Fruwając pod koszem: Niesłychanie nieciekawy człowiek

Nie wkłada głowy do wiaderka z lodem. Nie uczy swoich zawodników Zen i nie rozdaje im książeczek motywacyjnych. Nie wrzeszczy na nich publicznie i nie robi cyrku ze składem. Nie kłóci się z właścicielami. Co za nieciekawy trener.

Nazywa się Mike Brown, i gdy w 2005 roku został trenerem Cleveland Cavaliers, wiadomo było, że to angaż na chwilę. Klub w poprzednich latach zaliczył bodaj pięciu trenerów, a media donosiły, że nowy właściciel, magnat finansowy Dan Gilbert, toczy zakulisowe negocjacje z innym Brownem, Larrym. Eksperci podkreślali: taki talent jak LeBron potrzebuje doświadczonego i charyzmatycznego wodza, a nie 35-letniego żółtodzioba.

Właściciel mówił: "Wbrew powszechnej opinii, damy Mike'owi Brownowi dużo czasu".

I tłumaczył: "Myślę, że potencjał, pasja i talent są ważniejsze niż doświadczenie. Gdy spojrzycie na ostatnich 20-25 mistrzów NBA, ponad połowę tytułów zdobyli ludzie, którzy po raz pierwszy prowadzili drużynę NBA. Jeśli możesz zatrudnić gościa, który jest gotów, by rozkwitnąć i być następnym wielkim trenerem NBA, to tą drogą trzeba iść".

Hmmm: "następny wielki trener NBA". Mocne słowa. Ale nawet one - i nawet fiasko rozmów z Larry Brownem - nie zmieniły obiegowej opinii. Dwa-trzy potknięcia i Mike Brown zostanie wymieniony na kogoś z większym nazwiskiem.

Dyskusje: "czy Mike Brown powinien odejść", pojawiały się jeszcze kilkukrotnie. Po finałach 2007 roku, w których Cavs okazali się całkowicie bezradni wobec maszyny z San Antonio. Po zeszłorocznych play offach, gdy długimi chwilami razili nieskutecznością.

Ale Brown wciąż jest. A teraz, gdy Cavaliers mają najlepszy w NBA bilans 59-13, i za sobą 11 zwycięstw z rzędu, wymieniany jest wśród głównych kandy datów do tytułu Trenera Roku.

"Mike i jego zespół wykonali w tym roku fantastyczną robotę. Mike jest co roku coraz lepszy" - mówi menedżer Cleveland, Danny Ferry.

I rzeczywiście: Brown to spec od obrony. Nauczył Cavs zawziętości i dokładności w defensywie, ale w tym roku nawet ich nieszczęsny atak zdaje się poprawiać. Nikt jeszcze nie pomyli go z płynnością Lakers, ale coraz częściej Cavs odchodzą od schematu "piłka do LeBrona i jakoś to będzie".

Przede wszystkim jednak - w jakiś magiczny sposób Brown zdołał zapanować nad atmosferą w drużynie i wokół niej. Bo popatrzmy: LeBron - spragniony triumfów, największy dziś gwiazdor w NBA; wielkie oczekiwania kibiców; nienajlepszy skład, obsadzony graczami drugiej świeżości (Szczerbiak, Wallace); perspektywa rejterady LeBrona do Nowego Jorku latem 2010 roku. Gigantyczna presja na mistrzostwo już, już teraz. Niewiele potrzeba, aby rozpętało się piekło.

A jest sielankowo. Może dlatego, że Mike Brown to przeciwieństwo trenera-primadonny, który dzieli, rządzi i zawsze musi być na pierwszym planie.

Brown pierwszy plan ma w głębokim poważaniu. Nie potrzebuje sławy, fanfar i uwagi mediów. Nie lansuje się. Nie prowadzi gierek. Nie martwi się nawet tym, że kiedyś go wyrzucą - to w tym fachu nieuchronne, więc nie warto o tym myśleć.

Uwagę skupia na pracy. Jest zwyczajnym gościem, który przychodzi do roboty i stara się ją wykonywać jak najlepiej.

I nawet LeBron to ceni: "Trener jest taki jak ja" - mówi. - "Tak tu działamy. Wszystko dla zespołu"

Pan James i pan Brown. Dwóch zwyczajnych ludzi w pogoni za szczęściem.

Kronika towarzyska

Nowojorskim Knicksom udało się w bardzo ciekawy sposób przegrać z Clippersami. Na niespełna pół minuty przed końcem meczu - po wsadzie Ala Harringtona - prowadzili trzema punktami. Ale ucieszony tym Harrington postanowił powisieć sobie trochę na obręczy. Wisiał tak długo, że dostał technicznego. Clippers zdobyli punkt - potem dodali 2 pkt z rzutów wolnych, doprowadzili do dogrywki i wygrali ją. "Gdyby chodziło o jakikolwiek inny zespół, śmiałbym się do rozpuku, bo nigdy czegoś takiego nie widziałem. Ale chce mi się płakać. Los jest okrutny" - przyznał trener Knicks, Mike D'Antoni.

Nowa świecka tradycja w NBA: wygłupy przed rozpoczęciem meczu. Zaczął LeBron. Intro jego Cavs wygląda tak, że drużyna ustawia się jakby do zbiorowej fotografii, a LeBron na niby robi im zdjęcie (lub: ustawia samowyzwalacz w fikcyjnym aparacie, a sam biegnie stanąć tuż obok kolegów).

Wyzwanie podjął oczywiście Shaq. Inscenizacja Suns wygląda tak: zawodnicy Phoenix są kręglami, które rozpryskują się na wszystkie strony, gdy Shaq rzuca w nich wielką niby kulą. Dziennikarze uznali, że teatrzyk LeBrona jest lepszy, bo akcentuje "zespołowość". Niezrażony Shaq odparł, że ma jeszcze milion inych pomysłów. Oba intra możecie zobaczyć na naszym blogu: supergigant.blox.pl

Kobe Bryant i jego żona Vanessa pozwani o mobbing. Ich sprzątaczka Maria Jimenez zarzuca pani Bryant, że ta nazywała ją "leniwą,powolną, głupią, p*** kłamczynią i p*** g***". Upokorzyła i znęcała się nad nią., Gdy pani Jimenez włożyła do prania drogą bluzkę, wściekła Vanessa kazała jej włożyć rękę do torby z psimi odchodami i wygrzebać stamtąd rachunek za bluzkę. Sprzątaczka domaga się zwrotu niewypłaconych wynagrodzeń i odszkodowania za straty moralne.

Ciekawostki

Dwyane Wade (193 cm) zaliczył właśnie swój 100 blok w tym sezonie NBA i jest najniższym graczem w historii ligi, który tego dokonał. Rekord wśród niziołków - 99 bloków - należał od ponad 30 lat do Davida Thompsona z Denver. Ciekawe, prawda?

Złota myśl

"Zważywszy na nasze pensje, to on powinien coś mi kupić" - rezerwowy center Toronto, Pops Mensah-Bonsu o tym, co kupi na urodziny gwiazdorowi klubu, Chrisowi Boshowi. Bosh zarobi w tym sezonie 14,4 mln dolarów, Mensah-Bonsu nieco ponad 200 tys.

Więcej felietonów "Fruwając pod koszem" - czytaj tutaj ?

Copyright © Agora SA