Wicemistrz Polski - byczek bez rogów

PGE GKS Bełchatów w dziesięć dni stracił trzech napastników. W tak okrojonym składzie wybiera się na jutrzejszy pojedynek z liderem ekstraklasy.

Mecz z Legią Warszawa dla wielu drużyn jest najbardziej prestiżowym w sezonie. A kiedy do stolicy wybiera się wicemistrz Polski, to spotkanie nabiera szczególnej rangi, tym bardziej że warszawski zespół jest pierwszy w tabeli.

W PGE GKS pojedynek z Legią poprzedziło dziesięć feralnych dni, w trakcie których drużyna straciła trzech napastników. - Teraz możemy porównać się do byczka, któremu odpadły rogi - skwitował Orest Lenczyk, trener PGE GKS.

Jak do tego doszło? Zaczęło się 16 września od meczu w Poznaniu. W 90. min spotkania z Lechem na murawę padł Janusz Dziedzic, który wreszcie przełamał się i zaczął strzelać bramki. Zresztą zdobył gola i w tym meczu. Po spotkaniu okazało się, że ma złamaną nogę i będzie pauzował przez kilka najbliższych tygodni.

Na tydzień przed meczem z Legią PGE GKS grał na własnym boisku z Jagiellonią Białystok. Przed meczem trener Orest Lenczyk zaprosił na długą rozmowę Carlo Costly'ego. Nie tłumaczył mu, jak ma strzelać gole, jak uwalniać się spod opieki obrońców gości. - Przez cały czas uczulałem go, że nie może dostać żółtej kartki, która wykluczyłaby go z następnego meczu. A ten robi mi taki numer - komentuje Lenczyk. Co się stało? Costly w 21 min meczu dośrodkowanie chciał wykończyć... strzałem ręką. Sędzia nie miał wyjścia i wykluczył kolejnego napastnika GKS z meczu z Legią.

Wreszcie przyszedł pucharowy mecz z Odrą Opole. Trener Lenczyk wystawił mocny skład, z Dawidem Nowakiem w napadzie. Ten jednak musiał zejść z boiska już po siedmiu minutach z kontuzją stawu skokowego. Czy jest szansa, by zagrał przeciwko Legii? - Wykluczone - twierdzi stanowczo Dariusz Marzec, kierownik drużyny.

W tej sytuacji w napadzie pozostał Mariusz Ujek. On też zdążył złapać cztery żółte kartki w tym sezonie, ale jedną wydział dyscypliny PZPN anulował. Żeby nie dostał upomnienia przed Legią, w meczu z Jagiellonią Lenczyk na wszelki wypadek posadził go na ławce rezerwowych.

Ale Ujek w tym sezonie nie strzelił jeszcze w lidze żadnego gola - trafił do siatki w spotkaniu Pucharu UEFA z Dnipro Dniepropietrowsk. Zresztą dotąd grał jako cofnięty napastnik, którego głównym zadaniem było zgrywanie piłki do Nowaka czy Dziedzica. Czasami był lewym pomocnikiem.

Większe nadzieje w takiej sytuacji można wiązać z bramkostrzelnymi obrońcami GKS. Po dwa gole zaliczyli już w tym sezonie Jacek Popek i Dariusz Pietrasiak. - W naszej drużynie dotąd nie wyklarował się typowy łowca bramek, dlatego każdy jest przygotowany na to, żeby w nadarzającej się okazji wepchnąć piłkę do siatki - mówi Popek, który trafiał w meczach z Koroną Kielce i Odrą Wodzisław.

Pietrasiak, zwykle ustawiany w roli stopera albo cofniętego pomocnika, przypomina, że kiedyś grał w ataku. - Kilka razy z konieczności trener ustawiał mnie na pozycji napastnika w KSZO Ostrowiec. I nawet bardzo się tam nie męczyłem - żartuje zdobywca dwóch goli z pucharowego meczu z Ameri Tbilisi. - Ale u nas każdy może strzelić bramkę. Są przecież ofensywni pomocnicy, którzy potrafią trafiać do siatki. Ja będę brał udział w akcjach ofensywnych, jeśli tak zdecyduje trener i nadarzy się okazja. Najważniejsze, żeby ktoś strzelił, bo jedziemy do Warszawy wygrać - zapowiada.

Lenczyk potwierdza słowa swoich piłkarzy. - Nie chcemy być w Warszawie tłem, tylko powalczyć o wynik. Choć bez napastników będzie nam na pewno trudniej - martwi się.

Dziedzic, Costly i Nowak strzelili w tym sezonie po dwa gole. Na szczęście tak się składa, że w ostatnim meczu w Warszawie egzekutorami też nie byli napastnicy. Bramki strzelali wtedy Tomasz Wróbel i Łukasz Garguła, którzy w tym meczu zagrają.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.