Rajd Dakar: Piąty etap, koniec rozgrzewki

Piąty etap rajdu Dakar miał jak dotąd najbardziej dramatyczny przebieg. Zaraz po starcie zawodników światowe media obiegła wiadomość o tragicznej śmierci francuskiego motocyklisty Pascala Terry'iego, którego ciało odnaleziono po kilku dniach poszukiwań (zaginął w niedzielę). Na 506-kilometrowej trasa później aż roiło się od wypadków i defektów maszyn.

Pierwsza część etapu nie należała jeszcze do najtrudniejszych. Wśród załóg samochodowych długo dominował kierowca Volkswagena Dieter Depping, a w gronie motocyklistów - Chilijczyk Francisco Lopez. Sytuacja zaczęła się komplikować wraz ze wzrostem wysokości, bowiem dziś zawodnicy wjeżdżali już na ponad 2300 m n.p.m. Wielu z nich miało poważne problemy z przegrzewającymi się silnikami. Najgorzej jednak było na ostatnich kilkudziesięciu kilometrach, gdzie trasa prowadziła przez piaszczyste wydmy, jakby żywo przeniesione z Afryki.

- Przez większość etapu, ponad 200 km, jechałem bez wspomagania kierownicy, które utraciłem po uderzeniu w skałę - skarżył się na mecie wyczerpany Carlos Sainz. - Na koniec, pokonując jedną wydm, rolowałem swoim autem. Teraz niestety mechanicy mają mnóstwo do roboty.

Dzisiejsze kłopoty pozbawiły Sainza pozycji lidera rajdu, na którą powrócił Nasser Al-Attiyah. - Dość szybko udało mi się wyprzedzić Carlosa, który startował przede mną - opowiadał Katarczyk. - Jechało mi się bardzo dobrze, a na koniec, już na wydmach, które bardzo lubię, jeszcze bardziej przyspieszyłem.

Kierowca BMW nie wygrał jednak etapu, a zajął czwarte miejsce. Najszybsi byli dziś kierowcy Volkswagena - Giniel de Villiers i Dieter Depping, po których finiszował Robby Gordon. Największym pechowcem dziś nie był jednak Sainz, ale jego wielki rywal z Mitsubishi - Stephane Peterhansel. Francuz na 15 kilometrów przed metą rolował swoim autem, poważnie uszkadzając układ chłodzenia i silnik. Do mety zdołał dotrzeć o własnych siłach i to nawet na dobrym, czwartym miejscu (później otrzymał karę 15 minut, która zepchnęła go na dziewiątą lokatę), ale w obozie wyglądał na bardzo zmartwionego. - Auto jest poważnie uszkodzone - mówił dziewięciokrotny zwycięzca "Dakaru". - Nie wiem, czy to nie oznacza dla mnie końca rajdu...

Poważne kłopoty miał dzisiaj również Krzysztof Hołowczyc, który na mecie pojawił się blisko dwie godziny po zwycięzcy, co zepchnęło go na 13. lokatę w "generalce". - Na ostatnich kilometrach przed metą zakopaliśmy się, ale nie zbyt mocno - relacjonował kierowca Orlen Teamu. - Uruchomiliśmy nasz system hydraulicznych podnośników i gdy samochód był już w górze, wystrzelił wąż doprowadzający olej do podnośnika, który pozostał wyciągnięty. Sytuacja zrobiła się dramatyczna, bo nie mogliśmy opuścić samochodu na ziemię.

Po godzinie pracy nad samochodem Polakowi udało się go postawić z powrotem na piasku i niedługo później osiągnął metę. Po drodze widział jeszcze płonący wrak Proto Christiana Lavieille'a...

500-kilometrowa trasa oesu nie oszczędziła dziś nawet najlepszych motocyklistów. Lider Marc Coma na 81. kilometrze zaliczył wywrotkę i odtąd - mocno potłuczony - jechał już dużo wolniej, wypatrując mety. Ostatecznie zajął 9. lokatę, co pozwoliło mu utrzymać prowadzenie w rajdzie. Kłopoty (jak zwykle) miał również Cyril Despres, który na 380. kilometrze przebił oponę. Mimo to Francuz był jednak bardzo zadowolony z faktu, że powrócił wreszcie do czołowej dziesiątki motocyklistów.

Z Polaków bardzo dobrze dziś pojechał Jakub Przygoński, który uplasował się na 13. pozycji i awansował w klasyfikacji generalnej na 14. miejsce. Znacznie gorzej wiodło się zaś Jackowi Czachorowi, który na mecie pojawił się z ponadgodzinną stratą, która zepchnęła go na 15. pozycję w "generalce". Równo i wytrwale jedzie w rajdzie zawodnik Hondy - Krzysztof Jarmuż, który piąty etap ukończył na 33. pozycji i awansował w klasyfikacji rajdu na miejsce 32. Zmagający się z kontuzją Marek Dąbrowski dojechał do mety na 107. miejscu.

Etap wygrał po raz pierwszy w karierze Amerykanin Jonah Street, który swoim przykładem udowadnia, że fabryczni kierowcy nie są tacy straszni. - Od dawna marzyłem o zwycięstwie etapowym na "Dakarze" - mówił szczęśliwy na mecie. - Dziś dobrze mi się nawigowało. Nie jechałem najszybciej, ponieważ mój KTM jest dużo słabszy od motocykli fabrycznych, ale nie gubiłem trasy i o to na "Dakarze" chodzi. Nie myślę w ogóle o klasyfikacji generalnej. Chcę jechać własnym tempem i dbać o motocykl tak, aby ukończyć rajd.

Amerykanin jest ostrożny w swoich ocenach, ale wiedzie mu się bardzo dobrze. Obecnie zajmuje drugą lokatę w klasyfikacji generalnej.

Środowy etap był szczególnie wymagający dla kierowców quadów. Po 8 godzinach i 52 minutach walki na mecie pojawił się wreszcie zwycięzca z 2006 roku (wtedy za kierownicą Bombardiera) - Joan Manuel Gonzalez. Z czasem gorszym o 24 minuty finiszował również inny "Dakarowy" wyjadacz - Czech Josef Machacek. Rafał Sonik dojechał na szóstej pozycji ze stratą blisko dwóch godzin. Polak wciąż plasuje się na dobrym, czwartym miejscu w klasyfikacji generalnej.

W klasie ciężkiej dziś triumfowali Rosjanie jadący Kamazami. Wygrał Firdaus Kabirov, który na mecie osiągnął przewagę ponad 12 minut nad Vladimirem Chaginem. Gerard De Rooy nie pozwolił jednak odebrać sobie prowadzenia w "generalce" i finiszował tuż za plecami Chagina. W klasyfikacji rajdu zrobiło się jednak bardzo ciekawie - De Rooy ma obecnie tylko 13 sekund przewagi nad Kabirovem. Załoga Grzegorza Barana wciąż jeszcze nie osiągnęła mety etapu.

Zawodnicy póki co nie mogą jeszcze myśleć o odpoczynku. W czwartek czeka ich kolejny blisko 400-kilometrowy oes, na którym znów nie zabraknie morderczych wydm. Dzień przerwy zaplanowano dopiero na sobotę.

Więcej off-roadowych informacji na TERENOWO.PL ?

Copyright © Agora SA