Barcelona, Real, czy ... ktoś inny? Kto mistrzem Hiszpanii

Kto będzie mistrzem? Galaktyczna Barcelona czy broniący tytułu Real Madryt, w którym już sześć dni temu doszło do narady antykryzysowej? A może całkiem kto inny: Valencia, Sevilla, Atletico, Villarreal lub Saragossa...

Podobno czasy, w których o tytule mistrza Hiszpanii decydowały wyłącznie Real i Barca, są już prehistorią, a jednak to dwa najpotężniejsze i najbogatsze kluby Primera Division wygrywały ligę w ostatnich trzech latach. I wciąż otwierają ranking faworytów. Znów mają najwyższe budżety, dokonały latem wielkich transferów, choć Barca wydała zaledwie 65 mln euro i jest w tej klasyfikacji trzecia za Realem (119 mln) i Altetico (78 mln). Tyle że takiego gwiazdozbioru jak Frank Rijkaard nie ma nikt: ani w Hiszpanii, ani na świecie. Barcelona jest jak primabalerina, której sukces przekreślić mogą tylko kłopoty wewnętrzne.

Barca rywal Barcy

Klub z Katalonii kupił czterech graczy do podstawowego składu i każdy z nich: Henry, Toure, Abidal i Gabriel Milito to klasa światowa. Na razie trudno przesądzić, czy Barca będzie zwyciężać, ale już teraz pewne jest, że centrum światowej uwagi będzie tam, gdzie postawią stopę w piłkarskim bucie Henry, Ronaldinho, Messi, Eto'o i spółka. Ceny biletów na Barcę w Santander sięgały 140 euro.

Po katastrofalnym ubiegłym sezonie prezes Joan Laporta miał wydać pieniądze wyłącznie na graczy defensywnych, by doprowadzić do równowagi proporcje ataku i obrony. Ale kiedy zdarzyła się okazja, by zrealizować marzenie zatrudnienia na Camp Nou Thierry'ego Henry bez wahania zapłacił 24 mln euro. Chcąc uspokoić nerwy, Iker Casillas zauważył, że Barca wkroczyła właśnie w okres galaktyczny, który jego Real ma za sobą. Słowa bramkarza niepotrzebnie oburzyły Katalończyków, którzy zapomnieli, że zanim galaktyczni z Madrytu z Zidanem, Figo, Ronaldo i Beckhamem zaczęli przegrywać, zdobyli jednak aż siedem trofeów. Pytanie jest inne: w jakim momencie okresu galaktycznego znajduje się dziś "Duma Katalonii"?

Sprawy finansowe idą dobrze. Barca wciąż ma długi, ale era Laporty jest ekonomicznie udana, a budżet na ten rok sięgnie 315 mln euro i będzie najwyższy w historii. Przez pięć lat prezydentury Laporta sprowadził 25 piłkarzy, wydając na nich 202 mln euro. W tym czasie wygrali oni dwa mistrzostwa kraju i Champions League, a gdyby dziś klub z Katalonii postanowił rozsprzedać swój gwiazdozbiór, pieniądze na pewno by mu się zwróciły. Barca nie biła rekordów. Najdroższym piłkarzem ery Laporty jest Ronaldinho (27 mln), mniej niż Real Madryt zapłacił właśnie za stopera Pepe i tyle samo co za Sneijdera.

Latem Katalończycy byli na tournée po Azji, gdzie na rynkach chińskich i japońskich zarabiali i promowali markę. Podczas przygotowań do sezonu wygrywali (nawet w Monachium z Bayernem), a w szranki ze wspaniałą czwórką stanął Giovani dos Santos. Młody Meksykanin przestaje być melodią przeszłości. Do składu łatwo wedrzeć się nie będzie, ale Rijkaard nie zgodził się go wypożyczyć, bo chce, by grał. Brzmi to zaskakująco, bo większość fanów Barcy nie ustaje w debatach, w jaki sposób Holender pomieści w składzie tyle gwiazd.

Deco już się wkurzał, już miał oferty z Chelsea i Interu. Nie ma jednak wątpliwości, że największym rywalem Barcy będzie Barca. Jeśli upora się z problemami wewnętrznymi, powinna być mistrzem Hiszpanii 19. raz.

Kryzys przed startem

Fabio Capello wyprowadził Real Madryt z czteroletniej zapaści. Ale i tak stracił posadę, bo królewski klub grał brzydko. Jaśniejąca wtedy na ławce Getafe gwiazda trenerska Bernd Schuster krytykował Włocha za to, że w klubie o takiej tradycji ośmiela się wystawiać dwóch defensywnych pomocników. I co? Gdy Capello przegnano z Madrytu, a Schuster zajął jego miejsce, w pierwszym oficjalnym meczu postawił w środku na Diarrę i Gago. Nic to nie dało, bo Sevilla wygrała pierwsze spotkanie w Superpucharze 1:0, a gdy w rewanżu na Santiago Bernabeu Niemiec ustawił królewski zespół ofensywniej, skończyło się na stracie pięciu goli. Trzy dni później gazety w Hiszpanii podały, że w Realu doszło do antykryzysowego spotkania prezesa Calderona z dyrektorem sportowym Mijatoviciem i Schusterem. A więc kryzys zaczął się jeszcze przed startem sezonu?

Prawda, że Real ma za sobą trzeci w klasyfikacji na najgorszy w historii okres przygotowawczy, że latem przegrywał, gdzie się dało, ale za Capello było gorzej, a potem skończyło się tytułem mistrzowskim. W dwa lata rządów Calderon wydał 230 mln euro na transfery i choć za większość graczy słono przepłacał, to jednak na razie jego działalność uzasadnia fakt niezbity - wydarł Barcy mistrzowską koronę. Barcy, która od trzech lat wydaje się nie do pobicia.

Pozycja Realu jest niewdzięczna. Numer 1 na liście najbogatszych klubów świata sprawia, że gdy interesuje się jakimś piłkarzem, jego cena rośnie jak balon pod wpływem gorącego powietrza. Kto inny dałby 30 mln za takiego gracza jak Pepe? Zwłaszcza że jak ujawnił Carlos Queiroz, jeden z byłych trenerów klubu, jeszcze trzy lata temu Real mógł go mieć za 2 mln. Tylko nie chciał.

- Mamy do wydania worek pieniędzy - powiedział niemieckiej prasie Bernd Schuster, gdy Real przystępował do kupowania. Te słowa przetłumaczono na wszystkie języki świata. Nic dziwnego, że każdy z kontrahentów chce z tego worka jak najwięcej. Na razie udało się wyrwać 119 mln. Real wydał je na Pepe, Sneijdera (27 mln), Drenthe (14), Robbena (36) i Heinze (12).

Mimo to kilka klubów w Europie wciąż ma nadzieję, że Real przegra kilka razy na początku sezonu i w końcówce okna transferowego rzuci się na kolejnych graczy bez względu za cenę. Na razie ten scenariusz się sprawdza. Po porażce 3:5 z Sevillą w Superpucharze do Madrytu trafili Robben i Heinze, a Schuster chciał kupić jeszcze Diego Milito. I usłyszał od Saragossy 25 mln. Tyle wynosi klauzula odejścia w kontakcie Argentyńczyka, który w ostatnich dwóch sezonach zdobył 44 gole.

Jeszcze kilkanaście dni przed inauguracją ligi z Atletico Madryt szanse Realu u bukmacherów stały bardzo wysoko - z każdym dniem jednak malały, a w ankiecie "Marki" 51 proc. czytelników postawiło na zwycięstwo gości, a tylko 43 proc. na gospodarzy. Pomylili się. Real wymęczył 2:1 i Schuster krytykę ma z głowy chociaż na tydzień.

Gdzie dwóch się bije

Od siedmiu lat Valencia to nie tyle trzecia siła w Hiszpanii, ale wręcz równorzędny rywal Realu, Barcelony i wszystkich potęg Europy. Finalista Ligi Mistrzów w latach 2000 i 2001, mistrz Hiszpanii w 2002 i 2004 roku. W 2004 zdobyła też Puchar UEFA i Superpuchar Europy. Poza piłkarzami takimi jak Mendieta, Claudio Lopez albo Baraja czy Albelda wyniosła na szczyty trenerów Hectora Cupera i Rafę Beniteza. A wszystko to za pieniądze trzykrotnie mniejsze, niż mają najbogatsi. Valencia zaszokowała wszystkich w ub. sezonie, gdy wydała 25 mln euro na skrzydłowego Betisu Joaquina, o którego zabiegały Barca i Real. W tym sezonie takim megatransferem jest serbski napastnik Zigić (20 mln) z Racingu Santander.

Klub stracił filar obrony Ayalę, ale przygarnął Ivana Helguerę z Realu i patrząc na to, jak traktuje weteranów (Carboni grał na najwyższym poziomie do czterdziestki) Helguera ma przed sobą drugą młodość. Od pewnego czasu przekleństwem klubu są kłopoty zdrowotne gwiazd. Dwaj najzdolniejsi skrzydłowi w Hiszpanii: Vicente i Joaquin grają na zmiany, kiedy jeden się wyleczy, drugi pada kontuzjowany. Kłopoty ze zdrowiem często ma Fernando Morientes i czasem "zaraża" nimi największą indywidualność Davida Villę. Villa to dowód na siłę Valencii. Reprezentanta Hiszpanii można było sprzedać za kilkadziesiąt milionów, ale został w klubie.

Sevilla ma za sobą najlepszy sezon w historii: Puchar UEFA, Superpuchar Europy (wygrana z Barceloną), Superpuchar Hiszpanii (wygrana z Realem), Puchar Króla i zaraz znów zagra o Superpuchar kontynentu z Milanem. Sławny dyrektor sportowy klubu Monchi nie miał w tym roku zbyt wiele roboty, bo prezes ogłosił, że Sevilla graczy sprzedawać nie będzie. Nawet najlepszy strzelec drużyny Kanoute został w klubie. Odejść chciał tylko Dani Alves, ale cena za brazylijskiego obrońcę sięga 42 mln euro. Zniechęciło to Chelsea, która wzięła Belettiego z Barcelony za 5 mln. A wściekły Alves, który miał zarabiać w Londynie 6 mln euro za sezon, powiedział, że w Sevilli już nie zagra nigdy. Trzeba będzie go sprzedać, bo ta bomba może wybuchnąć w każdej chwili. Ale kto da 42 mln? Tylko Real.

Tymczasem do składu Sevilli wchodzi 20-letni Fazio kupiony przez Monchiego za 800 tys. euro. Wróżą mu wielką karierę, kiedy będzie opuszczał klub, będzie wart przynajmniej 20 razy więcej. Ale nie to jest głównym zmartwieniem Sevilli. Klub zarobił w ostatnich latach grube miliony na Reyesie, Baptiście czy Sergio Ramosie. Sevilla nie jest już skromnym klubikiem, który nie ma odwagi spojrzeć w oczy potęgom. Sevilla chce drugiego w swej historii mistrzostwa Hiszpanii.

Atletico Madryt chce zerwać z koszmarną tradycją ostatnich lat. Od czasów śp. prezesa Jesusa Gila klub kojarzony ze skandalami, karuzelą trenerów, wydatkami ponad stan i grą poniżej oczekiwań. Tego lata zaczęło się od trzęsienia ziemi: za 36,5 mln euro pozwolono odejść do Liverpoolu talizmanowi drużyny Fernando Torresowi, a do Manchesteru City Martinowi Petrowowi za 7 mln. Ale klub wydał jeszcze więcej, sprowadzając z Liverpoolu Luisa Gracię, z Benfiki Simao, Forlana z Villarrealu i Reyesa z Arsenalu, o którego wygrano wyścig z Realem Madryt (Reyes był tam wypożyczony w ub. sezonie). Atletico, które meczem z Vojevodiną Nowy Sad w rundzie wstępnej Pucharu UEFA wróciło po pięciu latach do rywalizacji w Europie, chce w niej zostać na dłużej. Zespół jest mocny, tylko klub feralny.

Saragossa i Villarreal to faworyci z szeregu trzeciego. Każde miejsce powyżej czwartego powinno być dla nich sukcesem. Ale może być tak, że to one będą rozdawać karty w wyścigu największych.

Kto będzie mistrzem Hiszpanii?
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.