Krzysztof Lijewski: Będziemy jeszcze bić się o złoto!

Po nieudanych meczach z Macedonią i Niemcami Bogdan Wenta kazał nam się nie przejmować i jako pierwszy w drużynie powiedział, że jeszcze Polska nie zginęła, póki my żyjemy. Sprawdziło się - mówi jeden z najlepszych Polaków na MŚ w Chorwacji Krzysztof Lijewski.

Krzysztof Lijewski: W ogóle nie wiem, co powiedzieć. Taki jestem wzruszony... Mówi się, że dwa razy nie wygrywa się z tą samą drużyną, a nam się udało! Pokazaliśmy mistrzom Europy, że z Polską trzeba się liczyć, że mamy jaja, że naprawdę potrafimy grać.

Rafał Stec: Jeśli w poprzedniej rundzie Duńczyków zdeklasowaliście, to co powiedzieć dzisiaj? Chyba jeszcze bardziej udowodniliście im, kto jest lepszy...

Krzysztof Lijewski: Na początku było nerwowo. Takich meczów nie da się rozegrać na luzie, zbyt wiele kotłuje się w środku. Poza tym oni bardzo dobrze się przygotowali do rewanżu, musieli spędzić sporo czasu przed wideo i długo analizować nasz styl, bo wiedzieli, jak z nami grać i nie wyglądało to kolorowo. Na szczęście po przerwie opanowaliśmy nerwy, a Bogdan dokonał pewnych zmian i te zmiany dały dobry skutek. Odskoczyliśmy na kilka bramek, wszystko, co rzucał Karol Bielecki, wpadało do bramki, więc oni musieli wyjść agresywnie do przodu, by spróbować odrobić straty. To była woda na młyn dla Bartka Jaszki, który jest najszybszy w drużynie pod każdym względem - i najszybciej biega, i najszybciej gra. Jego kontry były zabójcze, a potem już w ogóle wszystko układało się idealnie. Eech, ale jestem szczęśliwy...

Mariusz Jurasik mówił, że tak naprawdę graliście na tym turnieju dość słabo, a jednak brąz macie. Co będzie, kiedy zaczniecie grać rewelacyjnie?

- Wtedy nie będziemy bić się o brąz, tylko znów o złoto w tym najważniejszym finale. A najlepiej by było, gdybyśmy zorganizowali mistrzostwa świata w Polsce. Nie przypuszczałem, że taki mały kraj jak Chorwacja może przygotować tak piękny turniej, z tak pięknymi halami i kibicami. Jeśli oni mogą, to i my możemy, a jestem przekonany, że kibiców mamy jeszcze lepszych, gorętszych. A jak będziemy mieli mistrzostwa w Polsce, to będziemy też mieli znacznie więcej szans na awans do finału.

Zdaje pan sobie sprawę, że przeszliście do historii, bo polskie drużyny nie zwykły zdobywać medali na dwóch mundialach z rzędu?

- Naprawdę? Nie miałem pojęcia... To tylko pokazuje, jak wysoką pozycję osiągnęła nasza piłka ręczna. I potwierdza, że niczego nie wygraliśmy przypadkowo - tutaj przecież też właściwie otarliśmy się o finał, w pierwszej połowie graliśmy z Chorwacją bardzo dobrze. Dopiero druga to był horror, mam nadzieję o nim jak najszybciej zapomnieć.

Brąz cieszy tak samo jak srebro sprzed dwóch lat?

- Może nawet bardziej. Zdobyć drugi medal jest o wiele ciężej i ten brąz kosztował nas więcej niż tamto wicemistrzostwo. Przed turniejem w Niemczech nikt na Polskę nie stawiał, wszyscy mówili, że mamy ciekawe indywidualności, ale żaden z nas zespół. Bogdan to wszystko poskładał, ale po sukcesie przyszły wielkie niepowodzenia na mistrzostwach Europy i na igrzyskach w Pekinie. Rywale już inaczej nas traktowali, my też czuliśmy presję. Dopiero tutaj udało się wrócić na podium i pokazać fajną piłkę ręczną, z której polscy kibice mogą dumni.

Piąte miejsce na igrzyskach to też był dowód, że należycie do ścisłej czołówki, teraz podskoczyliście jeszcze wyżej. Czy jako drużyna wciąż rośniecie, możemy spodziewać się po was jeszcze więcej?

- Jasne, jak najbardziej. Każdy z nas to czuje, a jeśli zrobiliśmy coś, czego inne wielkie polskie drużyny nie umiały zrobić, to znaczy, że drzemią w nas ogromne możliwości. Wszyscy widzieli, jak fatalnie graliśmy w pierwszej rundzie. Mecze z Macedonią i Niemcami były chyba najgorszymi wśród wszystkich, jakie rozegraliśmy za czasów trenera Wenty. Ale potem potrafiliśmy trzy razy zagrać fenomenalnie, i to z bardzo silnymi rywalami [z Danią, Serbią i Norwegią]. Podnieśliśmy się z kolan, choć nikt nie przypuszczał, że damy radę. To o czymś świadczy, choć trzeba pamiętać, że potrzebowaliśmy też trochę szczęścia - w spotkaniu z Norwegią. I na pewno jeszcze tego szczęścia będziemy potrzebować, bez niego w sporcie nie da się wygrywać.

Czego brakuje wam, żeby grać jak Francuzi, mistrzowie świata i olimpijscy z Pekinu?

- Oj, oni są z zupełnie innego świata. Opierają się na całkiem innych schematach taktycznych, ich atak polega na grze jeden na jeden, bo mają wielkie indywidualności. Bronią zresztą też prawie jeden na jeden, a takich kolosów przejść niebywale trudno. Mam na co dzień przyjemność grać z braćmi Gille i dobrze wiem, jak bardzo boli zderzenie z nimi. Porównanie nas z Francuzami to byłaby właściwie dla nich obraza, są zdecydowanie najlepsi na świecie.

Teraz waszym celem będzie wymyślenie jakiegoś sposobu na nich?

- Naszym celem będzie pozostanie w światowej czołówce. Pokazanie, że nawet jak się wszystkim wydaje, że Polska jest na kolanach, to nie wolno jej lekceważyć. Mam nadzieję, że podczas najbliższych mistrzostw Europy udowodnimy - i my, i Bogdan - że potrafimy udźwignąć tę wielką presję towarzyszącą sukcesowi. To nie jest łatwe, słyszeliśmy, co się działo w kraju po porażkach w pierwszej rundzie, jak wyglądały dyskusje na forach internetowych. To nie było zbyt budujące. Bogdan kazał nam się nie przejmować i jako pierwszy w drużynie powiedział, że jeszcze Polska nie zginęła, póki my żyjemy. I to się sprawdziło.

Myśli pan czasami o igrzyskach olimpijskich?

- Pewnie, że myślę. Każdy sportowiec myśli, tylko igrzyska mogą ukoronować karierę, a nam w Pekinie przekreśliła wszystko jedna porażka [z Islandią w ćwierćfinale], jeden słaby mecz. Niestety, w sporcie nie zawsze wygrywa lepszy. Mówiłem o tym szczęściu - ono jest niezbędne, także ze strony sędziów. Szkoda igrzysk, tym mocniej marzę o występie na następnych. Ale to długa droga. Trzeba się tam w ogóle zakwalifikować, a żeby się zakwalifikować, trzeba zagrać bardzo dobrze na kolejnych MŚ, by zostać później rozstawionym w eliminacjach.

Ta grupa przetrwa do Londynu?

- Mam nadzieję. Ja się nigdzie nie wybieram, rezygnowanie z kadry w tak wspaniałym czasie to byłoby samobójstwo.

Jakie plany na świętowanie?

- Przede wszystkim wypijemy piwo urodzinowe od Bartka Jureckiego. Chciał je postawić, ale musiał to przełożyć. Przez ten mecz o brąz. Wypijemy kilka, odkreślimy mistrzostwa grubą kreską i wrócimy do domów. Wszyscy tęsknią za rodzinami, dziewczynami, dziećmi. Niech to się już skończy...

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.