Marcin Urbaś był przez wiele lat podporą polskich sztafet sprinterskich. Na mistrzostwach Europy w Monachium w 2002 roku zdobył z kolegami srebrny medal w biegu 4 x 100 m. Indywidualnie ma kilka medali halowych mistrzostw Europy. W kwietniu zakończył karierę lekkoatletyczną.
- Czas spędzam głównie na szukaniu pracy. W sensie sportowym ruszam się tylko przy jakiejś okazji. Trochę zajmuję się też trenerką, ale opiekuję się tylko jednym zawodnikiem.
- Złożyło się na to kilka elementów. 33 lata to wcale nie taki młody wiek, jak na sportowca, miałem kłopoty ze zdrowiem. Ostatnimi czasy bardziej rzucano mi pod nogi kłody niż pomagano. W takim systemie jak nasz trudno jest pracować. Do tego doszło wycofanie sponsora, konflikty z trenerem. W takich sytuacjach człowiek zaczyna myśleć o rzeczach innych niż sport.
- To nie do końca była kłótnia. Ciężko mówić. Usłyszałem deklaracje, które później nie zostały spełnione, chodziło o miejsce w sztafecie na igrzyska.
- Najlepiej bym się czuł w czymś związanym ze sportem i marketingiem. Mógłbym pracować jako trener, poradziłbym sobie też w public relations bądź mediach, dobrze radzę sobie przed kamerą.
- Propozycji nie dostałem i raczej nie dostanę. Nie można powiedzieć, że byłem jakoś skonfliktowany ze związkiem, ale też nie mam znajomości, bo nie próbowałem wcisnąć się gdzież tylnymi drzwiami. Moim zdaniem trzeba byłoby w polskiej lekkoatletyce zmienić wszystko, bo ostatnie lata to katastrofa. Życzę, żeby nowym władzom się udało.
- Grupa 25 osobowa to za mało. Z logicznego punktu widzenia tylko jakaś 1/4 z nich się ostanie do igrzysk, bo są kontuzje, problemy z formą itd. Przykładowo sztafety - zawodnicy, którzy są dobrzy teraz, za rok mogą być w słabej formie. A pieniądze będą otrzymywać ciągle oni, a nie potencjalni następcy. Wszystko jest wtedy na "być może".
- Powinna być wąska kadra finansowana przez Ministerstwo Sportu i druga bardzo szeroka kadra finansowana przez sponsora. Druga kadra powinna się starać o to, aby wciąć się do tej ministerialnej. Nie ma co brać pod uwagę zawodnika, który jest niewiadomą.
- Z czasów bycia zawodnikiem pamiętam, że dostawaliśmy listę odżywek finansowanych przez związek, były to bardzo przestarzałe środki, których już nikt nie używał. Zwykle nie jeździł z nami lekarz, brakowało też biomechanika, fizjologa, psychologa. Ich funkcje próbowali zawsze przejmować trenerzy, ale trudno oczekiwać by na wszystkim się znali i wszystkiemu sami podołali. Ja jeździłem we własnym zakresie do psychologa w Krakowie. Miałem zajęcia z doktorem Janem Blecharzem.