Sto lat temu urodził się Feliks Stamm

Drużyna była dobrze przygotowana. Chłopcy walczyli z zębem - tyle miał do powiedzenia w dniu największej chwały polskiego boksu

Sto lat temu urodził się Feliks Stamm

Drużyna była dobrze przygotowana. Chłopcy walczyli z zębem - tyle miał do powiedzenia w dniu największej chwały polskiego boksu

23 października 1964 roku w Tokio było dżdżysto. - Pomyślałem, że to dobrze. Gdy zaczynaliśmy turniej, też padało. Wszyscy byliśmy chyba przesądni - wspomina Jerzy Grudzień.

Rano ważenie. Do pawilonu z wagą najpierw kroczył Stamm, za nim Paweł Szydło, za nim Stanisław Zalewski, za nim zawodnicy. Tak było na igrzyskach przez dwa tygodnie, dzień w dzień. Gęsiego szli na oficjalną wagę. To też był przesąd.

Spacer

Trzy godziny przed olimpijskim finałem Stamm zabrał Jerzego Kuleja na spacer. - Nie chciałem nigdzie iść, ale Stamm nalegał - opowiadał Kulej Tadeuszowi Olszańskiemu w książce "Rzecz o Stammie". - Nigdy tego spaceru nie zapomnę. Stamm tylko raz spojrzał i już wiedział. Więc od razu mówię, że nie dam rady. Frołow, z którym mam walczyć w finale, już raz mnie pokonał. Dziewięć miesięcy temu szedłem na niego jak burza, a on uskakiwał i punktował. Teraz chyba będzie tak samo. Mówię, że srebrny medal to też bardzo dużo i mam go w kieszeni.

Stamm słucha, milczy chwilę i mówi: - Pamiętasz Moskwę? Nie porażkę z Frołowem, ale mistrzostwa Europy. Na pierwszy nasz trening przyszło mnóstwo dziennikarzy. Podziwiali Pietrzykowskiego, jak toczy walkę z cieniem. Cmokali, pytali, czy można go sfilmować. A ja na to, aby poszli w drugi kąt i sfilmowali tego małego. Ten mały - Jerzy Kulej - też będzie mistrzem. No i zostałeś mistrzem Europy. I teraz też będziesz mistrzem, tu, w Tokio, mistrzem olimpijskim! Pod jednym warunkiem - jeśli wysłuchasz, co powiem, i wykonasz to w ringu.

Pranie i spanie

Kiedy Stamm spacerował z Kulejem, Józef Grudzień przewracał się z boku na bok. - Nie sposób było usnąć. Nie spałem w nocy, nie spałem w dzień - mówi "Gazecie" Grudzień. - Pomyślałem jednak, że to dobrze. Czułem, że to pobudzenie organizmu gotowego do walki.

Jeszcze poprzedniego wieczoru z mozołem prał koszulkę. To też był przesąd. Prał ją od pierwszej walki z Amerykaninem Harrisem. Choć miał naręcze nowych, pachnących, białych jak śnieg koszulek, wolał tę, w której wygrywał. Plamy krwi trudno schodzą, ale przez godzinę można je usunąć, trąc w wodzie z mydłem nylonową koszulkę.

O 17 wyszli z pokojów, już gotowi, z torbami, w których było wszystko - stroje, buty, skarpety, bandaże, plastry. Stamm - uosobienie spokoju. Pozostali trochę nerwowi. Przed polskim pawilonem nie było Kasprzyka. W tak ważnym momencie się spóźnia? Otwierają drzwi do jego pokoju. I co? Kasprzyk śpi. Potężnie chrapie. Dwie godziny przed najważniejszym startem w życiu!

- A spałem, spałem, ledwo mnie dobudzili - śmieje się dziś Kasprzyk. - Wcześniej ciągnęli mnie na miasto, żeby się rozluźnić. Źli byli. "W nocy też będziesz spał" - złościł się Kulej. Odpowiedziałem, że pewnie, a co. Sen to najlepszy sposób, żeby nie myśleć o walce.

Grudzień, czyli "dałem słowo Kazikowi"

Finały zaczęły się o 19. Jako pierwszy walczył Artur Olech z Włochem Aztorim. Przegrał. - Nie może być drugiej porażki - zapowiedział chłopakom Stamm.

Przeciwnikiem Grudnia był reprezentant ZSRR Barannikow. "To miała być prawdziwa wojna nerwów - pisał trener w swym "Pamiętniku Feliksa Stamma". - Grudzień już raz walczył z Barannikowem. Wygrał, ale... po wydłużonym sierpowym bokser radziecki posłał go na deski".

Po pierwszej rundzie widać było, że Polak nie wie, jak boksować, że pojedynek jest niebezpiecznie wyrównany. - Stamm powiedział: jeśli chcesz wygrać, uderzaj podwójnym prawym, tylko porządnie, żeby mu głowa odskoczyła - wspomina dziś Grudzień. - Za to właśnie go cenię. Bokser nie potrzebuje rady, gdy wygrywa. Dać dobrą radę, gdy przegrywa, to jest to.

"W trzeciej rundzie kilka prawych Grudnia dosięgnęło celu, ale wiedziałem, że to jeszcze nie koniec. Że musi przyjść moment, kiedy Barannikow postawi wszystko na jedną kartę i ruszy do szaleńczych ataków. I zaczęło się po dwóch minutach. Rosjanin pędził Grudnia po ringu, ale kryzys trwał zaledwie pół minuty. Barannikow opadł z sił, a Grudzień jeszcze je zachował. Jego finisz był imponujący - wspominał Stamm w "Pamiętniku". - Po ostatnim gongu przeżywałem chwile niepokoju. Moim zdaniem Grudzień nieznacznie wygrał, lecz czy desperacki zryw Rosjanina nie wywarł większego wrażenia na sędziach? Na szczęście wojna nerwów zakończona - grają Mazurka Dąbrowskiego. - Przyrzekłem Kazikowi Paździorowi, że go godnie zastąpię. Musiałem dotrzymać słowa - zwierzył mi się po zejściu z ringu Grudzień".

Czarodziej i dziecko

Grudzień, który na kilka miesięcy przed igrzyskami złamał rękę w meczu ligowym, wcale nie był pewien startu w Tokio. Stamm bowiem wprowadził system rywalizacji. Na obozie przed igrzyskami było trzech, czterech zawodników w jednej kategorii, z których niemal każdy prawie do końca wierzył, że pojedzie na igrzyska. - Te grupki walczyły ze sobą do upadłego. Biegaliśmy do Rozewia i z powrotem po plaży. Stamm nam nie pozwalał biegać przy wodzie, gdzie piach był zbity, ale dalej, gdzie był miałki. To było co najmniej 5 km w jedną stronę. Ja sparowałem kilka rund, każdą z nich z innym sparingpartnerem - mówi dziś Grudzień.

Zawodnicy byli fantastycznie przygotowani fizycznie. Jednak nie wszystkim katorga się podobała. Leszek Drogosz, który był "cudownym dzieckiem Stamma", nie zgadzał się na tak ostre treningi. - Trener mówił, że tak trenują zawodowcy. Ale każdy potrzebuje w treningu czegoś innego. Ja nie mogłem biegać tak dużo jak inni - wspomina dziś Drogosz.

Na jednym z obozów pięściarzy budzono o 5 rano i wywożono w góry na 20-kilometrowy bieg. Drogosz przestał być "cudownym dzieckiem", stał się "czarodziejem ringu". - I ja tak wolę - mówi teraz Drogosz.

Kulej, czyli patrzy cała Częstochowa

Po Grudniu walczył Kulej. - Miałem zaskoczyć Frołowa tym, że nie atakuję - mówi Kulej, jedyny polski pięściarz, który zdobył dwa złote medale olimpijskie. - Nie rzucaj się, to go zdezorientuje - powiedział Stamm.

Kulej znany był z agresywnego boksu, cały czas w natarciu. Frołowowi to pasowało - lubił kontrować. Taktyka Stamma była zaskakująca. Frołow oczekiwał ataku, a musiał sam atakować. - "No, to teraz możesz sobie poszaleć" - powiedział mi Stamm przed ostatnią rundą - wspomina dziś Kulej, który wygrał pojedynek 4:1.

"I znów polska flaga powędrowała na najwyższy maszt" - wspominał Stamm. "Życiu Warszawy" Kulej powiedział: - Walczyłem, jak to się mówi, na ostatnich nogach. W trzeciej rundzie nie wiedziałem już, na jakim świecie jestem. A teraz jestem nieprzytomny ze szczęścia.

Przed dekoracją Stamm czesał Kuleja, mówiąc z uśmiechem: "Cała Częstochowa będzie na ciebie patrzeć".

Kto wygra, ten jedzie

- W Cetniewie Stamm wstawał zawsze przed siódmą, szedł na plażę w swojej czapce z daszkiem i patrzył na wschód słońca. Wdychał jod - wspomina dziś Kulej.

Czym zasłużył na tak idealny obraz u pięściarza, który przysporzył mu najwięcej kłopotów?

- Mieliśmy dla niego szacunek, choć wiadomo, że nie byliśmy grzecznymi chłopcami - mówi Kulej. - Pracował na ten szacunek latami. Gdyby był nieogolony, pijany dwa razy w tygodniu, gdyby zalatywał nikotyną, to nie wiem, jak byśmy się zachowywali. Ale on nigdy się nie spóźniał, nigdy niczego nie zapominał, zawsze był przygotowany.

Kulej nie zaczął dobrze współpracy ze Stammem. Poszło o Kasprzyka przed igrzyskami w Rzymie.

- Dla Stamma sukces był najważniejszy. Dlatego, choć wiedział, że pojedzie do Rzymu Kasprzyk, do końca utrzymywał, że mam szansę. W końcu powiedział: "Kto wygra sparing, ten jedzie". Ja wygrałem. Gdy ogłaszano skład, poczułem wielkie rozczarowanie. Jeszcze tego samego dnia się spakowałem i wyjechałem - wspomina Kulej. - Teraz wydaje mi się, że Stamm był ponad własnymi sympatiami. To dlatego wybrał Kasprzyka zamiast mnie do Rzymu i Kasprzyka zamiast Drogosza do Tokio.

Kasprzyk, czyli prawy kciuk u nasady

Jako ostatni walczył Marian Kasprzyk. "Miał się spotkać w finale ze starym znajomym, Litwinem Ryśkiem Tamulisem - wspominał Stamm. - Odnoszę wrażenie, że Marian >kołysze się<, unikając uderzeń rywala, lecz jednocześnie poluje na dogodny moment do zadania silnego sierpowego. Po uniku trafia prawą w łokieć Tamulisa. Zauważyłem ten wypadek, ale ani przez chwilę nie sądziłem, że może być groźny w skutkach.

Marian wraca do narożnika i mówi: - Panie Stamm, złamałem rękę. Prawy kciuk boli mnie u nasady.

- To chyba tylko zwichnięcie - tłumaczę. - Jeszcze dwie rundy dzielą cię od złotego medalu. Chyba zauważyłeś, że Tamulis ma przed tobą wyraźny respekt. Pamiętaj, że trzeci złoty medal jest nam bardzo potrzebny.

- No dobrze, panie Felu, będę zasuwał.

Wtedy istotnie nie wierzyłem, że Kasprzyk mógł złamać kciuk. Trudno mi w tej chwili powiedzieć, co bym uczynił, znając prawdę - wspomina Stamm.

- Myślę, że do niego to nie dotarło. Myślał o tym trzecim złocie - mówi dziś Kasprzyk. - Dopiero w drugiej rundzie, jak powtórzyłem, że boli, spytał, czy ma mnie poddać? Odparłem: Nie, smarujemy dalej! On mnie tylko podpuszczał. Wiedział, że ja, jak już jestem w finale, to będę walczył do końca. Jakże inaczej?

- Tamulis decyduje się na szturm. Kasprzyk robi dobry unik, Litwin ponawia atak, a wtedy Marian kontruje lewą w szczękę. Widzę, jak pod Tamulisem ugięły się nogi - wspomina Stamm. Sędziowie orzekają zwycięstwo Polaka.

Kasprzyk wrócił do kraju z ręką w gipsie".

Cwaniaczek obchodzi pokoje

Dlaczego Kasprzyk pojechał na igrzyska do Rzymu, Tokio, a nawet do Meksyku? Przecież był dożywotnio zdyskwalifikowany, miał wielkie kłopoty z prawem.

- Ja Sztama rozumiem - wspomina dziś Drogosz, rywal Kasprzyka do miejsca w reprezentacji. - Marian miał uderzenie. Jak sypnął, to głowa spadała. Ja dałbym sobie radę z Kasprzykiem nawet w dziesięciu walkach, z Europejczykami też, ale - Stamm tak myślał - mógłbym nie dać sobie rady z Afrykanami. Byłem zbyt słaby fizycznie. Boks wtedy zaczął się zmieniać na bardziej fizyczny. Stamm wolał też wysłać kogoś młodszego, a Kasprzyk miał wtedy 24 lata, ja 31.

- Kasprzyk był zadziorny i nie miał w ringu żadnych wątpliwości. Miał kopa jak ktoś z wagi półciężkiej - wspomina dziś Kulej.

Stamm Kasprzyka lubił, choć ten bokser nie do końca mieścił się w jego filozofii boksu. - Stamm mawiał: "Jeśli ty uderzysz i ktoś ma ci oddać, to lepiej w ogóle nie zadawaj ciosu. Uderz i uciekaj". A Marian, jak dorwał kogoś przy linach, to nie popuszczał, aż nie przewrócił przeciwnika albo ten nie uciekł - wspomina Grudzień.

Kasprzyk żartuje, że pojechał przez to swoje słynne spanie. - Wtedy na zgrupowaniu mieliśmy sparować z Leszkiem Drogoszem, a wygrany miał jechać do Tokio. Stamm był taki cwaniaczek, że wieczorem obszedł pokoje. Zajrzał do mnie - spałem jak suseł. A Leszek nie spał, wiercił się po pokoju, męczył. Niby drobnostka, ale pewnie Papa stwierdził, że i w Tokio nie będę się martwił o walki.

...bo chłopcy walczyli z zębem

"Trzy złote medale w ostatnim dniu olimpijskich bojów! W ciągu niespełna trzech kwadransów trzy Mazurki w wypełnionej do ostatniego miejsca hali. Mazurek za Mazurkiem. Ktoś zaraz nazwał ten wieczór w Tokio >polską bokserską Wielkanocą< - wspomina obecny na miejscu komentator Polskiego Radia Bohdan Tomaszewski w swym "Roku olimpijskim". - Poprosiłem wszystkich - zawodników i trenerów - żeby kucnęli w przejściu między naszym stanowiskiem a siedzeniami widzów. Kucnąłem i ja, wziąwszy mikrofon do rąk (...) Masażysta Stanisław Zalewski wzruszył się tak bardzo, że głos załamał mu się i trzeba było za niego mówić. Stamm powiedział krótko: - Pracowaliśmy dość solidnie i teraz są wyniki".

"Życie Warszawy" z następnego dnia przytoczyło podobną wypowiedź trenera: "Drużyna była dobrze przygotowana. Chłopcy walczyli z zębem". Tylko tyle miał do powiedzenia.

- Te skromne słowa to był cały Papa Stamm. To była wielka siła jego osobowości - mówi dziś Tomaszewski. - Polska odnosi największy sukces w historii swych występów na igrzyskach olimpijskich, ba, największy sukces w historii naszego pięściarstwa, a on komentuje to spokojnie, bez uśmiechu nawet, prostymi, żołnierskimi słowami, że chłopcy się nieźle spisali.

- Ale patrzyłem na trenera, gdy grali dla nas te trzy Mazurki. Nie można powiedzieć, że go nie brało. Patrzyłem po tych ślipkach, że mu się szkliły... - opowiada Kasprzyk.

Niesamowity autorytet Stamma:

Siedzieliśmy w kawiarni sportowej w Zakopanem przy stoliku ze Stammem i Staszkiem Marusarzem, którego już wtedy nazywano "Dziadkiem" - wspomina Bohdan Tomaszewski. - Wszyscy paliliśmy papierochy, ale w pewnym momencie nam zabrakło. Stamm zmiął w rękach pustą paczkę i powiedział: "Staszku, skocz po papierosy". I "Dziadek" bez słowa poszedł i przyniósł. Na tym polegał ten niesamowity autorytet Stamma. Wszyscy odruchowo mu ulegali.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.