Jan Urban: W Warszawie jestem tylko gościem

PRZEGLĄD PRASY. - Ze Śląskiem doping wreszcie był, co na pewno nam bardzo pomogło. Przy takiej atmosferze na trybunach nawet słabszy mecz jest lepiej postrzegany. Szkoda tylko, że raz na półtora roku kibice nas wspierają - mówił trener Legii w wywiadzie dla dziennika "Polska". - Na dywaniku u prezesa bywam dość często - dodał

Hermes może zostać oskarżony. Korona ustawiła 28 z 30 meczów? 

Długo świętował Pan zwycięstwo 4:0 nad Śląskiem Wrocław?

Nie świętowałem. Na kolacji z żoną nawet nie byłem. Bo raz, że mecz późno się skończył. A dwa - trening rano miałem, więc trzeba było być w formie.

Ale ze starym druhem z kadry, dziś trenerem Śląska Ryszardem Tarasiewiczem, na pewno po meczu szklaneczkę whisky Pan wychylił?

Nie było okazji. "Taraś" gdzieś uciekł po konferencji. Zły musiał być piekielnie. Przed meczem jedynie kawkę wypiliśmy. W Canal+ w przeddzień meczu się spotkaliśmy. I to wszystko.

Były gratulacje od prezesa Mariusza Waltera po tej efektownej wygranej?

Tak, kwiaty, puchary i co jeszcze? To był tylko jeden z wielu ligowych meczów. Jak zawsze rozmawiałem po nim z prezesem. Refleksje tym razem były bardzo dobre.

Ile razy był Pan u prezesa Waltera na dywaniku?

Dość często bywam. Ale nie tylko z powodu porażek. Spotykamy się wtedy, gdy gramy lepiej czy gorzej. Regularnie, raz na miesiąc.

Częściej w Warszawie czy też może w hacjendzie prezesa obok Malagi?

Spotykamy się w różnych miejscach. Ale z prezesem jestem w stałym kontakcie telefonicznym.

Ponoć Takesure Chinyama słabszą ostatnio grą protestuje, bo zarabia gorzej niż wspomniani Hiszpanie?

Chinyama nie wie, kto ile w klubie zarabia. A jeśli on czyta o tych zarobkach w prasie i w to wierzy, jego problem. Takesure przedłużył kontrakt z Legią akurat w tym samym czasie, w jakim przyszli Hiszpanie. Może więc mieć pretensje tylko do siebie, że taki, a nie wyższy kontrakt podpisał.

Widział Pan mecz Wisła - Lechia?

Nie oglądałem. Przyznam, że w tym czasie spałem. Mamy teraz taki młyn, mecze co trzy dni, że czasami nawet nie wiem, jaki jest dzień. Czasami trzeba odetchnąć. Ale czego nie obejrzałem wcześniej, obejrzę w Lidze Plus. Jestem z meczami na bieżąco.

Ligę hiszpańską Pan śledzi?

Oczywiście. Zwłaszcza wyniki Osasuny Pampeluna, której ostatnio znowu słabo idzie.

Może potrzebna jej zmiana trenera? Pan już był przymierzany do tej roli.

W tym sezonie już raz trenera zmienili. Osasunę przejął Camacho i nadal idzie jej jak po grudzie.

Brożek: Chcę wyjechać do dobrego klubu w silnej lidze ?

Zadomowił się Pan już w Warszawie?

Szczerze - nie. Jeszcze nie. I nie wiem, czy w ogóle się zadomowię. Na to potrzeba czasu, a nie wiem, czy zdążę się przystosować. Jako trenerowi Legii nie będzie mi łatwo. Jedną nogą nadal jestem więc w Hiszpanii.

Pana syn, Piotr, zapowiadał się na dobrego piłkarza. Występował nawet w reprezentacji Polski juniorów. Nadal gra w piłkę?

Piotrek ma już 21 lat. Studiuje pedagogikę na Uniwersytecie Navarra w Pampelunie. Gra w piłkę w III lidze, odpowiadającej naszej IV, w Ardoy, niedaleko Pampleuny, gdzie mamy dom.

Strzela bramki jak tata?

Od czasu do czasu. Ma twardy charakter. Łatwo piłki nie odpuści.

A córka Marta zajmuje się sportem?

Nie. Skończyła oceanografię w Kadyksie. Teraz robi studia podyplomowe w Walencji. Ekologiczne.

Udziela się w ruchu zielonych?

Bez insynuacji proszę. Nie naśmiewałbym się z ekologii, bo wreszcie spali nas słońce i zaleją morza. Marta zajmuje się zagospodarowaniem ekologicznym środowiska.

W jakim banku ma Pan konto - polskim czy hiszpańskim?

W obu trzymam kasę. Warto się zabezpieczyć na czarną godzinę. Gdy jeden padnie, zostanie drugi. I na odwrót.

Hiszpanie ostatnio mocno inwestowali w Warszawie. Nie pomagał im Pan wybierać terenów pod inwestycje?

W zeszłym roku pomogłem im jakieś umowy podpisać. Wielka firma deweloperska Sadesa budowała w Wilanowie. Ostatnio zbankrutowała. Ale wiem, że mnóstwo Hiszpanów kupiło mieszkania w Warszawie. Ja jednak się jeszcze nie zdecydowałem. Czekam. Analizuję sytuację. Dla mnie to jeszcze za wcześnie, by się na stałe wiązać z tym miastem.

A gdzie Pan lubi zaszaleć?

Wyrosłem już z tego. Choć niegdyś do świętoszków nie należałem, wiedziałem jednak, kiedy i gdzie można sobie na więcej pozwolić. Ale nigdy nie przeszkodziło mi to w karierze. Nie wywołałem żadnej afery. Teraz też nie dam paparazzim okazji do skandalizujących zdjęć. Rzadko wieczorem wychodzę z domu. A jeśli już, to idziemy z żoną lub ze znajomymi, więc nie ma w tym żadnej sensacji.

Brazylijscy piłkarze Legii uwielbiają odwiedzać Galerię Mokotów. Są tam niemal codziennie.

Co kto lubi. Ja za galeriami akurat nie przepadam. Idę tam tylko z konieczności, gdy chcę coś konkretnego kupić. Choć przyznam, że w Hiszpanii ubrania są tańsze niż w Polsce i zwykle w Pampelunie staram się robić zakupy.

Do kina albo teatru z żoną Pan nie chadza?

W Warszawie jeszcze nie byliśmy. Ostatnio kino zaliczyliśmy w Pampelunie. Jakiś horror widzieliśmy. Ale był tak straszny, że tytułu woleliśmy nie zapamiętać.

Miał Pan propozycję występu w jakimś telewizyjnym show właściciela Legii ITI?

Nic takiego dotychczas nie było. Może, gdy nowy stadion na Legii powstanie, przyjdzie do mnie jakaś oferta z TVN? Wątpliwe jednak, bym do tego czasu doczekał. Bo kto ostatnio był w Legii tak długo trenerem?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.