Szwedzki mistrz ping-ponga kontra pół miliarda

Ciężko jest wygrać w ping-ponga z Chińczykiem. Jeszcze trudniej z połową miliarda. Tyle ludzi mogło oglądać telewizyjne relacje. 42-letni Jorgen Persson walczył dzielnie, ale poległ

Persson kontra Chińczycy

- Ciężko jest skruszyć chiński mur. Przegrałem walkę o medal, być może ostatnią w karierze, ale czuję, że jednak coś wygrałam, taki malutki medal. To naprawdę fajne uczucie, gdy w wieku 42 lat ciągle skaczesz przy pingpongowym stole i jesteś najlepszym graczem spoza Chin - powiedział Jorgen Persson w sobotę po przegranym 0:4 meczu o brąz z Wang Liqinem, czterokrotnym mistrzem świata.

Hala uniwersytetu pekińskiego pękała w szwach, ale kilkuset Szwedów nie było w stanie przekrzyczeć 10 tys. kibiców gospodarzy. Młodszy o 12 lat Wang spychał Perssona potężnymi forhendami pięć metrów za stół, ale stary szwedzki wyga potrafił wykaraskać się czasem nawet z tak beznadziejnej sytuacji. Uderzał lżej od rywala, bardziej technicznie, ale piłeczka słuchała się go jak za dawnych lat - zawsze spadała tam, gdzie trzeba. Wang walił coraz mocniej, aż w końcu chybił. Po tej akcji brawo bili Perssonowi nawet zakochani głównie w swoich idolach Chińczycy. Na dobrym ping-pongu znają się w końcu najlepiej na świecie.

- Pierwszego seta przegrałem na przewagi, gdyby nie to, może jakoś udałoby się powalczyć - wzdychał Persson oblegany po meczu przez tłum szwedzkich dziennikarzy. Jego niesamowitą passę w Pekinie z uwagą śledził cały kraj - od Sztokholmu po jego rodzinne Halmstad.

Persson przegrał walkę o brąz i tak samo jak osiem lat temu w Sydney musiał zadowolić się czwartym miejscem. Ale i tak dokonał rzeczy wielkiej. Okazał się najlepszym graczem spoza Chin. Gospodarze zdobyli bowiem wszystkie medale. Można powiedzieć, że zwyciężył w kategorii "reszta świata".

I może nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby turniej odbywał się 20 lat temu. Persson przyjechał bowiem do Pekinu na szóste z rzędu igrzyska. Zaczynał w Seulu. Mógłby wcześniej, tylko że przed 1988 r. tenisa stołowego nie było jeszcze w programie. Lata świetności miał dawno za sobą. Po tytule singlowego mistrza świata z 1991 r. i dziesiątkach innych trofeów zostało mgliste wspomnienie. Ostatni raz liderem rankingu światowego był w 1992 r., teraz jest 34.

- Raz zakończył już karierę. Powiedział, że znudziło mu się granie. Wyjechał do Kataru, gdzie został trenerem. Ale nie wytrzymał i wrócił w zeszłym roku. Wygrał mistrzostwa kraju. Wyobrażasz sobie, 42-letni facet? - opowiadali mi wczoraj szwedzcy dziennikarze. W Pekinie, przed bolesnym zderzeniem z chińskim murem, pokonał czterech mocnych rywali, w tym Tajwańczyka. Każdy z nich mógłby być dzieckiem Perssona.

Przyjaźnił się z Andrzejem Grubbą, to on pokonał Polaka na igrzyskach w Seulu. Trzy lata temu przerwał urlop, by przyjechać na pogrzeb przyjaciela.

Męski singiel był ostatnią konkurencją na igrzyskach. Chińczycy zdobyli w ping-pongu wszystko. Mógł ich zatrzymać jedynie Persson. Nie udało mu się, ale może pocieszyć się tym, że jego mecz oglądało pewnie z pół miliarda ludzi. To nie żart. Finałowy triumf nieco mniej popularnej niż męska reprezentacji kobiet z Singapurem zobaczyło w państwowej CCTV 330 mln osób (!). Oznacza to, że rekordu tego nie pobiliby nawet wszyscy mieszkańcy trzeciego najludniejszego kraju świata. Gdyby każdy Amerykanin miał telewizor i włączył go na transmisję, do poziomu chińskiego zabrakłoby ok. 30 mln. W sobotę nie starczyłoby więc pewnie telewizorów nawet w Indiach. Dziadek Persson musiał napędził Chińczykom trochę stracha. I nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. - Koniec kariery? Ja się jeszcze zastanowię - powiedział na pożegnanie.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.