Kusznierewicz i Życki: Jak pięść jednej ręki

- Jeszcze popełniamy błędy, ale zbliża się moment, kiedy będziemy mogli okrzyknąć się najlepszymi na świecie - opowiadają żeglarze klasy Star Mateusz Kusznierewicz i Dominik Życki. Polski duet zajął szóste miejsce w mistrzostwach świata w portugalskim Cascais i zakwalifikował się do startu na Igrzyskach Olimpijskich w Pekinie

Radosław Leniarski i Michał Pol: Czy wyniki regat w Cascais odpowiedziały na pytanie, kto może zdobyć medale za rok na igrzyskach w Pekinie?

Mateusz Kusznierewicz: - Z tym może być ciekawie i zarazem śmiesznie. Mistrzostwa świata są kwalifikacją do igrzysk. Ale w Cascais wieje mocno, a w Qingdao, gdzie odbędą się olimpijskie regaty, wiatry są bardzo słabe. Czyli medaliści mistrzostw świata niekoniecznie muszą stanąć na podium olimpijskim. Wśród żeglarzy jest duża specjalizacja - albo silne wiatry, albo słabe. Niewielu jest takich, którzy potrafią wygrywać w jednych i drugich warunkach.

A wy jakie wiatry preferujecie?

Dominik Życki: - Dla nas szczęśliwie warunki nie mają znaczenia. Najlepiej, gdyby podczas regat zmieniały się jak najbardziej. Jesteśmy uniwersalni i tacy chcemy być. Moglibyśmy się wyspecjalizować np. w silnych wiatrach, ale wówczas przy flaucie to "kaplica". Moglibyśmy też ustawić sprzęt pod słabe wiatry. Jest taki żagiel, który powoduje, że łódka przy słabszym wietrze płynie szybciej. Ale kiedy tylko mocniej powieje, stoi.

MK: - Moglibyśmy też manipulować wagą. Im lżejszy zawodnik, tym szybciej może żeglować na słabym wietrze i im cięższy, tym szybciej może żeglować na mocnym. W tej chwili ważymy na maksimum limitu obliczanego wg matematycznego wzoru. Ostatnio ważyliśmy się przed zawodami na Majorce. Mnie wyszło 101 kg i pani obliczyła na kalkulatorku, że Dominik może ważyć najwyżej 99,3 kg. Wszedł na wagę i wyszło co do grama 99,3 kg! Czyli perfekcja. To nasza naturalna waga. Nie musimy jej zbijać, co oznacza, że człowiek może normalnie jeść, a nie głodować jak Adam Małysz, co to tylko je bułkę z bananem.

DŻ: - Niemniej planujemy zrzucić wagę przed igrzyskami. Ale nie po to, żeby łódka była lżejsza, ale po to, żebyśmy my byli na niej bardziej żwawi. W Pekinie trasy będą krótsze i będzie mniej łódek, zaledwie 16. Oznacza to więcej manewrów i zwrotów, dobrze więc, żebyśmy ruszali się bardziej dynamicznie.

Przez lata rywalizowaliście ze sobą na łódkach klasy Finn. Pan, panie Dominiku, właśnie z Mateuszem przegrał o włos walkę o wyjazd na igrzyska w Atlancie, gdzie on zdobył złoty medal. Czy teraz w jednej łódce łatwo było pogodzić się Panu, że to on jest sternikiem, a Pan załogantem?

DŻ: - Przeszedłem już wcześniej twardą szkołę przystosowania do poleceń sternika na jachcie Karola Jabłońskiego. Teraz mam o niebo lepsze warunki. Wtedy nauczyłem się być zależny od drugiej osoby na jachcie. Wiadomo, że to sternik rządzi łódką, a jeszcze na takim małym jachcie jak nasz dodatkowo jest taktykiem i skiperem. Nauczyłem się współpracować, choć często nie zgadzałem się z podejmowanymi decyzjami. Rzecz w tym, żeby nie protestować za głośno, bo z tego wynikają złe rzeczy, np. sternik się rozprasza. Myślę, że nabranie rutyny zabrało nam rok. Od tego czasu Mateusz już nie musi mną dyrygować, bo sam wiem, co i kiedy mam robić.

Bo z pańskim gigantycznym przecież doświadczeniem musiało dochodzić do sytuacji, że Mateusz woła: "W lewo!", a Pan: "Jakie lewo?! Prawo!"...

DŻ: - Nauczyłem się nie mówić głośno: "Mateusz, gdzie ty płyniesz?!" Po pierwsze w żeglarstwie nigdy tak naprawdę nie wiadomo na sto procent, co byłoby lepsze. Mogę mieć swoje obserwacje czy przeczucia, że lewa strona. Ale skoro Mateusz decyduje, że prawa, to się nie odzywam. A jeśli na tej prawej idzie słabo, to też nic nie mówię. Co by to dało? Zresztą tak się składa, że zwykle Mateusz ma rację.

Wcześniej przez 20 lat pływaliście w łódce sami. Przydarzają wam się jeszcze błędy wynikające z przyzwyczajeń samotnika?

DŻ: - Jako załogant czuję łódkę inaczej niż sternik, kiedy ona przechyla się albo zakręca. Stąd czasem wynikają kłopoty przy manewrach. Dlatego planuję trochę potrenować przy sterze, żeby odzyskać to czucie.

MK: - Rok temu opowiadałem wam, jak to na początku współpracy bywało, że w ferworze walki robiłem zwrot, ale zapominałem poinformować o nim Dominika i ten lądował w wodzie. Takie błędy już nam się nie zdarzają. Pływamy na Starze dopiero 2,5 roku ale z miesiąca na miesiąc podnosimy nasz poziom. To naprawdę widać. Coraz lepiej umiemy przygotować łódkę do startu. W zależności od tego, czy pływamy po wodzie słodkiej, czy słonej, z jaką falą i przy jakim wietrze, coraz lepiej potrafimy zsynchronizować łódkę z żaglem, masztem i resztą sprzętu. To są niuanse, w których stajemy się lepsi. Dzięki nim, albo od razu po starcie ma się lepszy wiatr i odjeżdża rywalom, albo płynie w tzw. smrodach, czyli turbulencjach.

Mamy coraz lepszy sprzęt i trafniej umiemy go dobrać. Niedawno kupiliśmy łódkę, która okazała się strzałem w dziesiątkę. Już ją wysłaliśmy do Chin kontenerem na regaty przedolimpijskie. Wystartowaliśmy na niej jak dotąd raz i - znając ją bardzo słabo - zajęliśmy drugie miejsce w zawodach PŚ w Holandii. Dlatego uważam, że jesteśmy dziś dużo dalej niż przed rokiem. Już jesteśmy liderami Pucharu Świata! Ale daleko nam jeszcze do tego, by powiedzieć, że już poznaliśmy perfekcyjnie i łódkę, i to żeglowanie takie, jak kiedyś ściganie się na finnach. Jeszcze nie jesteśmy gotowi, żeby okrzyknąć się najlepszymi. Ale ciężko pracujemy, żeby ten moment był coraz bliżej.

Na mistrzostwach świata w San Francisco w ubiegłym roku zajęliście ósme miejsce m.in. z powodu bardzo dyskusyjnego falstartu. Decyzje o nich zależą wyłącznie od sędziów i są kompletnie nieczytelne dla widzów, co bardzo szkodzi waszej dyscyplinie.

MK: - Falstarty są prawdziwą zmorą. Dlatego Międzynarodowa Federacja Żeglarska chce wprowadzić elektroniczne urządzenia, które zamiast ułomnego ludzkiego wzroku będą wyłapywać winnych. Niestety dojdzie do tego dopiero po igrzyskach w Pekinie. Ale może przed tymi w Londynie.

Skończyła się rywalizacja o legendarny Puchar Ameryki. Załogi obu walczących w finale jachtów - Emirates New Zealand i Alinghi w znacznej mierze składały się z Nowozelandczyków. Dlaczego właśnie ta nacja tak zdominowała żeglarstwo?

MK: - Pamiętajcie, że w klasie Star dominują Polacy!

Rzeczywiście Nowozelandczycy to żeglarze kompletni i wszyscy na świecie zastanawiają się nad przyczyną tego fenomenu. Od małego żyją tylko i wyłącznie żeglarstwem. Jak już ktoś tam zaczyna je uprawiać, to na całego. Dzieciaki nabywają niesamowitego wyczucia na łódce. A dzięki wielowiekowej tradycji ich kadra instruktorska to najlepsi, najbardziej doświadczeni ludzie na świecie. W takim klimacie do uprawiania dyscypliny łatwo się uczyć, łatwo rozwijać. No i tam też są najwięksi specjaliści od budowy łódek, czy na Puchar Ameryki czy katamaranów. I nie rozmawia się o niczym innym jak tylko o żeglowaniu.

DŻ: - W Auckland jest więcej łódek na głowę mieszkańca niż samochodów! Bo też i Nowozelandczyk dostaje od rodziców na 18. urodziny nie samochód, ale jacht.

Skoro o wyczuciu mowa, największy ma chyba aktualny mistrz olimpijski Brazylijczyk Torben Grael, który w klasie Star zaczął startować w... 1972 roku! A pierwszy medal olimpijski zdobył w 1984 roku w Los Angeles.

DŻ: - Grael to rzeczywiście fenomen. Jest najbardziej utytułowanym sportowcem Brazylii. Oczywiście piłkarze są tam bardziej popularni niż on, ale żaden żeglarz na świecie nie zdobył pięciu medali olimpijskich. Mieliśmy możliwość rywalizowania z nim tylko raz - na ubiegłorocznych mistrzostwach świata w San Francisco. I na sześć wyścigów na metę dopłynęliśmy za nim tylko jeden raz. Zajął dopiero 20. miejsce, a wzięło się to stąd, że po zwycięskich igrzyskach w Atenach najpierw popłynął w regatach dookoła świata Volvo Ocean Race w brazylijskim zespole, a po zakończeniu od razu włączył się w Puchar Ameryki na włoskim jachcie "Luna Rossa". Ale znów wrócił do Stara i rywalizuje w Cascais. Zaczyna kampanię olimpijską, bo chce zdobyć szósty medal.

MK: - Nie mniej ciekawą postacią jest jego załogant Marcello Ferreira, z którym żegluje od igrzysk w Seulu w 1988. Są swymi przeciwieństwami. Torben spokojny, zrównoważony, poukładany pedant. Marcello to wulkan. W Atenach w dniu, w którym zdobyłem brązowy medal, oni dopiero następnego dnia zaczynali rywalizację. O 3 nad ranem, wracając z party w Glifadzie, spotkałem go na stacji benzynowej. Rozpijał flaszkę z jakimiś greckimi lumpami i palił wielkie cygaro. Pogratulował mi sukcesu. Pytam go, co tu robi, skoro jutro ma wyścig. A on na to, że potrzebuje tylko czterech godzin snu, więc co ma zrobić z resztą? I podczas regat był wyśmienity, skoncentrowany, zdobył zresztą złoto. My nie mamy za sobą tylu lat doświadczenia co tamci dwaj. Ale już z każdym miesiącem, tygodniem, dniem jesteśmy coraz lepiej zgraną załogą. Jeszcze trochę, a będziemy jak pięść jednej ręki.

Walka o Pekin

Mistrzostwa świata w Portugalii były kwalifikacjami olimpijskimi we wszystkich klasach żeglarskich.

Na igrzyskach w Pekinie może wystartować tylko jedna załoga z jednego kraju. W regatach olimpijskich w klasie Star wystartuje tylko 16 załóg, pięciokrotnie mniej niż w MŚ. W Portugalii wyłonionych zostało 12 państw, ale nie załóg. Te wyłonione zostaną poprzez eliminacje i limity wewnętrzne, wyznaczone przez narodowe związki żeglarskie. Walka o pozostałe 4 miejsca odbędzie się na MŚ w 2008 roku w Miami.

Kusznierewicz i Życki, liderzy Pucharu Świata w klasie Star, zajęli szóste miejsce w MŚ. Wygrali Robert Scheidt i Bruno Prada z Brazylii.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.