Piotr Woźniacki: Wolę stać w cieniu

- Bez mediów, marketingu i sponsorów nie ma tenisa. Kogo to obchodzi, że umiesz trzymać rakietę i przebić piłkę za siatkę - mówi trener Caroline Wozniacki

Polski debel w ćwierćfinale ?

Caroline nie gra już w Melbourne. Odpadła w trzeciej rundzie z Jeleną Dokić, która sensacyjnie pokonuje rozstawione zawodniczki. Dunka przegrała 6:3, 1:6, 2:6. W pierwszym secie dominowała nad rywalką, ale potem zawiódł serwis i też trochę chłodna głowa, bo tłum na korcie najwyraźniej przytłaczał 18-latkę. Wozniacki zajmuje 12. miejsce w światowym rankingu. W zeszłym roku jej kariera wystrzeliła. Zwyciężyła w turniejach WTA: Sztokholmie, New Haven i Tokio. Na korcie w ciągu dwóch lat zarobiła już prawie milion dolarów.

Jakub Ciastoń: Jak rodzina Woźniackich trafiła do Danii?

Piotr Woźniacki: W Polsce byłem piłkarzem, grałam w Miedzi Legnica i Zagłębiu Lubin. W latach 80. wyjechałem za chlebem na Zachód. Najpierw szukałem szczęścia w Niemczech, występowałem w II i III lidze. Ostatecznie, w 1985 r., wylądowałem w Danii. Żonę poznałem jeszcze na AWF-ie w Białej Podlaskiej i potem ją ściągnąłem. Dzieci, czyli Patryk i Karolina, urodziły się już w Danii.

Skąd pomysł, by Karolina grała w tenisa?

- Zawsze naśladowała Patryka. Jak bawił się samochodami, ona też wolała je od lalek. Jak zaczął grać w piłkę, ona też. Cieszyliśmy się, że nie siedzi w domu przed telewizorem. Gdy miała sześć lat, zabraliśmy ją na tenisa, żeby popatrzyła, jak gra Patryk, i od razu chciała go naśladować. Ale Patryk nie chciał z nią grać, bo nie trafiała jeszcze dobrze w piłkę. Odbijała więc od ściany po trzy-cztery godziny dziennie, aż się nauczyła. Potem sam zacząłem ją trochę trenować. Byliśmy na wakacjach, wymyślałem różne zabawy z piłką. Duńczycy pukali się w czoło, że nie opalamy się na plaży. Ale u nas w rodzinie zawsze był sport. Wakacje spędzaliśmy aktywnie.

Pierwszy krok w kierunku poważnego grania?

- Kiedy zorientowałem się, że Karolina ma talent i ogromną chęć do pracy, zatrudniłem trenera, żeby nauczył ją techniki, prawidłowych uderzeń. W końcu ja byłem tylko piłkarzem. Jako dziesięcioletnia dziewczyna wygrała mistrzostwo Danii do 12 lat. Wszystkie mecze do zera! Cztery lata później była już najlepsza w kraju wśród seniorek.

Wychowanie tenisistki sporo kosztuje.

- Prowadziłem różne biznesy w Danii, ale też w Rosji i Polsce. Juniorski tenis to wyciąganie pieniędzy od rodziców. Gra się za dyplom, a jeździ po całym świecie. W te same miejsca, gdzie występują zawodowcy. Potrzeba było dużo pieniędzy. Mieliśmy komfort, że było nas stać. Dlatego Karolina jako juniorka wygrała Wimbledon, Orange Bowl na Florydzie, była w finale Australian Open, triumfowała w Osace.

Czy była szansa, żeby Karolina grała dla Polski?

- Miałem taki pomysł. Karolina była nawet zarejestrowana w klubie w Poznaniu i zgłoszona w Polskim Związku Tenisowym. Wygrała juniorskie klubowe mistrzostwa Polski do 12 lat. Występowała wtedy m.in. z Martą Leśniak i Sabine Lisicki, która teraz reprezentuje Niemcy. Ale ostatecznie sama uznała, że czuje się Dunką, bo tam się urodziła, wychowała i ma przyjaciół.

Świetnie mówi po polsku.

- Nie miałem nic przeciwko temu, że dzieci rozmawiają z przyjaciółmi po duńsku. Ale wymagaliśmy, żeby między sobą i z rodzicami mówiły po polsku.

Czy jest pan i trenerem, i menedżerem Karoliny?

- Uznałem, że powinienem być raczej opiekunem. Uczę się tenisa już 10 lat, ale wciąż wszystkiego nie wiem. Wolę stać w cieniu. Analizować, co mówią inni, i ewentualnie przełożyć to na język zrozumiały dla Karoliny, bo najlepiej wiem, jak do niej trafić. Nie mamy jednak trenera na stałe. Wychodzę też z założenia, że osoba nie ma znaczenia, liczą się efekty. Kiedy jesteśmy w Danii, pracujemy np. ze Szwedem Henrikiem Holmem, byłym zawodnikiem z dwudziestki ATP. Karolina ma z nim zajęcia w narodowym centrum tenisowym. Ale na turniejach mamy innych konsultantów. W Australian Open przychodził Sven Groenefeld z Adidasa. Podpowiadał m.in., jak zagrać z konkretną rywalką, ale ja też wtrącałem swoje trzy gorsze.

Karolina poza świetną grą w tenisa ma też duży potencjał marketingowy.

- Właśnie trwają mistrzostwa świata w piłce ręcznej. To w Danii narodowy sport, ale gazety pisały głównie o Karolinie. Była na pierwszym miejscu, a pamiętajmy, że nazywa się Wozniacki, a nie Rasmussen. Popularność tenisa rośnie, ale kluczowe jest to, że Karolina jest komunikatywna, nigdy nie odmówi wywiadu, zawsze się uśmiechnie. Mówi w kilku językach. Jako 11-letnia dziewczyna dostała stypendium od rodziny królewskiej. Wśród emigrantów to coś niespotykanego. Grała w tenisa z księciem Fryderykiem, była na gali w pałacu królewskim.

Ile kontraktów sponsorskich ma teraz?

- Adidas, Babolat, firma ubezpieczeniowa, bank, firma zajmująca się zagranicznym transferem pieniędzy, telefony komórkowe i pośrednik na rynku nieruchomości.

Duńscy dziennikarze mówią, że nowa umowa z Adidasem jest z najwyższej półki.

- Cieszymy się, że udało się awansować. Idzie kryzys, firmy rezygnują z niektórych tenisistów. Np. Adidas rozwiązał kontrakt ze Stanislasem Wawrinką, deblowym mistrzem olimpijskim z Pekinu w parze z Federerem. Karolinę uznają za perspektywiczną zawodniczkę.

Co daje umowa z Adidasem?

- To nie tylko stroje i premie finansowe, ale też różne akcje promocyjne. W Melbourne była sesja fotograficzna na motocyklu, spotkanie z zawodnikami futbolu australijskiego. Sponsor dba, by zawsze był jakiś szum wokół tenisistki

Nie za wcześnie na kontrakty sponsorskie? Podobno można na nich stracić.

- Każdy ma swoją drogę. Ja wybrałem taką. Można powiedzieć, że pierwszą akcję promocyjną załatwiałem, gdy Karolina miała 10 lat. Znajomy z telewizji pomógł jej się dostać do programu o uzdolnionych dzieciach. Od początku wiedziałem, że bez mediów i marketingu, nie ma wielkiego tenisa. Kogo to obchodzi, że umiesz trzymać rakietę i odbić piłkę na drugą stronę siatki? Tenis to jest głównie otoczka wokół kortów i zawodników. W tenisie nie można być gburem i samolubem. Na Nastasego zawsze ludzie przychodzili, bo to był sympatyczny gość. Lendl odcinał się od mediów, mamrotał coś pod nosem na konferencjach. Za nim nie przepadano. Wpajałem dzieciom, że sport to nie tylko boisko i kort. Że warto żyć w zgodzie z mediami, bo one kreują gwiazdy. Mamy np. umowę reklamową z Sony Ericssonem, który daje nam cztery numery za darmo. Jak dzwonią dziennikarze z Danii, to się nie denerwuję, ile będzie mnie to kosztowało, tylko cieszę się, że mogę zareklamować Karolinę. Mówię też dzieciom, że warto mieć kontrakt z różnymi trenerami, doradcami, słuchać, bo czasem mogą powiedzieć coś mądrego.

Kontrakty zawierane za pośrednictwem agencji menedżerskich to dobry pomysł? Prowizje są bardzo wysokie.

- Wychodzę z założenia, że jedna osoba nie da rady być jednocześnie rodzicem, menedżerem, trenerem i kochającym mężem. Nie jestem człowiekiem orkiestrą. Pośrednik to jest osoba, która ma dojścia, zna się na rzeczy. Oddałem więc część spraw innym. Karolinę prowadzi firma menedżerska Best, kiedyś nazywała się SFX. Wiem, że trzeba im oddać 15-20 proc., ale mnie to nie przeszkadza, bo zawsze tak robiłem w biznesie. Jak ktoś za mnie wykonał część roboty, to się z nim dzieliłem. Jeśli masz dziesięć kontraktów i w każdym musisz oddać 15-20 proc., to masz przecież w sumie więcej, niż gdybyś nie miał żadnego albo jeden.

Dlaczego wybrał pan agencję, może lepiej było dogadać się z Adidasem bez pośrednika?

- Nie interesowało mnie nawet, czy tak się da zrobić. Pierwszy kontrakt z Bestem podpisaliśmy, gdy Karolina miała 15 lat. Rozumowałem tak, że jeśli oni mogli prowadzić przez całą karierę Agassiego, to czemu z nimi nie współpracować? Skoro Michael Jordan był u nich, to moja córka pewnie nie zginie. W ich interesie jest, żeby zarobiła w przyszłości jak najwięcej, bo oni też na niej zarobią.

Jaką część zarobków dla tenisistki takiej jak Karolina stanowią przychody z tenisa?

- Premie z turniejów to ok. 25 proc. Reszta to sponsoring i umowy reklamowe. Ale myślę, że ta różnica z czasem zmniejsza się jeszcze bardziej na korzyść sponsoringu. Jak jesteś w dziesiątce, możesz np. grać w pokazówkach. Dochodzą nowe możliwości.

Ale jest takie przekonanie, że te umowy działają jak cyrograf. Nie można się uwolnić, a warunki nie zawsze są dobre.

- Umowa jest na trzy lata. Jeśli zakładam, że córka się w tym czasie rozwinie, przebije do czołówki, to następny kontrakt będzie dziesięć razy większy. Jeśli nie, to niewiele tracę. Wychodzę też z założenia, że agencja lepiej ode mnie zna się na marketingu i znajdowaniu sponsorów. Pierwsze kilka umów dla Karoliny, m.in. z duńską firmą ubezpieczeniową, rzeczywiście podpisałem sam. Założyłem własną agencję. Ale potem uznałem, że poza Danią, na rynku światowym, sobie nie poradzę. Za wysokie progi.

Czy jeżdżąc na turnieje, zabieracie ze sobą sztab ludzi?

- Nasz sztab to ja, żona i Karolina. Resztę dobieramy na miejscu, w zależności od potrzeb. O trenerach już mówiłem, federacja WTA zapewnia fizjoterapeutów.

Co pan powie o Agnieszce Radwańskiej?

- Dobrze ją znamy. Koleguje się z Karoliną. W Melbourne przegrała w pierwszej rundzie, ale to był wypadek. Agnieszka na długo powinna zadomowić się w czołówce. Gra sprytnie, jest twarda, ma silną głowę. Mam nadzieję, że niebawem będzie w dziesiątce razem z Karoliną.

Jej trener i ojciec ma zupełnie inne podejście w sprawach sponsorskich.

- Przez ostatnie kilka lat był w innej sytuacji. Agnieszka miała umowę z Prokomem. To był świetny kontrakt, z tego, co wiem, dawał dużo swobody i pieniędzy. Znali się osobiście z właścicielem, mieli idealne warunki. Brak umowy to dla nich nowość. Myślę, że Robert zastanawia się, co zrobić. Jest niechętny agencjom, to prawda, ale może on ma rację, a ja popełniam błąd? Może będzie jak z Kim Clijsters. Jej ojciec też nie chciał pośredników i w końcu dopiął swego. Nie ma w tenisie wielu dziewczyn, które idą taką drogą, ale Einstein też był tylko jeden, a udało mu się coś wielkiego. W żadnym razie nie można Roberta potępiać za jego postawę.

Radwański: Nie jestem toksycznym ojcem - czytaj wywiad z trenerem Agnieszki ?

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.