Przekroczyli granice wyobraźni

Trzej wielcy sportowcy: Mike Powell, Wilson Kipketer i Maurice Greene przyjeżdżają do Bydgoszczy specjalnie na mistrzostwa świata. W środę można się z nimi spotkać oko w oko.

Cała trójka będzie do dyspozycji bydgoszczan i czytelników "Gazety" w środę w restauracji IQ przy ul. Gdańskiej (plac Wolności). Można będzie z nimi porozmawiać, wziąć autograf i zrobić sobie zdjęcie z mistrzem.

Warto przyjść, bo to jedyna okazja, żeby na własne oczy zobaczyć tych mistrzów. Początek spotkania o 14.30.

Powell - człowiek, który przeskoczył legendę

Łatwo dowiedzieć się, wszystkiego o Mike'u Powellu i jego wyczynie, który przeszedł do historii światowego sportu. Wystarczy na youtube wpisać hasło "Mike Powell" i zobaczyć zamieszczony na tej stronie film z mistrzostw świata z 1991 roku z Tokio.

Zobaczymy na nim siedmiominutowy fragment finałowego konkursu mistrzostw świata 1991 w Tokio i dwóch bohaterów tamtego dnia - 30 sierpnia - Powella oraz fenomenalnego Carla Lewisa. To on miał pobić rekord świata Boba Beamona, który podczas igrzysk olimpijskich w Meksyku 1968 skoczył aż 8.90 m. Był to wyczyn nieprawdopodobny, który niepobity przetrwał 23 lata, do mistrzostw świata w skoku i pojedynku Lewisa z Powellem.

Na filmie zamieszczonym w youtube widać, jak w trzeciej próbie finałowego konkursu Lewis skacze najpierw 8,83 m. Potem Powell staje na rozbiegu do swej czwartej próby i wykonuje niesamowity skok. Wydaje się, że ląduje poza dziewiątym metrem. Komentator TV obwieszcza nawet rekord świata a Powell szaleje z radości, ale tylko przez chwilę, bo widzi sędziego z podniesioną czerwoną chorągiewką. Skok jest spalony. Amerykanin klęka na desce, żeby sam zobaczyć, jak jest naprawdę. Widać, że skok spalił minimalnie. Potem znowu jest na rozbiegu Lewis, który oddaje kolejny potężny skok i bije rekord Beamona o jeden centymetr. I wreszcie na filmie widać piątą próbę Powella, który ląduje znowu przy 9. metrze. Wie, że skok jest daleki, z niecierpliwością patrzy na tablicę wyników. Wiatr jest dobry, +0,3 metra na sekundę, więc zgodny z regulaminem. Widzimy też zaniepokojonego Lewisa. Nagle Powell skacze z radości, bo widzi swój rezultat - 8,95 metra, a potem biegnie z radości po bieżni. Czeka później jeszcze na dwie ostatnie próby Lewisa, który skacze bardzo daleko, ale nie aż tak, żeby go pokonać. Po ostatnim skoku rywala Powell ściska nawet sędziego z czerwoną chorągiewką. Ten dzień i ten konkurs przeszedł do historii sportu razem z jego głównym bohaterem Mike'm Powellem. Miał wówczas 28 lat. W 1993 roku został po raz kolejny mistrzem świata Amerykański lekkoatleta był także dwa razy srebrnym medalistą olimpijskim (Seul 1988 i Barcelona 1992). Za każdym razem musiał oddać palmę pierwszeństwa Lewisowi.

Urodzony w 1963 roku lekkoatleta zaczął skakać w dal, mając 11 lat, ale długo niczym specjalnym się nie wyróżniał. Sam zawodnik tłumaczył, że w dojściu do wielkiej formy bardzo pomógł mu trener Randy Huntington, który wymyślił dla niego specjalny cykl treningowy. Polegał on m.in. na biegach z doczepionym z tyłu spadochronem lub z obciążonymi sankami. Na dodatek w garażu swojego domu w Południowej Kalifornii Powell miał zainstalowaną pneumatyczną, skomputeryzowaną siłownię. Trenując w niej, miał pewność, że nie naciągnie żadnego ścięgna. Oprócz tego trener zalecił mu jak najwięcej ćwiczeń w wodzie, w jego własnym przydomowym basenie. Dzięki temu miał uniknąć kłopotów z kontuzjami.

W 1998 roku zrezygnował ze startów w międzynarodowych zawodach, ale po trzech latach postanowił wrócić do sportu. Schudł podczas przygotowań 13 kg. W pierwszym starcie, oddał skok na odległość 8,05 m. Chciał jeszcze spróbować sił na olimpiadzie w Atenach 2004 - miał wtedy 41 lat. Na igrzyska jednak nie udało mu się zakwalifikować.

Kipketer - on płynął po bieżni

Kenijski fenomen biegu na 800 metrów Wilson Kipketer, zakończył karierę kiedy miał 34 lata. Jeśli w plebiscytach na najlepszych lekkoatletów wszech czasów wygrywa w sprintach i skokach Carl Lewis, tak na 800 metrów zawsze pierwszy jest Kipketer. Przede wszystkim dlatego, że utrzymywał się na szczycie wiele lat, a perłą w koronie kariery Kenijczyka, który od 1995 roku ma duńskie obywatelstwo jest rekord świata - 1.41,11 s. Jest trzykrotnym mistrzem świata (95, 97, 99) oraz srebrnym medalistą olimpijskim z Sydney (2000) i brązowym z Aten.

Kariera Kipketera obfitowała w wiele nieoczekiwanych i czasem dramatycznych zdarzeń. Kilkakrotnie zamierzał zrywać ze sportem. Tak było np. w 1996 roku, kiedy był najszybszy na świecie, ale Kenijczycy nie zgodzili się na jego start olimpijski w Atlancie w barwach Danii. - Byliśmy załamani. Wilson chciał rzucić sport. A ja mówiłem: "Wilson, możesz zrezygnować, ale lepiej pokaż im na stadionie, że jesteś największy". - wspomina jego polski trener Sławomir Nowak.

W 1998 roku Kipketer był krok od śmierci. Jak co roku pojechał na wakacje do rodzinnej wioski w Kenii nad Wielkim Rowem Tektonicznym. Za każdym razem odwiedza swoją szkołę St. Patrick High School w Iten, gdzie nauczył się ciężkiej pracy, odwagi w znoszeniu wysiłku. Tyle że w 1998 roku pojechał, gdy zaczęła się pora deszczowa. Zapomniał, że od sześciu lat już nie jest Kalendżinem (to nazwa jego plemienia), ale Duńczykiem żyjącym w innym klimacie i wrócił z malarią. Najpierw rozpoznano jego chorobę jako grypę. Gdyby trafił dzień później do szpitala, mógłby już nie żyć.

Kolejny raz Kipketer chciał skończyć z bieganiem w 2003 roku. Jego żona, Dunka Pernylle, była w ciąży, kiedy okazało się, że musi przejść natychmiast poważną operację. Wilson spędził najważniejszy miesiąc przygotowań do mistrzostw świata w Paryżu w 2003 roku w kopenhaskim szpitalu na łóżku w korytarzu. W niebezpieczeństwie była i żona, i nienarodzony jeszcze syn. Wszystko zakończyło się szczęśliwie, ale w Paryżu Kipketer przybiegł na metę czwarty. Pierwszy i ostatni raz nie przywiózł z mistrzostw świata medalu.

W swojej karierze Kipketer miał 33 biegi na 800 metrów bez porażki, bił rekordy świata, zdobył trzy tytuły mistrza świata. Przez 11 lat utrzymywał się na szczycie światowej lekkiej atletyki.

Greene - sprinter, który lubił złoto

Przez cztery lata (1997-2001) był niekwestionowanym królem 100 metrów. W tym czasie wygrał trzykrotnie sprint na mistrzostwach świata a w Sydney w 2000 roku został złotym medalistą olimpijskim. W 1999 roku na MŚ w Atenach pobił rekord świata na 100 metrów czasem 9,79 s.

Potężnie zbudowany Greene, który zaczynał uprawianie sportu od futbolu amerykańskiego, przed startem zawsze zachowywał się, jakby miał się stoczyć pojedynek i położyć na obie łopatki parowóz. Naładowany energią chodził w tą i z powrotem, wystawiał język, oblizywał się, patrzył w stronę mety dzikim wzrokiem. A potem wystrzeliwał jak z katapulty, żeby na mecie być pierwszy i jak w Edmonton, kiedy w 2001 roku trzeci raz zdobywał mistrzostwo świata krzyczeć - Lubię złoto, ludzie, jak ja lubię złoto!

Greene był wielkim showmenem. W Edmonton w trybuny poleciały jego buty, o które toczyli bój potem kibice. - Jesteśmy sporo winni kibicom, których 100 tysięcy przychodzi na poranne eliminacje. Chciałbym im dać wszystko co mam, nie tylko buty - mówił wówczas Amerykanin.

Matka Maurice'a opowiadała, że bardzo się spieszył na świat - To był ciężki poród. Rodził się już jako sprinter - mówiła Jackie Greene. W czasach szkolnych Maurice rywalizował na bieżni każdego dnia. Przez wiele lat był ktoś od niego szybszy, nawet w jego własnym domu. Jego starszy o cztery lata brat Ernest w latach 1988-89 był znany jako najszybszy człowiek w Kansas. Wygrywał wówczas biegi na 100 i 200 m. Maurice robił wszystko, żeby mu dorównać. Przełomowa dla jego kariery była decyzja o przeniesieniu się z rodzinnego Kansas City do Los Angeles, żeby dołączyć do grupy słynnego wśród lekkoatletów trenera Johna Smitha.

Maurice nie przypomina dumnego Carla Lewisa. Lubi pajacować, popisywać się przed publiką. Na pytania odpowiada bez ogródek. Na konferencji po zdobyciu mistrzostwa świata wyśmiał jednego z dziennikarzy, który zapytał o kolor medalu, o jakim marzył przed przyjazdem do Aten. - Nie rozumiem, o co pytasz - mówił. - Jak można mówić, że chce się wywalczyć srebro, kiedy można wygrać.

Potwierdza to pierwszy trener Greene'a, właściwie nauczyciel wf Jim Mitchell. Wspomina jedne z pierwszych zawodów sprintera. - Stanął przed widownią i zaczął krzyczeć: "Lepiej włóżcie ciemne okulary, bo oślepniecie. Zaraz zapali się za mną tartan".

RAMKA

Bilety na MŚ

Bilety mistrzostwa świata juniorów są do kupienia w kasach przy stadionie Zawiszy oraz w sklepie Saturn w Focus Parku (dział muzyka-film), salonie Kolportera w centrum handlowym Glinki przy al. Jana Pawła II, Music Shopie przy ul. Niedźwiedziej 5 oraz w internecie na www.eventim.pl

Ceny biletów: 60 zł - karnet na wszystkie dni (8-13 lipca), 40 zł - bilet na dzień otwarcia - 8.07; 20 zł - karnet na dni 9-13 lipca, 6 zł - bilet normalny na jeden dzień, 3 zł - ulgowy na jeden dzień (za darmo wchodzą małe dzieci siedzące na kolanach rodziców).

Początek zawodów jutro od 9. Pierwszy finał 18.35. Ceremonia otwarcia od 20.30

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.