Andrzej Niemczyk: Żegnam się. Postanowiłem zakończyć karierę trenera. Naprawdę spojrzałem w lustro, powiedziałem sobie: "było fajnie, ale mogło i powinno być lepiej". Dotarło to do mnie dopiero teraz.
Biorąc życie od strony zawodowej, wybrałem bardzo fajną robotę, byłem w niej zakochany od początku do końca. Zacząłem tę przygodę w wieku 21 lat, więc przepracowałem ponad czterdziestkę. Wystarczy. Są trenerzy, moi rówieśnicy, którzy mówią, że dają radę. Gówno prawda. W moim wieku można jeszcze uczyć siatkówki, ale nie da się od rana do nocy. Nie wypaliłem się, ale nastąpiło zmęczenie materiału.
- Nie mam medalu mistrzostw świata, olimpijskiego, nie udało mi się pojechać z Polkami na igrzyska, choć dwa razy stanąłem przed taką szansą.
- Jeśli człowiek żeni się z siatkówką, to wszystkie inne sprawy - czy to dzieci, czy to kobiety - schodzą na dalszy plan. Wiem, nie powinno tak być, ale u mnie było. Rozwodziłem się z trzema żonami, z siatkówką nie.
- To nie tak. Wszyscy mają mnie za kobieciarza, a ja wcale nim nie byłem. Jestem luźnym facetem, który umie zakręcić babie w głowie, lubi kobiety wokół siebie. Ale zawsze byłem wierny. Nie zdradzałem żon, narzeczonych, dziewczyn, z którymi byłem. Kiedy byłem sam, rzeczywiście skakałem z kwiatka na kwiatek.
- Te trzy żony to też nie do końca prawda. Pierwsze małżeństwo to niewypał, nie powinno było w ogóle do niego dojść. Drugi raz ożeniłem się za kasę, żeby zdobyć paszport. Z trzecią żoną, Niemką, mam dobre stosunki do dziś, myśleliśmy nawet, żeby do siebie wrócić.
Z tym ożenkiem dla papierka było tak: znalazłem kobietę w Europie Zachodniej, dzięki której mogłem zdobyć paszport konsularny. Poszliśmy do urzędu, podpisaliśmy kwity, skonsumowaliśmy małżeństwo i się rozstaliśmy. To było w Austrii, bo rozwód kosztował tam jedynie 70 szylingów. Za ślub zapłaciłem żonie trzy tysiące marek, paszport miałem w kieszeni. Z tego co wiem, do dziś ma moje nazwisko, bo jej się bardzo spodobało. Ale nigdy później się nie widzieliśmy.
Z Barbarą Hermel mam córkę Gośkę, z byłą żoną Niemką dwie córki - Natashę i Saskię. Ale przez wiele lat byłem również z kobietą, która urodziła moją czwartą córkę Kingę Maculewicz.
- Wiem o tym. Zrobiła to, bo jest zmęczona ciągłymi pytaniami, odkąd ta sprawa zaczęła wychodzić na jaw. Nie chciałem wcześniej o tym mówić ze względu na Henryka Maculewicza [były piłkarz reprezentacji Polski], który wychowywał Kingę. To wszystko.
- Nie, bo kobiety to wspaniałe istoty, dużo lepsze niż mężczyźni. Biorą większą odpowiedzialność za to, co robią, mają naturę matki, która może z wycieńczenia chodzić na czworaka, ale nigdy nie pęknie. Kobiety są wytrzymalsze. Ale z nimi trzeba umieć pracować, wiedzieć, jak do nich dotrzeć. Jeśli zauważą, że ich nie szanujesz, po tobie. Z siatkarkami tak samo - codziennym zachowaniem można zdobyć ich zaufanie. Tylko wtedy cię lubią i będą solidnie pracować.
- Nigdy. Raz byłem oficjalnie ze swoją siatkarką, ale cały zespół o tym wiedział. Stanęliśmy w szatni z matką Kingi Maculewicz i powiedzieliśmy o tym dziewczynom. Spytałem: kogo wolicie, bo któreś z nas musi zrezygnować. Drużyna zaprotestowała, nie przeszkadzały jej nasze relacje.
Skoków w bok w robocie nie miałem. Wyznaję zasadę "wszystkie albo żadna", czegokolwiek by ona dotyczyła. Nie oszczędziłem nawet córki, której nie wziąłem na drugie mistrzostwa Europy.
- Nigdy nie wylewałem za kołnierz, ale od dwóch lat nie bardzo mogę pić, bo kończy się to pobytem w szpitalu. Prawda o moim problemie alkoholowym jest taka, że wiele osób nie zużyło do kąpieli tyle wody, ile ja wypiłem whisky. Ale czy ktoś widział mnie pijanego?
- Jeśli zdarzało mi się nie przychodzić na treningi, to dlatego, że było to wcześniej ustalone, a nie że byłem pijany. Lubię pić i nigdy się z tym nie kryłem. Ale powtarzam: nikt nigdy nie widział mnie pijanego. Zresztą niech o mojej pracy świadczą wyniki.
- Nie. Na odwyku nigdy nie byłem.
- Lubię. Jak każdy prawdziwy trener mam w sobie tę żyłkę. Ale nie przez hazard straciłem najwięcej. Kiedyś prowadziłem z jedną z żon biznes. Wtopiliśmy 1,5 mln dolarów. Może przez to rozleciało się nasze małżeństwo.
- Słyszałem tę plotkę. Zapytam więc: czy mój profesor, który publicznie stwierdził, że zostałem wyleczony, też został uwikłany w tę intrygę? Polska jest popieprzonym krajem. Dziesięć lat męczyłem się z rakiem, a teraz słyszę takie rzeczy.
Pracowałem w tureckim Vakifbank Stambuł. Budzę się rankiem, mówię do swojej dziewczyny: Zobacz, co mam na szyi. Powiedziała, że coś mi wyrosło. Myślałem, że to od zębów, więc poszedłem do dentysty. Ale ten wysłał mnie do laryngologa. Stwierdzono guza na węźle chłonnym. Przeszedłem operację w Berlinie między świętami Bożego Narodzenia a Nowym Rokiem. Ze szwami na szyi gnałem z powrotem, bo 3 stycznia graliśmy w Lidze Mistrzyń. To był guz wielkości piłki do ping ponga. Po dwóch tygodniach przyszedł wynik: rak złośliwy. Poinformowano mnie, że jeśli w ciągu trzech-czterech lat nie pojawią się przerzuty, przeżyję. Później lekarze znaleźli go w szpiku kostnym, musiałem brać chemię. Straciłem włosy, dostawałem lizaki i robili mi zdjęcia z podpisem "Volleyball Kojak".
Czy da się to wszystko wyreżyserować?
- Jestem doradcą zarządu firmy wydającej gazetę, członkiem zarządu klubu Widzew Łódź i prezesem fundacji Piłka bez Granic. Nie mam czasu iść do toalety. W przyszłości chcę zamieszkać w Szczyrku, gdzie mam działkę, i hodować strusie.
Ma 65 lat, jest najwybitniejszym po Hubercie Wagnerze polskim trenerem siatkówki. Z reprezentacją kobiet zdobył w 2003 roku mistrzostwo Europy i obronił je dwa lata później. Absolwent warszawskiej AWF, grał w Społem Łódź, Anilanie Łódź i Stali Mielec, gdzie zadebiutował jako szkoleniowiec. Pierwszym sukcesem było mistrzostwo Polski z siatkarkami ChKS Łódź, drużyną, którą stworzył od podstaw. Był selekcjonerem reprezentacji Polski (1975-77 oraz 2003-06) oraz Niemiec (igrzyska w Los Angeles). Ma siedem tytułów mistrza Niemiec z Bayerem Lohhof oraz liczne trofea z najlepszymi tureckimi Eczacibasi Stambuł i Vakifbank Stambuł.
Czy Śliwa zostanie w kadrze - czytaj tutaj ?