"Atletico darowało Realowi życie" - pisze dziennik "Marca". I ma rację, bo w derbach Madrytu sam Sergio Aguero powinien był zdobyć przynajmniej dwie bramki. Całą drugą połowę Real atakował, ale z kontr Atletico rodziło się wielkie zagrożenie pod bramką Ikera Casillasa. Strzelec pierwszej bramki Diego Forlan o mały włos nie zdobył zwycięskiego gola: zmylił Casillasa i uderzył z 16 m, ale piłka trafiła w słupek.
Aguero miał sytuacji najwięcej, ale zawsze wybierał złe wyjście. Kiedy trzeba było strzelać, nie strzelał, kiedy mógł podać partnerowi znajdującemu się w idealnej pozycji, kopał niecelnie lub w bramkarza Realu. W doliczonym czasie gry wygrywał w polu karnym pojedynek z Sergio Ramosem, obrońca Realu szarpnął go za ręce, a Argentyńczyk zachował się jak obrażony chłopak z podwórka - ani nie upadł, ani nie strzelił, tylko stanął i zaczął machać rękami. - To był faul, choć trzeba przyznać, że w takich sytuacjach sędziowie nie gwiżdżą karnych - skomentował.
- Czuję się, jakbyśmy przegrali - powiedział Abel Recino. Trener Atletico to jedyny człowiek w drużynie pamiętający derbowe zwycięstwo na Realem. Atletico nie pokonało lokalnego rywala od 10 lat, w sobotę miało na to gigantyczną szansę. Zabrakło wiary i determinacji, że złą serię można przerwać.
Real grał wolno, jednostajnie, rzadko zaskakiwał rywali, wyrównującą bramkę strzelił chyba ze spalonego. Klaas-Jan Huntelaar dostał piłkę od Higuaina i zdobył swojego czwartego gola w trzech ostatnich meczach. Niestety, była to jedyna sytuacja, w której Holender zrobił coś pożytecznego dla drużyny. Tym razem nie błysnął Raul Gonzalez, który jest duchowym przywódcą drużyny. Arjen Robben grał tak egoistycznie, że doprowadzał widzów na Bernabeu i kolegów do rozpaczy. Obrona pozbawiona zawieszonego Pepe zawodziła za często. Środek pola też, bo obok Gago pojawił się tam Guti, a Diarra został przesunięty na prawą obronę.
- Jednego możecie być pewni: nasza wiara w tytuł nie została zachwiana - powiedział trener Realu Juande Ramos. Ale jeśli jego drużyna pokaże taką samą grę we wtorek na Anfield Road, to pożegna Ligę Mistrzów. Jest to możliwe, bo Real musi odrabiać straty, a Liverpool uwielbia sytuacje, gdy jego rywal się odkrywa.
Lider z Barcelony ma podwójne powody do zadowolenia. Zwiększył przewagę nad Realem, wygrał pierwszy raz od 8 lutego, pokazał niezłą grę, tyle że na trzy tygodnie stracił Carlesa Puyola, który zszedł z kontuzją stawu skokowego.
W lutym w pięciu kolejnych spotkaniach Barca nie potrafiła wygrać (w lidze, Pucharze i Lidze Mistrzów). Jej przewaga nad Realem spadła z 12 do 4 pkt. W końcu drużyna Jose Guardioli się jednak przełamała, i to w meczu z rywalem, z którym 13 maja zagra w Walencji finał Pucharu Króla. - Kto powiedział, że Barca jest w kryzysie? - pytał nawet po meczu trener gości Joaquin Caparros. Najlepszy na boisku był Andres Iniesta, niewiele gorszy Lionel Messi (zdobył drugą bramkę z karnego). Tylko najlepszy strzelec Samuel Eto'o (23 bramki) czeka na gola połowy lutego. - Dziś czułem, że nic nie strzelę, nawet gdybyśmy grali trzy godziny. Ale nie martwię się złą serią. To mija - powiedział.
Barcelona mogła mieć w sobotę większe kłopoty, bo przy stanie 0:0 Yeste zmarnował sytuację sam na sam z Valdesem. We wtorek Katalończycy podejmują Lyon w lepszych nastrojach, choć ich obrona zagra bez Puyola i Abidala.
Barca - Athletic, czyli wielka bitwa 25 lat po bójce - czytaj tutaj ?