Kuszczak: Wygramy Ligę Mistrzów

Po tym sezonie sir Alex już wie na pewno, że ma dwóch fantastycznych bramkarzy. Kiedy zastępowałem Edwina van der Sara, nigdy nie zawiodłem. Moment, że będę numerem jeden Manchesteru United nadchodzi - mówi Tomasz Kuszczak

Beenhakker o finale LM: Zdecyduje jeden błąd

Liga Mistrzów: Ostatnie pięć biletów

Robert Błoński: Jak znosicie gorączkę przed środowym finałem Ligi Mistrzów z Chelsea? Czy to najważniejszy mecz Manchesteru od dziewięciu lat, od wygranej z Bayernem w Barcelonie?

Tomasz Kuszczak: Atmosfera jest napięta, ale bojowa. W Anglii jesteśmy najlepsi, co rok dominujemy albo walczymy o tytuł. Teraz przyszedł czas, by najlepszy zespół na Wyspach pokazał, że jest najlepszy także na świecie. Finał Ligi Mistrzów to coś, czego Manchesterowi brakowało. To zbyt wielki klub, by grał w nim raz na dziewięć lat. To, że gramy z Chelsea, nie czyni tego meczu nudniejszym. Wręcz przeciwnie. Cały rok rywalizowaliśmy z nimi w Premier League, losy tytułu ważyły się do ostatniej sekundy ostatniego meczu. To doda dramaturgii finałowi, oni będą chcieli udowodnić, że nie są gorsi, a my - że tak jak byliśmy lepsi w lidze, tak będziemy i w Moskwie.

Oba zespoły zagrają w najmocniejszych składach i oba będą wypoczęte...

- Sytuacja jest komfortowa. Wyszła fantastyczna mądrość naszego trenera. Tak nas ustawiał, tak zmieniał skład, że szczęśliwie i z sukcesami dotrwaliśmy do połowy maja. Chelsea też jest zdrowa i wypoczęta.

Po ostatniej kolejce ligowej mieliśmy wolny poniedziałek. Ale nie dlatego, że po mistrzostwie impreza była na całego. Oszczędzaliśmy siły (śmiech), bo we wtorek, środę i czwartek mieliśmy bardzo ciężkie, długie zajęcia taktyczno-strzeleckie. Sir Alex dal nam w kość. To był taki mały obóz przygotowawczy tylko do jednego meczu. Piątek znowu mieliśmy wolny, a w sobotę rano normalne zajęcia. Akumulatory naładowaliśmy.

Finały to z reguły przeciętne widowiska, stawka paraliżuje... Jak będzie w Moskwie?

- Podobnie. Nie spodziewam się mnóstwa goli, nie będzie otwartej gry. Zdecyduje taktyka. Pierwsza połowa to mogą być szachy, dopiero jak oba kluby stracą trochę sił, zrobi się widowisko.

Manchester grał w Lidze Mistrzów inaczej niż w Premier League. Bardziej defensywnie, mniej odważnie.

- To prawda, to były dwa różne zespoły. Taktykę było widać w meczach z Barceloną, ona dała nam finał. W Europie musimy grać inaczej także z powodu... sędziów. Na kontynencie pozwalają na mniej niż na Wyspach. Dają kartki za interwencje, których w Anglii niektórzy w ogóle nie gwiżdżą. Arbitrzy nie dopuszczają do tak ostrej, zdecydowanej, twardej gry i może dlatego widowiska na tym tracą. Mam nadzieję, że w Moskwie sędzia pozwoli nam grać.

Kto jest faworytem?

- Na pewno nie jest nim Chelsea (śmiech). Moim zdaniem mamy o pięć procent szans więcej. Przyjedziemy do Moskwy jako mistrz Anglii, spojrzymy na londyńczyków z góry. Jesteśmy od nich lepsi, graliśmy efektowniej od Chelsea, strzeliliśmy więcej goli.

Różnica między Chelsea Granta i Chelsea Mourinho?

- Wie pan co? Ja o londyńczykach gadać nie za bardzo chcę. Grają podobnie jak rok temu, mają te same gwiazdy. Ale nie jestem jej kibicem, nie interesuje mnie.

Drugi raz został pan mistrzem Anglii.

- Radość była większa niż przed rokiem, bo miałem większy wkład w ten tytuł. Ale radość stuprocentowa będzie wtedy, kiedy zacznę i skończę sezon jako podstawowy bramkarz. Na razie cieszę się tym, co jest, bo każdy rok tutaj to ogromna nauka. Każdy mecz, a nawet minuta na boisku. Wiem, co to znaczy grać pod ogromną presją. Dostaję niezłą szkołę, bo dla United nie ma nieważnych meczów. A dla mnie, bramkarza numer dwa, każdy występ to udowadnianie swojej wartości. Jesteś tak dobry jak twój ostatni mecz - to do mnie pasuje idealnie. Wiem, że w końcu będę numerem 1 w MU.

Dostał pan już medal za mistrzostwo Anglii? Klub musiał oficjalnie o niego poprosić, bo nie zagrał pan w wymaganych dziesięciu meczach.

- Ten przepis jest niesprawiedliwy. Mogło być tak, że medal otrzymałby zawodnik, który zagrałby dziesięć razy po dwie minuty. A ja zagrałem osiem całych spotkań i pół dziewiątego. I te pół meczu było kluczowe, za interwencję w tamtym spotkaniu zostałem doceniony. Gdybym zawalił choć jedno spotkanie, gdybyśmy stracili jeden punkt, moglibyśmy nie być mistrzami Anglii. Medal jeszcze nie dotarł, ale ma nadejść.

"Daily Mail" wybrał pana paradę z meczu z Birmingham na "interwencję roku". Po strzale piłki dotknął Rio Ferdinand, odbił ją pan już leżąc, instynktownie. Podziękował pan koledze z drużyny?

- Nie jestem facetem, który idzie i mówi: "patrzcie, wybrali moją paradę na interwencję sezonu". Ale było w szatni trochę śmiechu. Koledzy żartowali, że powinienem piłkę złapać, a nie wybijać na rzut rożny.

Kiedy broni pan w nieprawdopodobnej sytuacji, od razu wie, że dokonał czegoś wyjątkowego?

- Jest chwila satysfakcji, ale najfajniejsza jest świadomość, że pomagam drużynie. Z każdą taką interwencją nabieram pewności i wiary w swoje umiejętności. Choć tej nigdy mi nie brakowało (śmiech). Sytuacja, o której mówimy, łatwa nie była. Miałem mniej czasu niż na mrugnięcie okiem.

Dwa lata temu był pan bohaterem WBA. Obronił pan nieprawdopodobny strzał z trzech metrów, a BBC nagrodziła to tytułem "parada sezonu". Pamięta pan to jeszcze?

- Jasne, wiele razy ją oglądałem. To było coś wyjątkowego, sytuacja była beznadziejna. Chciałbym takich parad robić więcej, dlatego muszę grać. W tym sezonie to była huśtawka: trochę grałem, potem długo siedziałem i tak cały czas. Trudno w takiej sytuacji utrzymać dyspozycję. Żeby robić takie parady, trzeba mieć ciągłość grania.

Jak pan przyjął informację, że van der Sar zostaje na następny sezon?

- To bardzo dobry bramkarz, ma za sobą świetny sezon. Ale kiedy był kontuzjowany, dobrze go zastępowałem czy to w lidze, czy Lidze Mistrzów. Sir Alex ma komfortową sytuację z bramkarzami. Ma dwóch świetnych fachowców. A co będzie w nowym sezonie? Zobaczymy po okresie przygotowawczym. Moim zadaniem będzie przekonać trenera do siebie. Wiem, że prędzej czy później zostanę numerem jeden w Manchesterze. I wykorzystam szansę.

Angielska prasa panu nie dokucza z powodu Bena Fostera. To nadzieja angielskiej bramki.

- Wyobraża pan sobie, że którykolwiek dziennikarz wywrze presję na sir Aleksie, by ten wystawił gorszego bramkarza tylko dlatego, że jest Anglikiem? Niemożliwe. Trener wybierze najlepszego, dziennikarze nie będą mieli na to wpływu. A to, że angielscy dziennikarze doceniają Bena, to normalne.

Jak pan wyjaśni fenomen Cristiano Ronaldo? W kluczowych meczach jednak goli nie strzelał, grał słabo. Decydowali Giggs czy Scholes.

- Ale dzięki Cristiano mogliśmy zagrać z Barceloną czy cieszyć się z mistrzostwa. Jego gole nas do tego doprowadziły. Dzięki jego bramce mieliśmy przed rewanżem komfort po meczu z Romą w Rzymie. Z najlepszymi rzeczywiście nie grał olśniewająco, ale nawet jak nie błyszczy, jest kluczową postacią Manchesteru. Każdy rywal się go boi. Barcelona pilnowała go w trzech-czterech, więc za wiele zrobić nie mógł, ale dzięki niemu błyszczeli inni. To też jest młody piłkarz, nabiera doświadczenia. Niedługo będzie błyszczał i w meczach z Milanem czy Realem.

Wybiera się pan w lipcu na ślub Wayne'a Rooneya?

- Nie. Zaprosił niewielu chłopaków z drużyny, więc nie czuję się pokrzywdzony.

Niech pan opowie trochę o Ryanie Giggsie. Jeszcze gra, a już jest legendą klubu.

- Fenomenalny gość. Jeśli chodzi o sukcesy, to nie ma sobie równych w klubie. Wzór podejścia do treningów i zaangażowania. Uczę się od niego, jak sobie radzić po nieudanych meczach, złych występach. Słowem - co robić, by być wielkim, wybitnym piłkarzem. Ostatnio była gala w Manchesterze, wybierano piłkarza sezonu. Został nim Cristiano. Siedziałem z Ryanem i jego żoną przy stoliku. Nie widać po nim, że jest legendą, a jest. W finale pobije rekord liczby meczów Bobby'ego Charltona. Nie zdziwię się, jak kiedyś postawią mu pomnik.

Skąd pomysł na białe włosy? Wygląda pan teraz jak wiedźmin.

- Tak sobie wymyśliłem pięć dni przed ostatnim meczem ligowym. Podoba mi się i to najważniejsze, choć pierwsze dwa dni w szatni były dla mnie ciężkie, każdy miał coś do powiedzenia w tej kwestii. Nadali mi nawet nowy pseudonim, ale się nim nie pochwalę. Czy jestem wiedźminem? Aniołowie też mają białe włosy, zostańmy więc przy białym aniele wśród "Czerwonych Diabłów".

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.