Spowiedź legendarnego trenera Złotek

Jeśli człowiek żeni się z siatkówką, to dzieci czy kobiety schodzą na dalszy plan. Wiem, nie powinno tak być, ale u mnie było. Rozwodziłem się z trzema kobietami, z siatkówką nie - mówi w wywiadzie legendarny trener Złotek Andrzej Niemczyk.

Przemysław Iwańczyk, Jerzy Mielewski: Skończył pan niedawno 65 lat, stanął przed lustrem i...

Andrzej Niemczyk: Żegnam się. Postanowiłem zakończyć karierę trenera. Naprawdę spojrzałem w lustro, powiedziałem sobie: "było fajnie, ale mogło i powinno być lepiej". Dotarło to do mnie dopiero teraz.

Biorąc życie od strony zawodowej, wybrałem bardzo fajną robotę, byłem w niej zakochany od początku do końca. Zacząłem tę przygodę w wieku 21 lat, więc przepracowałem ponad czterdziestkę. Wystarczy. Są trenerzy, moi rówieśnicy, którzy mówią, że dają radę. Gówno prawda. W moim wieku można jeszcze uczyć siatkówki, ale nie da się od rana do nocy. Nie wypaliłem się, ale nastąpiło zmęczenie materiału.

Czegoś pan żałuje?

- Nie mam medalu mistrzostw świata, olimpijskiego, nie udało mi się pojechać z Polkami na igrzyska, choć dwa razy stanąłem przed taką szansą.

A poza sportem?

- Jeśli człowiek żeni się z siatkówką, to wszystkie inne sprawy - czy to dzieci, czy to kobiety - schodzą na dalszy plan. Wiem, nie powinno tak być, ale u mnie było. Rozwodziłem się z trzema żonami, z siatkówką nie.

Nie żal panu życia osobistego?

- To nie tak. Wszyscy mają mnie za kobieciarza, a ja wcale nim nie byłem. Jestem luźnym facetem, który umie zakręcić babie w głowie, lubi kobiety wokół siebie. Ale zawsze byłem wierny. Nie zdradzałem żon, narzeczonych, dziewczyn, z którymi byłem. Kiedy byłem sam, rzeczywiście skakałem z kwiatka na kwiatek.

Robi pan rachunek sumienia?

- Te trzy żony to też nie do końca prawda. Pierwsze małżeństwo to niewypał, nie powinno było w ogóle do niego dojść. Drugi raz ożeniłem się za kasę, żeby zdobyć paszport. Z trzecią żoną, Niemką, mam dobre stosunki do dziś, myśleliśmy nawet, żeby do siebie wrócić.

Z tym ożenkiem dla papierka było tak: znalazłem kobietę w Europie Zachodniej, dzięki której mogłem zdobyć paszport konsularny. Poszliśmy do urzędu, podpisaliśmy kwity, skonsumowaliśmy małżeństwo i się rozstaliśmy. To było w Austrii, bo rozwód kosztował tam jedynie 70 szylingów. Za ślub zapłaciłem żonie trzy tysiące marek, paszport miałem w kieszeni. Z tego co wiem, do dziś ma moje nazwisko, bo jej się bardzo spodobało. Ale nigdy później się nie widzieliśmy.

Z Barbarą Hermel mam córkę Gośkę, z byłą żoną Niemką dwie córki - Natashę i Saskię. Ale przez wiele lat byłem również z kobietą, która urodziła moją czwartą córkę Kingę Maculewicz.

Ta ostatnia wysłała ostatnio list do naszej redakcji, że nie chce mieć z panem nic wspólnego.

- Wiem o tym. Zrobiła to, bo jest zmęczona ciągłymi pytaniami, odkąd ta sprawa zaczęła wychodzić na jaw. Nie chciałem wcześniej o tym mówić ze względu na Henryka Maculewicza [były piłkarz reprezentacji Polski], który wychowywał Kingę. To wszystko.

Nigdy nie chciał pan pracować z mężczyznami?

- Nie, bo kobiety to wspaniałe istoty, dużo lepsze niż mężczyźni. Biorą większą odpowiedzialność za to, co robią, mają naturę matki, która może z wycieńczenia chodzić na czworaka, ale nigdy nie pęknie. Kobiety są wytrzymalsze. Ale z nimi trzeba umieć pracować, wiedzieć, jak do nich dotrzeć. Jeśli zauważą, że ich nie szanujesz, po tobie. Z siatkarkami tak samo - codziennym zachowaniem można zdobyć ich zaufanie. Tylko wtedy cię lubią i będą solidnie pracować.

Romansował pan ze swoimi zawodniczkami?

- Nigdy. Raz byłem oficjalnie ze swoją siatkarką, ale cały zespół o tym wiedział. Stanęliśmy w szatni z matką Kingi Maculewicz i powiedzieliśmy o tym dziewczynom. Spytałem: kogo wolicie, bo któreś z nas musi zrezygnować. Drużyna zaprotestowała, nie przeszkadzały jej nasze relacje.

Skoków w bok w robocie nie miałem. Wyznaję zasadę "wszystkie albo żadna", czegokolwiek by ona dotyczyła. Nie oszczędziłem nawet córki, której nie wziąłem na drugie mistrzostwa Europy.

Pije pan?

- Nigdy nie wylewałem za kołnierz, ale od dwóch lat nie bardzo mogę pić, bo kończy się to pobytem w szpitalu. Prawda o moim problemie alkoholowym jest taka, że wiele osób nie zużyło do kąpieli tyle wody, ile ja wypiłem whisky. Ale czy ktoś widział mnie pijanego?

Tak, siatkarki reprezentacji Polski, które coraz częściej o tym wspominają.

- Jeśli zdarzało mi się nie przychodzić na treningi, to dlatego, że było to wcześniej ustalone, a nie że byłem pijany. Lubię pić i nigdy się z tym nie kryłem. Ale powtarzam: nikt nigdy nie widział mnie pijanego. Zresztą niech o mojej pracy świadczą wyniki.

Ma pan problem z alkoholem?

- Nie. Na odwyku nigdy nie byłem.

Hazard?

- Lubię. Jak każdy prawdziwy trener mam w sobie tę żyłkę. Ale nie przez hazard straciłem najwięcej. Kiedyś prowadziłem z jedną z żon biznes. Wtopiliśmy 1,5 mln dolarów. Może przez to rozleciało się nasze małżeństwo.

Jak to było z pana chorobą nowotworową? Pojawiają się plotki, że wymyślił pan całą historię, by wykreować postać niezłomnego człowieka i w życiu, i na boisku.

- Słyszałem tę plotkę. Zapytam więc: czy mój profesor, który publicznie stwierdził, że zostałem wyleczony, też został uwikłany w tę intrygę? Polska jest popieprzonym krajem. Dziesięć lat męczyłem się z rakiem, a teraz słyszę takie rzeczy.

Pracowałem w tureckim Vakifbank Stambuł. Budzę się rankiem, mówię do swojej dziewczyny: Zobacz, co mam na szyi. Powiedziała, że coś mi wyrosło. Myślałem, że to od zębów, więc poszedłem do dentysty. Ale ten wysłał mnie do laryngologa. Stwierdzono guza na węźle chłonnym. Przeszedłem operację w Berlinie między świętami Bożego Narodzenia a Nowym Rokiem. Ze szwami na szyi gnałem z powrotem, bo 3 stycznia graliśmy w Lidze Mistrzyń. To był guz wielkości piłki do ping ponga. Po dwóch tygodniach przyszedł wynik: rak złośliwy. Poinformowano mnie, że jeśli w ciągu trzech-czterech lat nie pojawią się przerzuty, przeżyję. Później lekarze znaleźli go w szpiku kostnym, musiałem brać chemię. Straciłem włosy, dostawałem lizaki i robili mi zdjęcia z podpisem "Volleyball Kojak".

Czy da się to wszystko wyreżyserować?

Co pan teraz będzie robił? Wiódł życie emeryta?

- Jestem doradcą zarządu firmy wydającej gazetę, członkiem zarządu klubu Widzew Łódź i prezesem fundacji Piłka bez Granic. Nie mam czasu iść do toalety. W przyszłości chcę zamieszkać w Szczyrku, gdzie mam działkę, i hodować strusie.

Andrzej Niemczyk

Ma 65 lat, jest najwybitniejszym po Hubercie Wagnerze polskim trenerem siatkówki. Z reprezentacją kobiet zdobył w 2003 roku mistrzostwo Europy i obronił je dwa lata później. Absolwent warszawskiej AWF, grał w Społem Łódź, Anilanie Łódź i Stali Mielec, gdzie zadebiutował jako szkoleniowiec. Pierwszym sukcesem było mistrzostwo Polski z siatkarkami ChKS Łódź, drużyną, którą stworzył od podstaw. Był selekcjonerem reprezentacji Polski (1975-77 oraz 2003-06) oraz Niemiec (igrzyska w Los Angeles). Ma siedem tytułów mistrza Niemiec z Bayerem Lohhof oraz liczne trofea z najlepszymi tureckimi Eczacibasi Stambuł i Vakifbank Stambuł.

Czy Śliwa zostanie w kadrze - czytaj tutaj ?

Więcej o:
Copyright © Agora SA