Spotkanie MKS z Calisią było jak pojedynek bokserski w wadze superciężkiej. Przez prawie dwie i pół godziny drużyny okładały się bez wytchnienia. - To był mecz, w którym przewaga ataku nad obroną wcale nie była aż taka wyraźna. To się bardzo rzadko zdarza. Każdy punkt musiałyśmy wydrzeć. Ile bloków, ile obron... Jestem bardzo zmęczona - wzdychała Krystyna Tkaczewska - libero MKS, która została wybrana najlepszą zawodniczką spotkania.
Siatkarki MKS zaczęły słabo. Pierwszy stracony set był dla dąbrowianek siódmą przegraną partią z rzędu (wcześniej były dwie porażki po 0:3 z Piłą i Muszyną). - To był trudny moment. Wiedziałyśmy jednak, że same jesteśmy sobie winne. Wszystko przez nasze niewymuszone błędy - tłumaczyła Tkaczewska.
Siatkarki z Dąbrowy zaczęły grać lepiej dopiero wtedy, gdy na boisko weszła Magdalena Śliwa. Brak doświadczonej rozgrywającej w podstawowej szóstce trener Waldemar Kawka tłumaczył chęcią zaskoczenia rywala. - A ja przeczuwałem, że tak się właśnie stanie - uśmiechał się Mariusz Pieczonka, trener drużyny z Kalisza.
O zwycięstwie MKS zadecydował dopiero piąty set. Decydująca partia miała niecodzienny przebieg. Calisia prowadziła 7:6, by potem stracić dziewięć punktów z rzędu! - Strasznie mi przykro. Zjadły nas nerwy. Na dodatek Magda Śliwa bardzo szybko rozgrywała. Nie mogłyśmy nadążyć za środkowymi - smuciła się Anna Woźniakowska, najlepsza w drużynie gości.
- Może Calisia nie jest w tabeli zbyt wysoko, ale to na pewno nie są dziewczynki do bicia. Dwa zdobyte punkty też cieszą - podsumowała Joanna Staniucha-Szczurek, przyjmująca MKS.
MKS Dąbrowa Górnicza - Calisia Kalisz 3:2
Sety: 21:25, 25:22, 25:18, 19:25, 15:7.
MKS: Szczurek, Wysocka, Strządała, Sadowska, Tkaczewska (l), Matyjaszek, Lis oraz Sieczka, Wilczyńska, Śliwa, Liniarska
Calisia: Tanaka, Chojnacka, Godos, Woźniakowska, Kuehn-Jarek (l), Toborek, Wojcieska oraz Sieradzan.