penguins do finału konferencji awansowali dopiero po siedmiu meczach. W walce o wielki finał spotkali się ze swymi odwiecznymi rywalami - Chicago Blackhawks. Drużyna z Wietrznego Miasta zaliczyła najlepszy sezon od lat a pod koniec rozgrywek dwukrotnie wygrywała z Red Wings, miała więc nadzieję, że uda się podbić lokalnego rywala. Czerwone Skrzydła nie dały jednak rywalom szans i mimo że od meczu nr 2 nie mogły korzystać z usług kontuzjowanych Lidstroma, Dacjuka, a w kolejnym wypadł Draper, to już po pięciu spotkaniach było po wszystkim.

Od czasu, gdy w sezonie 1967/68 liga została powiększona z sześciu do dwunastu zespołów trzy razy zdarzało się, że w dwóch kolejnych finałach spotykały się te same drużyny. W 1968 i 1969 Montreal Canadiens okazywali się lepsi od St. Louis Blues (4:0 i 4:0 w serii), a w 1977 i 1978 od Boston Bruins (4:0 i 4:2). Jedyny przypadek, gdy losy ''powtórzonego finału'' potoczyły się inaczej miał miejsce w 1984, kiedy to Edmonton Oilers pokonali New York Islanders, których wyższość musieli uznać rok wcześniej.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.