Manchester - Chelsea, czyli starcie zmęczonych gigantów

Hit ligi angielskiej. Czy Manchester United i Chelsea stać na stworzenie równie pasjonującego widowiska jak w ostatnim finale Ligi Mistrzów? Transmisja w niedzielę o 16.55 w Canal + Sport

Liverpool nie dał rady Stoke ?

Choć od tamtego meczu minęło ledwie kilka miesięcy, obie drużyny coraz mniej przypominają te ze stadionu na Łużnikach.

Lepszy w Moskwie Manchester ze zwinnego, dominującego nad rywalami atlety zamienił się w niezgrabnego giganta, który każdy punkt wyrywa po mękach. W tym sezonie Premier League i LM drużyna Aleksa Fergusona zdobywa ledwie 1,58 gola na mecz (w poprzednim zdobywała 2,11). W ostatnich spotkaniach - z drugoligowcami (Derby i Southampton) i słabymi pierwszoligowcami (Stoke i Middlesbrough) - wypociła ledwie pięć goli.

Piłkarze MU zachwycają incydentalnie, rzadko cały swój talent na boisko zabiera Cristiano Ronaldo. Najlepszy piłkarz świata kilka miesięcy temu wygrywał w pojedynkę co drugi mecz, teraz co chwilę irytuje gwiazdorskimi manierami - gra egoistycznie, faulowany traci kontrolę nad sobą. Kiedy strzelił gola z rzutu wolnego, nie pamiętają najstarsi posiadacze karnetu na Old Trafford. A próbuje często, poprzedzając każde uderzenie wielkim show.

Inni odpowiedzialni za atak też grają co najwyżej średnio. Zostawiający na boisku serce i duszę Wayne Rooney strzela gole w pięciu meczach z rzędu, by w następnych siedmiu nie trafić ani razu. Sprowadzony latem za rekordowe w historii klubu 30 mln funtów Dymitar Berbatow sprawia zawód największy. Wciąż nie wpasował się w taktykę Fergusona, wydaje się co najmniej o tempo za wolny. Z nim w ataku MU gra jak z zaciągniętym hamulcem. Rywalizujący z Bułgarem, a niepewny pozostania w Manchesterze Carlos Tevez jest cieniem rozpieranego energią snajpera z poprzedniego sezonu.

Niewykluczone, że obrońcy tytułu płacą za grudniowe klubowe mistrzostwo świata - zdobyte aż w Japonii, po turnieju w istocie mało prestiżowym, a wymagającym tygodniowego pobytu w innej strefie czasowej. To, że wciąż walczą o pięć tytułów (także Puchar Mistrzów, mistrzostwo kraju, Puchar Anglii, Puchar Ligi), zawdzięczają bramkarzowi Edwinowi van der Sarowi i w ogóle szczelnej obronie, do której wracają jeszcze Patrice Evra (po czteromeczowej dyskwalifikacji) i Rio Ferdinand (kontuzjowany od połowy grudnia). 39-letni van der Sar z każdym meczem wydaje się coraz lepszy, w lidze nie puścił gola od 673 minut. Dłuższe serie mieli tylko José Reina, Peter Schmeichel i Petr Czech (do niego należy rekord - 1025 minut).

Forma tego ostatniego, stojącego między słupkami Chelsea, mocno podupadła. Po niedawnym remisie 2:2 z Fulham trener Luiz Felipe Scolari obwinił go nawet o stratę punktów, choć jeszcze niedawno Czech uchodził za najlepszego obok Gianluigiego Buffona bramkarza świata.

Nie tylko dlatego atmosfera w drużynie jest fatalna. Piłkarze coraz częściej kłócą się z trenerem, odejść chcą Branislav Ivanović, Alex, Didier Drogba, być może także Joe Cole. Nie ma też mowy o transferach, których żąda Scolari, bo zubożały przez finansowy krach Roman Abramowicz - jeszcze przed chwilą najbardziej rozrzutny właściciel klubu piłkarskiego - tnie koszty.

Chelsea bije rekordy zwycięstw na wyjeździe, ale u siebie traci punkty z kim popadnie. Potęgi nie pokonała żadnej - z Liverpoolem i Arsenalem przegrała, z Manchesterem zremisowała. Paradoksalnie jednak do lidera traci zaledwie trzy punkty i wciąż liczy się w walce o mistrzostwo najmocniejszej ligi świata. Manchester (siedem punktów straty, ale dwa mecze zaległe) zresztą też. Nie ma to jak kryzys u futbolowych supermocarstw...

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.