Hokej. Nieprawdopodobny mecz w Krakowie

To był jeden z najbardziej nieprawdopodobnych meczów w historii polskiego sportu. W poniedziałkowy wieczór w Krakowie w pierwszym finałowym meczu o mistrzostwo kraju hokeiści GKS-u Tychy jeszcze 27 sekund przed końcem prowadzili dwoma bramkami, a mimo to przegrali z Cracovią!

- Trzeba było tylko wybić krążek w środkowej tercji, a zwycięstwo byłoby nasze - chował twarz w dłoniach Miroslav Ihnaczak, trener GKS-u.

Gdy w trzeciej tercji w półtorej minuty tyszanie zdobyli dwa gole i prowadzili 4:2, wydawało się, że nic nie odbierze im zwycięstwa. Gospodarze postawili jednak wszystko na jedną kartę: szkoleniowiec Cracovii Rudolf Rohaczek wziął czas, bramkarz Rafał Radziszewski zjechał na ławkę, a reszta krakowskiego zespołu liczyła na cud. I cud się zdarzył! W 59. minucie i 33. sekundzie Grzegorz Pasiut zdobył kontaktową bramkę, a 16 sekund później na 4:4 trafił Leszek Laszkiewicz. Miejscowi kibice szaleli ze szczęścia na trybunach, a zawodnicy szaleli w boksie. - To, co zrobiliśmy w końcówce, było nieprawdopodobne. Nie po raz pierwszy pokazaliśmy jednak, że mamy charakter - mówił napastnik gospodarzy Leszek Laszkiewicz.

Szczęście nie opuściło krakowian także w rzutach karnych, gdy w słupek trafił Frantisek Bakrlik, a Leszek Laszkiewicz w ostatniej serii pokonał Arkadiusza Sobeckiego. Strzelec decydującej bramki rzucił się na taflę, a chwilę później leżało na nim kilkunastu kolegów. Sztab szkoleniowy podskakiwał w boksie, a Rohaczek rozłożył palce w znak wiktorii. - Do końca wierzyłem, że uda się coś zrobić. Taki mecz przeżyłem tylko raz jako zawodnik żaków młodszych - przyznał trener Cracovii.

Cracovia - GKS Tychy 5:4 (1:2, 1:0, 2:2) karne 1:0

Copyright © Agora SA