Derby Warszawy i Śląska widziane od kuchni

Dwa święta inaugurujące wiosnę były piłkarską klapą. Stolica derbów nie zauważyła, na te śląskie, niestety, wybrali się także chuligani - pisze komentator Sport.pl i Gazety Wyborczej Przemysław Iwańczyk.

Powiedzieć o dzisiejszych piłkarzach Polonii i Legii, że współtworzą historię warszawskich derbów, byłoby obrazą dla setek znakomitych zawodników, którzy w tych derbach grali. Grali naprawdę, a nie snuli się po boisku, kopiąc się po czołach albo bijąc łokciami. Nie padł ani jeden gol, celnych strzałów było najwyżej pięć. Grali kandydaci do mistrzostwa Polski. Derby Warszawy: trener Urban tak się wkurzał, że aż stracił głos

Jaki mecz, takie też VIP-y. Na trybunie głównej jak zwykle brylowali lewicowi politycy pod przewodnictwem byłego premiera Józefa Oleksego, któremu towarzyszył Jerzy Szmajdziński. Nie zabrakło też kochającego Polonię Michała Listkiewicza. Janusz Panasewicz, frontman Lady Pank, wolał trybunę dziennikarską. Po przeciwnej stronie stadionu trybuny "kamiennej" nie wypełnili do ostatniego miejsca kibice Polonii. Z powstrzymywaniem się od przekleństw wytrzymali do 75. minuty. Nieprowokowani, bo kibiców Legii nie było, wyryczeli wtedy tradycyjne "Ce, Ce, Cewuka, Cewukaes, k...".

Trener reprezentacji Leo Beenhakker wyszedł przed końcem meczu. Nie potrzebował chyba dużo czasu, by o derbach Warszawy zapomnieć. Taksówkarz stojący nieopodal stadionu Polonii nawet nie wiedział, kto i po co grał na Konwiktorskiej.

Zmarznięty, znudzony i zażenowany ruszyłem do Chorzowa na Wielkie Derby Śląska. Przestraszyłem się już w Katowicach. Kierowcy, wrzeszcząc przez CB-radio, przestrzegają o kibolach rzucających kamieniami w przejeżdżające auta. Czekający na dworcu głównym w Katowicach reporter Sport.pl widział szalikowców Ruchu Chorzów, którzy wysiedli z pociągu, poszarpali się z policjantami i zupełnie spokojnie wrócili do wagonów. Poprowadzeni przez miejscowych dziennikarzy opłotkami dotarliśmy zupełnie spokojnie.

40-tysięczny tłum na meczu ligowym w Polsce robi wrażenie. W sektorach Ruchu wszyscy ubrani w niebieskie peleryny. - Widzi pan teraz, dlaczego Stadion Śląski powinien być jedną z głównych aren Euro 2012 - zachwala premier Jerzy Buzek. Były szef rządu w piątek był na meczu Polonia Bytom - Wisła Kraków, zamierza chodzić na ligowe spotkania co tydzień. - Wcześniej długo tego nie robiłem w ramach protestu. Liga przeżarta korupcją mnie nie interesuje. Widzę, że jest coraz lepiej.

Rozmawiałem z premierem w przerwie meczu w podziemiach Stadionu Śląskiego. Nie widzieliśmy, jak w tym czasie kilkusetosobowa grupa kiboli Ruchu bije się z ochroną. Łatwego życia nie mają też policjanci, którzy niemal bez przerwy obrywają lodowo-śnieżnymi kulkami. Rzutów rożnych nie mógł też wykonywać Damian Gorawski. Spiker nie reagował. Odezwał się dopiero, kiedy i jedni, i drudzy kibice odpalili race. Oczywiście nie zgasili ich później na trybunach, tylko rzucali nimi w policjantów.

- K..., wreszcie - wyrwało się po golu Stanisławowi Ośliźle, legendzie Górnika. To i tak nic w porównaniu z pijanym w sztok kibolem, który stał za trybuną VIP i darł się wniebogłosy, wyzywając piłkarzy i sędziego od k..., ch... Miał szalik Ruchu, ale dostało się również trenerowi chorzowian Bogusławowi Pietrzakowi.

Grzegorz Lato, szef PZPN, o derbach nie chciał rozmawiać z dziennikarzami przed kamerą. Wolał brylować przed żoną Henryka Kasperczaka. Dopiero wchodząc na salę bankietową, ulitował się nad namolnym reporterem i tradycyjnie powtórzył z dziesięć razy swoje nieśmiertelne "powiem panu...".

Poziomem piłkarskim zachwycony nie był Zdzisław Kręcina, niedawny kandydat na szefa PZPN, który przegrał wybory z Latą. Zaraz po końcowym gwizdku z rozpiętą na brzuchu koszulą pognał na bankiet.

Przy suto zastawionych stołach długo nie zabawił Krzysztof Warzycha, kiedyś król Chorzowa, później ikona Panathinaikosu Ateny. - Widowisko świetne, ale grą jestem trochę zdegustowany - mówił, wychodząc ze stadionu. - Zostałem skautem greckiego klubu, byłem na derbach Warszawy i Śląska. Przykro mi, ale nikt nie rzucił mi się w oczy. Mam nadzieję, że to tylko taki początek wiosny na polskich boiskach.

Mówi Kazimierz Kutz, wielki nieobecny derbów:

- Choroba żony i obowiązki w Warszawie, niestety, uniemożliwiły mi wyjazd na Stadion Śląski. 40 tys. kibiców to demonstracja siły śląskiej piłki, tradycja sięgająca przyłączenia Śląska do Polski. Ruch Chorzów, któremu zaprzysięgle kibicuję, ma piękne śląskie korzenie. Rósł w siłę obok piłkarskiej potęgi z naszego regionu - Górnika Zabrze, który zawsze miał wsparcie przemysłu węglowego. Mimo że w ekstraklasie mamy aż pięć drużyn, to jednak Ruch z Górnikiem są prawdziwą derbową potyczką. Ja pamiętam jeszcze przedwojenne derby, nawet te wewnątrzchorzowskie między Ruchem a AKS. W moich Szopienicach raz w roku zjawiał się wielki Ruch. Tam na własne oczy widziałem Peterka, już po wojnie poznałem wielkiego Gerarda Cieślika. Kiedy studiowałem w szkole filmowej w Łodzi, przyjechał na mecz z ŁKS. Byłem na stadionie, a Gerard dokonał rzeczy niemożliwej - strzelił gola zza połowy boiska, w dodatku krocząc tyłem. Palnął swoją wspaniałą prawą nogą. Na stadionie zapadła cisza, zdumiony tłum milczał. Później wszyscy długo klaskali.

Obecne derby to co innego. Dobrze, że chociaż przyszło tylu kibiców. Niestety, nie mogłem ich obejrzeć. Miałem nadzieję, że mój Ruch wygra 2:0, mogło być nawet 2:1. Cóż, nie udało się...

not. iwan

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.