Król jest tęgi, czyli czym różni się Boruc od najlepszych na świecie

Zaznaczam: nie wpatruję się w kontury Artura Boruca, by wyśledzić praprzyczynę jego błędu w przegranym meczu ze Słowacją.

Po meczu Słowacja - Polska: Czy leci z nami bramkarz ?

Sprawa jest delikatna, moment na jej podnoszenie niesprzyjający. Tuż po koszmarnej wpadce bramkarza łatwo w krytyce grubo przesadzić, z odosobnionego incydentu lekkomyślnie wyciągnąć nadmiernie generalne wnioski, niewdzięcznie zapomnieć o jego wcześniejszych imponujących paradach. Pieniaczy ci u nas dostatek, dlatego zaznaczam: nie wpatruję się w kontury Artura Boruca, by wyśledzić praprzyczynę jego błędu w przegranym meczu ze Słowacją. Błąd tłumaczę przypadkiem i najzwyklej pechem, który dopada w tym fachu każdego. Wpatruję się w Boruca, bo akurat znów uczynił siebie - ma do tego talent - najsmaczniejszym tematem w polskiej piłce, konsumowanym chętniej nawet niż okazja do przywalenia za środową porażkę Beenhakkerowi.

Wpatruję się i widzę - od baaardzo dawna - że wygląda bohater Celticu Glasgow inaczej niż najznakomitsi bramkarze świata. Inaczej niż Buffon, Casillas, van der Sar, Julio Cesar etc., włóżcie tutaj sobie, kogo tam uważacie za fachowca ponad wszystkich. Zasłania, hm, większą część bramki.

Nie napiszę, że nie przypomina Boruc sylwetką wyczynowego sportowca. Zbyt dobrze pamiętam mistrza olimpijskiego w pchnięciu kulą Tomasza Majewskiego, który w Pekinie opowiadał o frajdzie z uprawiania dyscypliny - cytując jego własne słowa - "dla ludzi", czyli umożliwiającej wyżłopanie dziesięciu piw, czyli dającej swobodę w doborze diety, czyli nieskazującej na obsesyjne redukowanie każdego zbędnego milimetra w pasie. Sport, również zawodowy, daje nieskończenie wiele możliwości, przecież gimnastyka sportowa premiuje dzieci lżejsze od hamburgera, podnoszenie ciężarów - krótsze kończyny etc.

Boruc nie pcha ociężale frunącej kuli, lecz wyłapuje wstrzeliwane w bramkę nadmuchiwane pociski. Jego konkurencja preferuje, co widać po pobieżnym choćby przejrzeniu europejskiej czołówki, osobników sprężystych, nieludzko rozciągliwych, o panterowatych ruchach i śladowej ilości tkanki tłuszczowej. Jak moi dwaj faworyci - wspomniani Gianluigi Buffon oraz Iker Casillas.

Różnicę między nimi a Borucem widzimy wszyscy. Także wtedy, gdy Boruc zachwyca całą Europę. Ponieważ zachwyca, nikt nie wytyka mu lekkiej puszystości. Trochę jak w Andersenowskiej bajce o pysznym królu modnisiu, który uwierzył w strój z niby niewidzialnego materiału, a poddani bali się krzyknąć, że paraduje na golasa.

Bramkarz Celticu też jest królem - niezapomnianych wieczorów w Lidze Mistrzów, kibiców z Glasgow, najważniejszych meczów reprezentacji, w tym rozgrywanych na mistrzostwach świata i Europy. Kto by się tam zastanawiał, czy rzuca opływowy cień. Skoro broni rewelacyjnie, znaczy, że jest rewelacyjny, nie ma sensu wpatrywać się w detale, choćby detale uderzająco pękate. (Słabszy, bo napęczniały od wzlotów i upadków, początek bieżącego sezonu wkładam w nawias, uważając go za przejściowy kryzys. Powtarzam: zakłócone proporcje, jak powiedział Maciej Szczęsny, Artura Boruca kłują mnie w oczy od dawna, swoje wynurzenia spisuję nie przez wzgląd na jego pojedyncze błędy. Zresztą w sobotę w lidze szkockiej znów bronił świetnie).

Właśnie dlatego poruszać temat mi niewygodnie - jeśli Carlo Ancelotti mówił swego czasu, że naszego rodaka zaciągnąłby do Milanu, gdyby Szkoci nie ometkowali go ceną wziętą z sufitu, to Boruc do ścisłej czołówki w swoim zawodzie należy, i basta.

Ale ja będę się zawsze zastanawiał, czy nie mógłby w hierarchii bramkarskiej skoczyć jeszcze wyżej. Czy gdyby nie wyglądał trochę inaczej, nie wycisnąłby z organizmu więcej. Granica między byciem sportowcem bardzo dobrym a wybitnym bywa szczuplutka, zależy od niuansów, zdolności do poświęceń i narzucania sobie ostrych rygorów, której wspaniale utalentowanym niekiedy brakuje.

Boruc od natury dostał fantastyczny prezent - refleks. Kiedy oglądam jego wyjątkowe wyczyny, przypomina mi się smutny obrazek z wioski olimpijskiej w Pekinie. Widok pewnego nadzwyczajnie zdolnego i uznanego polskiego sportowca, mniejsza o nazwisko, z wypchaną torbą w kolorach McDonald's. Faceta, który akurat ma tego pecha, że wskutek przewlekłego kłopotu zdrowotnego powinien szczególnie o siebie dbać i pilnować, by na talerz nie nakładano mu byle czego. Pilnować zawsze. W Pekinie, podczas najważniejszej imprezy w życiu, urządził sobie fastfoodowe wielkie żarcie dzień przed startem.

Nie wiem, jakie nawyki ma Boruc. Jakiekolwiek by miał, nie przeszkadzają mu być jedynym polskim piłkarzem rozpoznawanym przez przeciętnego kibica w każdym kącie Europy. Tylko jego żal mi było na ostatnim mundialu i Euro 2008, bo tylko on nie zasługiwał, by z turnieju błyskawicznie odpaść. Wyrastał ponad wszystkich kolegów tyleż piłkarsko, ile mentalnie, on jeden trzymał na karku głowę gotową do walki z najlepszymi futbolistami kontynentu.

Boruc jest wielki. Pod wieloma względami. Dopóki będę go oglądał w obecnych, obfitych kształtach, dopóty będzie mnie męczyła wątpliwość, czy nie mógłby zrobić jeszcze więcej, by znaleźć się na liście 30 graczy nominowanych przez "France Football" do przyznawanej futbolowemu bohaterowi roku Złotej Piłki.

Szczęsny: Zakłócone proporcje Boruca ?

Boruc to jeden z moich Bohaterów ?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.