Ostra jazda z "Hołkiem"

Krzysztof Hołowczyc już wie, czym pojedzie w styczniu w Rajdzie Dakar. - Superfura - mówił Hołek, gdy po raz pierwszy zobaczył nowiutkiego nissana navarę na testach w południowej Francji. My oglądaliśmy to z bliska

Zaświadczenia od kardiologa nie potrzebuję? - pytam przestraszonym głosem "Hołka". Ten tylko się uśmiecha i puszcza oczko. Przełykam ślinę, jeszcze raz sprawdzam mocno osadzony na głowie kask i jeszcze mocniej zapięte pasy. Z całej siły łapię się ręką stalowych ram wewnątrz samochodu, nogami zapieram o podłogę. Za chwilę będę tego żałował. - No to jazda! - krzyczy Hołowczyc.

Od kilku tygodni europoseł, ale przede wszystkim rajdowy mistrz Europy z 1997 roku, wielokrotny mistrz Polski, uczestnik mistrzostw świata. Hołowczyc właśnie szykuje się do czwartego w karierze startu w Rajdzie Dakar. Kawalkada samochodów, motocykli, ciężarówek, istny motoryzacyjny cyrk objazdowy ruszy już 5 stycznia z Lizbony. Do pokonania będzie miał ponad 9 tys. km po bezdrożach Maroka, Mauretanii i Senegalu. - Wszystko musi być przetestowane. Nie ma miejsca na nowe rzeczy. Tylko sprawdzony w warunkach bojowych element może dać pewność, że nie zawiedzie na rajdzie - tłumaczy Zbigniew Radzikowski, mechanik Orlen Teamu.

Na wszelkie testy wybił ostatni dzwonek. Hołowczyc, jego pilot Jean-Marc Fortin, motocykliści Jacek Czachor i Jakub Przygoński oraz załoga Diverse Extreme Team, czyli Łukasz Komornicki z pilotem Rafałem Martonem i Klaudia Podkalicka, która w Dakarze wystartuje jako jedyna Polka, spotkali się w ostatni czwartek w Château de Lastours na południu Francji, 30 km od Narbonne. - Gdy rajd startował z Paryża, właśnie tam przebiegał jeden z odcinków specjalnych. Trasa pozostała, więc grzechem byłoby jej nie wykorzystać - mówi o nieprzypadkowym doborze miejsca Andrzej Kalitowicz, menedżer Hołowczyca. Rzeczywiście, lepszej o lokalizacji do testów nie może być mowy. Kamienista droga do złudzenia przypomina te, jakie spotkać można w północnej Afryce. Może tylko widoki są bardziej malownicze. Z jednej strony majestatyczne szczyty Pirenejów, z drugiej - rozciągająca się i bijąca lazurem po oczach Zatoka Lwia.

Samochód momentalnie przyspiesza. Na olbrzymim wyświetlaczu elektronicznym rośnie prędkość: 30, 50, 80 kilometrów na godzinę. Czuć kamienie uderzające o błotnik. Na razie strachu nie ma, droga jest prosta, więc kątem oka obserwuję małpią zwinność "Hołka". Kolana od naciskana pedałów idą raz w górę, raz w dół, lewą ręką trzyma na kierownicy, prawą momentalnie zmienia biegi. I pojawia się pierwszy niepokój. Zakręt coś za szybko się zbliża. Nagle nie wiadomo, skąd wyrastają olbrzymie krzaki wysuszone słońcem, a droga ostro skręca w lewo. "Hołek" wciąż przyspiesza.

W przestronnym garażu Diversowcy oglądali swój buggy, pojazd przypominający łunochód, jakim poruszał się Mel Gibson w filmie "Mad Max". Motocykliści doglądali swoje nowe maszyny dopieszczane przez współpracującego z zespołem od blisko czterech lat niemieckiego mechanika Holgera Rotha. "Hołek" od razu rzucił się do oglądania błyszczącego nissana navary. Superproduction T1 to zmodyfikowana wersja samochodu, którym w zeszłorocznym Dakarze na jednym z odcinków zajął doskonałe, siódme miejsce. Wtedy zawodów nie ukończył z powodu awarii na 13. etapie. Żeby tym razem obyło się bez takich przykrych przygód, poprawiono niektóre elementy zawieszenia, dodano m.in. hydrauliczny, wmontowany w pojazd podnośnik, doszlifowano mający ponad 300 koni mechanicznych silnik. Dzięki temu nissan ma palić 10 litrów na 100 km mniej. - Przy liczącym sobie 500 km odcinku specjalnym auto lżejsze o 50 litrów to jest różnica - cieszył się "Hołek". Ale największą radość sprawił mu nowy fotel żelowy. Idealnie dopasowany specjalnie dla niego, a to z powodu kontuzji kręgosłupa, jakiej nabawił się kilka miesięcy temu w Rajdzie Egipt. - Gdy wtedy zrobiono mi badania, lekarze nie pozwolili mi już wstać. Miałem zmiażdżony krąg i teraz jestem o centymetr niższy. Mam już tylko 195 cm wzrostu. A wszystko przez chwilę dekoncentracji. A droga wydawała się równiutka - opowiadał Hołowczyc. Lekarze zalecali mu półroczną rehabilitację. Ale on wybrał inny wariant leczenia, jak go nazywa - "ofensywny". Nad jego zdrowiem w trakcie rajdu dbać ma dr Robert Śmigielski, który opiekował się wieloma polskimi olimpijczykami, był lekarzem m.in. kadry naszych pływaków.

Już nie wiem, w jakim kierunku zakręcamy. Auto rzuca na wszystkie strony, w kolejne wiraże "Hołek" wchodzi bokiem. I choć mamy za sobą ledwie minutę jazdy, czuję, jak bolą mnie nogi i ręce. To od zapierania. Gdy pojawia się kawałek prostej, nie ma mowy od rozprężeniu. Nissan nagle wpada w olbrzymi, wypełniony brudną wodą, dół. - Przynajmniej umyliśmy sobie szybę - mówi mój kierowca przez mikrofon. Ale ja myślę tylko o bólu w barkach i szyi, bo mimo zapiętych pasów wyrzuca mnie z fotelu. Nie wiem, jakim cudem ląduję w nim z powrotem.

Jeszcze przed jazdą "Hołek" mógł sobie pozwolić na odrobinę relaksu. Rozsiada się wygodnie w fotelu, zakłada nogę na nogę i roześmiany opowiada o swoich dakarowych przygodach. - Na każdy rajd zabieramy po siedem kombinezonów. Na początku są lśniące, pachnące. Ale wystarczy kilka dni, by wszystko było obłocone - opowiadał. I przypominał historię z Mauretanii, gdzie w nocy nie mógł zmrużyć oka, bo po ścianach chodziły setki robaków. Każdy wielkości kciuka. Podkreślał, że na Dakarze stan portfela przestaje mieć znaczenie. Widok milionerów, którzy grzebią w piachu w poszukiwaniu kawałka batonika, są na porządku dziennym. Zupełnie inny świat zastał go w Strasburgu w siedzibie europarlamentu. Hołowczyc dostał się do niego w miejsce prof. Barbary Kudryckiej, która została powołana do rządu Donalda Tuska. - Byłem w szoku. Nie spodziewałem się tego. Przewinęła się lawina myśli: Co z kontraktami reklamowymi, co z Dakarem? Czy to można ze sobą łączyć? Sprawdziłem: Nic nie stoi na przeszkodzie - Hołek mówił to poważnym głosem. - Gdy dochodzi się do pewnego wieku, ma już się na koncie jakieś sukcesy, myśli się, co można zrobić dla innych. I Parlament Europejski jest do tego okazją. Chcę się skupić na jednej działce - poprawie bezpieczeństwa na polskich drogach - deklarował Hołowczyc. Zdradził przy tym, że w Strasburgu nie wszystko stoi na najwyższym poziomie. - Leży angielski. Na sesji każdy ma słuchawki, gdzie dostaje tłumaczenie. Tak było, gdy mnie przedstawiano. Tyle że tłumacz zamiast rally driver , powiedział rail driver . Jak to? Maszynista?! Sala wybuchnęła śmiechem - przypominał.

Nawet nie wiem, że przejechaliśmy już siedem kilometrów i minęły ledwie cztery minuty. Dojeżdżamy do końca odcinka. Jeszcze tylko "bączek" i finał krótkiej, ale ekstremalnej podróży. - I jak? Superfura, nie? - dopytuje Hołowczyc. - Super - odpowiadam zgodnie z prawdą. - Super, super - powtarza kierowca. Nie jechaliśmy w sumie szybko. Ledwie "pakę czterdzieści", jak to określił Hołowczyc. - Prędkość w Dakarze nie jest najważniejsza - zaznaczył na koniec.

Już po testach nasz eksportowy kierowca podkreślał, że najważniejsze jest, żeby dojechać do mety. - Najlepszy czas osiągnąłem, gdy byłem przekonany, że mam zepsuty silnik i nie żyłowałem auta. Zresztą cały czas na pełnych obrotach nie da się jechać. Raz - nie wytrzymałby tego silnik, dwa - człowiek nie jest w stanie utrzymać pełnej koncentracji, jak to jest na trwającym dwie, trzy minuty OS-ie podczas zwykłego rajdu. W Dakarze mamy przed sobą kilka godzin jazdy. Choć akurat ja nie mam z tym problemu. Jazda z Gdańska do Krakowa jest przecież wyczynem - przyznaje.

Czy jako europoseł znajdzie jeszcze czas, by brać udział w klasycznych rajdach? - Na pewno w Rajdzie Polski. Bardzo chciałbym startować - mówi z błyskiem w oku. To jasny znak. "Hołek" wciąż jest przede wszystkim kierowcą rajdowym. Dopiero później europosłem.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.