- Z jakiegoś niezrozumiałego powodu, z teoretycznie słabszymi parami, bardzo często w ostatnim roku się męczymy. Znacznie lepiej radzimy sobie z deblami ze ścisłej czołówki światowej. Zastanawialiśmy się z Mariuszem dlaczego tak się dzieje, ale tak do końca nie wiemy. Chyba chodzi o to, że z nieznanymi parami gramy bardziej zachowawczo, z mniejszym ryzykiem i to jest ten błąd - mówił po spotkaniu Marcin Matkowski, który do lewej ręki miał przywiązany potężny okład z lodu, ale zaznaczył, że to nic groźnego.
Ebelthite i Groth zajmują miejsca daleko poza drugą setką deblowego rankingu, a w turnieju występowali tylko dzięki dzikiej karcie od organizatorów. - Australijczycy, tak jak Amerykanie, zawsze świetnie grają w debla. Przed meczem w szatni wszyscy mówili nam więc "uważajcie, może być ciężko". Nikt nie mówił, że będzie spacerek - stwierdził Matkowski.
I nie był, bo Grothe świetnie serwował, bardzo pewnie spisywał się też przy siatce, a Ebelthite brylował przy returnach. Rozstawieni z szóstką Polacy przegrali więc pierwszego seta, a po ostatniej piłce Fyrstenberg rzucił rakietą ze złości. Na szczęście, potem się pozbierali i zagrali lepiej. - Męczyliśmy się na własne życzenie, bo w każdym secie mieliśmy przewagi, ale nie potrafiliśmy ich wykorzystać - opowiadał Matkowski.
Polacy w 2006 r. zagrali w Melbourne w półfinale, ale potem w Szlemie zawodzili. Przed turniejem zapowiadali jednak, że chcą wreszcie przełamać złą passę. - Mimo takiego startu, podtrzymujemy to. W tym meczu z każdym setem graliśmy lepiej, mam nadzieję, że tak samo będzie w całym turnieju - podkreślił Fyrstenberg.
W kolejnej rundzie rywalami Polaków będą Argentyńczycy Agustin Calleri i Eduardo Schwank albo Stephen Huss (Austria) i Ross Hutchins (Wlk. Brytania). Ich mecz miał się odbyć wieczorem czasu lokalnego.
Obie pary dobrze znają. - Bardziej typowa para deblowa to Huss i Hutchins. Oni bardziej by nam pasowali, ale naszym zdaniem wygrają Argentyńczycy - powiedzieli polscy debliści.