Ebi Smolarek: To co, znowu będę piłkarzem roku?

Bramki w reprezentacji nie zamieniłbym na ani jedno ligowe trafienie w jakimkolwiek klubie - mówi Euzebiusz Smolarek, strzelec czterech goli w meczu z San Marino i obecnie drugi najskuteczniejszy snajper w Europie: - To co, będę teraz znów piłkarzem roku w Polsce? - dopytuje napastnik.

W czterdziestu występach w kadrze 27-letni napastnik strzelił już 19 goli i awansował na 10. miejsce w klasyfikacji wszech czasów ex aequo z Romanem Koseckim.

Robert Błoński: W czwartek po południu oficjalna strona internetowa FIFA zaliczyła panu trzy, a nie cztery gole przeciwko San Marino.

Ebi Smolarek: No trudno. Nie stresuję się tym, że mi jednego zabrali, bo wygraliśmy. Trzeba było znaleźć się tam, gdzie była piłka. Ja się znajdowałem. [w czwartek późnym wieczorem zadzwonił do nas Ebi i powiedział: - Ale kino! Właśnie zobaczyłem w internecie, że FIFA zmieniła zdanie i jednak przyznała cztery gole. Niezły mają tam bałagan, co? Nie wiem jak to się stało, ale ważne, że dodali jednego, a nie zabrali. Cztery gole cieszą jeszcze bardziej niż trzy, bo chyba mało komu w reprezentacji się to udało - przyp. rb]

Po meczu wziął pan piłkę, to samo zrobił pan po spotkaniu z Kazachstanem w Warszawie, kiedy strzelił pan trzy gole. Nie było problemów na lotnisku?

- Nie, żadnych. Nawet nie musiałem spuszczać z niej powietrza. Piłka jest na razie ze mną w Manchesterze. Przy najbliższej okazji dołączy do tej z meczu przeciwko Kazachom. Trzymam te piłki w domu, w Polsce. Mam nadzieję, że będą kolejne. Dom duży, to i miejsca dużo.

W środę widać było po panu, jak tęskni pan za graniem w piłkę. Był pan wszędzie, uczestniczył w każdej akcji.

- Nie zapomniałem, jak się gra i strzela gole. A z tego jestem przecież rozliczany. Chciałem się pokazać i się pokazałem.

Kiedy Leo Beenhakker przyszedł do kadry w 2006 roku, eliminacje do Euro zaczął pan jako rezerwowy. Potem wszedł pan do pierwszej jedenastki i strzelił dziewięć goli, ale po drodze narzekał pan na Holendra. Teraz znowu jest pan rezerwowym, w Belfaście usiadł pan nawet na trybunach. W San Marino po zdobytej bramce pokazał pan "kołowrotek" sugerujący zmianę, w Kielcach nie pobiegł po pierwszym golu do trenera, tłumacząc, że się "zagapił". Nie po drodze panu z selekcjonerem?

- Ale mówiłem też, że nie robię niczego przeciwko Leo. Choćbym nie wiem jak był niezadowolony, zawsze dla Polski zagram. Trenera popieram, on powinien dokończyć eliminacje. Byłem niezadowolony z trybun w Irlandii, bo tego jeszcze w kadrze nie przeżyłem. Zacisnąłem zęby i trenowałem jak najlepiej. Przyjeżdżam i gram przede wszystkim dla Polski i kibiców. Ojczyzna jest dla mnie najważniejsza. Mówię to z serca i tak zawsze będę mówił. Zresztą kibice mnie ocenili w Kielcach, chyba wszyscy słyszeli, co śpiewali. Oni nie zapomnieli tamtych eliminacji, dziewięciu goli i paru innych dobrych rzeczy. Złe też się trafiły, ale takie jest życie. W ogóle to kibice byli świetni w Kielcach, wierzyłem, że będą nas wspierać. Nie wyobrażaliśmy sobie, że będą na nas gwizdać przed meczem.

Jest pan już na 10. miejscu wśród najskuteczniejszych reprezentantów Polski w historii. Trafił pan 19 razy w 40 meczach, tata 12 w 60.

- Być w czołówce strzelców to specjalne wyróżnienie, ale statystykami więcej zajmujecie się wy, dziennikarze. Ja tylko strzelam, wy liczycie (śmiech). No ale przecież jeszcze nie skończyłem gry w kadrze, to raczej nie są moje ostatnie trafienia. Przynajmniej mnie się tak wydaje.

Mecz z San Marino był rehabilitacją i przeprosinami za Belfast?

- Tak, zdecydowanie. Musieliśmy pokazać, że jesteśmy drużyną, że umiemy prosto kopnąć piłkę i strzelać gole. Zdajemy sobie sprawę, że rywal był słaby i wszystko rozstrzygnie się jesienią. Ale przynajmniej trochę zatarliśmy złe wrażenie. To było tylko San Marino, choć wygrać 10:0 to też sztuka. Tyle to ja wygrywałem na podwórku albo w juniorach. Jesienią trzeba będzie zwyciężać z lepszymi. Tak jak powiedział Mariusz Lewandowski: więcej błędów popełniać nam nie wolno. Tym bardziej że w tych kwalifikacjach każda pomyłka kończyła się utratą przez nas bramki. Nie było szczęścia, teraz więc musimy wygrywać.

Zamieniłby pan gola w kadrze na trafienie w klubie?

- Nie. Bramki w reprezentacji są najważniejsze. Nieważne, ile ich zdobyłem i kiedy. Liczy się każda i jest cenniejsza od tych w klubie. Tu mam inną sytuację, wróciłem i zobaczymy, co będzie. Ale to coś innego.

A w Boltonie ktoś zauważył te gole? Trener Megson coś mówił?

- Nawet nie wiem, bo się z nim nie spotkałem. Przyjechałem tylko na masaż i po kilkudziesięciu minutach wróciłem do domu. Nie wiem, czy zagram w sobotę z Middlesbrough.

Do naszej redakcji dzwonili dziennikarze z Santander i pytali o te trafienia.

- Bo przecież jestem piłkarzem Racingu wypożyczonym na rok do Boltonu. W czerwcu wracam do Hiszpanii, więc raczej nie mogli o mnie zapomnieć. Ale to może tylko dziennikarze się pytają? Zobaczymy, co będzie dalej.

Dalej będzie wrzesień i mecze z Irlandią w Polsce oraz wyjazd do Słowenii.

- Trzeba je wygrać. Innej opcji nie ma.

Wie pan, że jest pan na drugim miejscu w klasyfikacji najskuteczniejszych zawodników el. MŚ w Europie?

- To co, znów będę piłkarzem roku w Polsce? Czy może takie rzeczy się nie liczą?

Ten czwarty gol z San Marino był efektowny, z powietrza... Wydawało się, że mógł pan pokonać bramkarza w mniej spektakularny, ale łatwiejszy sposób.

- No tak, mogłem. Ale musiałem tak strzelić. Bo chciałem pokazać, czemu trzy razy z rzędu przyznawano mi tytuł piłkarza roku.

Copyright © Agora SA