Małysz: Niech wróci automatyzm

Chcę znowu być robotem. Nie zastanawiać się nad niczym, iść na górę, przypiąć narty i frunąć - mówi najlepszy polski skoczek, który w piątek konkursem drużynowym w Kuusamo rozpoczyna kolejny sezon. W sobotę o 15.00 konkurs indywidualny.

Startuje Puchar Świata. Początek w Kuusamo >

Ljoekelsoey sam płaci za siebie ?

Robert Błoński: W piątek początek sezonu. Po raz pierwszy od niepamiętnych chyba czasów nie będzie pan jednym z głównych faworytów do zdobycia Kryształowej Kuli.

Adam Małysz: W ostatnich trzech latach ten, kto wygrywał letnie GP, triumfował również zimą. Ja odpuściłem lato, ale nie znaczy to, że się poddałem.

W poprzednim sezonie ani razu nie był pan na podium PŚ.

Wkurzało mnie to. Dopadło mnie najgorsze ze sportowych uczuć, czyli zniechęcenie. Nie chciało mi się rywalizować i walczyć o najwyższe miejsca, bo wiedziałem, że nie mam szans. Teraz udało się zmienić podejście. Z uśmiechem podchodzę do każdego startu. Wróciło stare hasło: najważniejsze są dwa równe skoki. Nie chcę niczego obiecywać, bo mocno się sparzyłem poprzedniej zimy. Latem skakałem świetnie, mogłem wygrać letnie GP, ale zachorował teść i nie pojechałem na ostatnie zawody. Przed początkiem zimowego PŚ skakałem dobrze. Dopiero potem wszystko się załamało. Jak zaczęły się starty, wpadłem w dół i już z niego nie wyszedłem. Ale zawody w Kuusamo nie powiedzą całej prawdy o mnie i innych zawodnikach. Jaśniejsza sytuacja będzie dopiero przed Turniejem Czterech Skoczni.

Za panem kolejna zmiana trenera. Kiedy przychodzili Heinz Kuttin, a potem Hannu Lepistö, zawsze odzyskiwał pan motywację i wygrywał Puchar Świata. Dopiero w drugim roku zaczynało się coś psuć.

Nie chcę, by było podobnie, bo olimpiada jest dopiero za rok. Ale z drugiej strony - chcę mieć dobre wyniki już w tym sezonie, by nabrać poweru na kolejny. Dobrze, że wrócił profesor Żołądź. Za jego kadencji formę utrzymywałem dłużej niż przez sezon. Nie jestem już taki młody jak wówczas, ale dam radę. Nie wiem, w ilu zawodach będę startował. Tamten sezon miał być luźniejszy, a wziąłem udział niemal we wszystkich konkursach letnich i zimowych.

U Kuttina trenowaliście bez przerwy na długich zgrupowaniach. U Lepistö był wyjazd na siedem-dziesięć dni i potem powrót na dwa tygodnie do domu. Jak jest u Łukasza Kruczka?

Jeszcze inaczej. Łatwiej, bo wreszcie mogę trenować w Wiśle-Malince. Skocznię mam pod domem. Skończyły się uciążliwe wyjazdy. Jak mi się znudzi, jadę do Zakopanego. Zgrupowań nie było dużo, raczej konsultacje. A ćwiczyliśmy tam, gdzie mieszkamy. Sporo pracowaliśmy nad kondycją i psychologią. Żeby oczyścić głowy przed startami.

Jak wygląda współpraca z profesorem Żołądziem?

Byłem u niego kilka razy na konsultacjach, sporo rozmawialiśmy. Ale plan treningowy ustala Łukasz. Oni są ze sobą w stałym kontakcie, ja rozmawiam z profesorem przez telefon.

Czuje pan różnicę?

Jasne. Jest tak jak wtedy, gdy trenerem był Apoloniusz Tajner.

Obecny prezes PZN mówi, że profesor Żołądź "odmulił" pana organizm, by wróciła świeżość.

Coś w tym jest. Trenerzy Kuttin i Lepistö stawiali głównie na przygotowanie fizyczne. Cały czas ładowaliśmy baterie, teraz kładziemy nacisk, by była moc. Łukasz cały czas pozytywnie mnie zaskakuje. Jak z czymś się nie zgadzamy, rozmawiamy. I to mi się podoba. On ma dobre oko, widzi więcej niż ja. Przekonał mnie do jednego: nie wolno niczego zmieniać na siłę. Trzeba raczej spróbować przyzwyczaić się do drobnych problemów w locie czy przy odbiciu. Korygowanie błędów podczas startów to zły pomysł.

Był między panem a trenerem poważny zatarg?

Nie, dogadujemy się. Łukasz to zawodnik i wie, że skoczek ma swoje zdanie i dobre sugestie. Bo to on skacze, a nie trener. W poprzednich latach była bariera językowa. Może nie mówię o sobie, ale o innych zawodnikach. Teraz tego kłopotu nie ma. Wszystko mówimy sobie wprost.

W 1996 roku wygrał pan konkurs w Oslo. Jednym z tych, którzy gratulowali, był pana idol Jens Weissflog. Teraz dla wielu skoczków z całego świata to Adam Małysz jest idolem.

Jakoś się z czymś takim nie spotkałem. Może młodzi się mnie boją? (śmiech) Jedynym, który się nie wstydzi, jest Gregor Schlierenzauer. To świetny skoczek i fantastyczny facet. Ma wielką przyszłość. A ja trzymam ze Szwajcarami Küttelem i Ammannem.

Niemieccy dziennikarze napisali: "Pierwszy sezon w skokach po Janne Ahonenie". Odważą się napisać: "Pierwszy sezon po Adamie Małyszu", kiedy pan skończy karierę?

Nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Janne to był wielki skoczek, ponad sto razy był na podium PŚ. Nie będę za nim tęsknił jako zawodnikiem. Ubyło jednego rywala. Jak ja skończę, nikt za mną nie zatęskni. Może oprócz kibiców.

W lutym w Libercu będzie pan bronił tytułu mistrza świata. To pana główny cel czy raczej wszystko podporządkowuje pan igrzyskom w Vancouver?

W tym roku chcę wrócić do dobrego skakania. Skoki nie mogą mnie więcej frustrować. W zeszłym roku męczyłem się, nie było radości skakania. A teraz chcę udowodnić, że mimo wieku mogę odnosić sukcesy i skutecznie rywalizować z młodymi. Chciałbym, żeby wrócił mi automatyzm. Żebym się nie zastanawiał, tylko szedł na skocznię, przypinał narty i daleko frunął. Medal MŚ to marzenie każdego zawodnika. Aby się spełniło, trzeba być w kapitalnej formie. Ale do medalu kandydatów jest przynajmniej kilkunastu. Uważam, że o medal MŚ jest łatwiej niż o wygranie Turnieju Czterech Skoczni czy całego PŚ. Kiedyś ktoś zapytał Küttela, jak to jest, że uśmiecha się nawet po słabym skoku. Odpowiedział, że życie jest jedno i nie wiadomo, kiedy się skończy, dlatego trzeba się cieszyć każdą chwilą.

Więcej o:
Copyright © Agora SA