Rafał Stec: Boruc w Barcelonie

Co zrobić z sensacjami o rzekomym zainteresowaniu Barcelony Arturem Borucem, jeśli: 1) nie mają o sprawie pojęcia brytyjscy i hiszpańscy dziennikarze, niebywale rozplotkowani i publikujący transferowe banialuki jako wieści absolutnie sprawdzone; 2) Katalończycy bramkarza w ogóle nie szukają; 3) jedynym źródłem informacji jest anonimowy (!) menedżer, który nie reprezentuje jednak interesów piłkarza i być może w ogóle nie istnieje?

Kłopot staje się tym poważniejszy, kiedy o transferze roztrąbią się wszystkie radia, telewizje i portale. Powielają wstrząsającego newsa bezrefleksyjnie, niczego nie sprawdzając, więc po kilku godzinach najbardziej odporni na medialny bełkot kibice zaczynają zadawać sobie pytanie, czy aby na pewno sami nie widzieli już Polaka w barcelońskiej koszulce, lecz w pierwszej chwili nie skojarzyli, że to ważne.

Zgiełk wokół klienta to fundament warsztatu pracy tzw. menedżera lub agenta, czyli pośrednika zarabiającego na prowizjach od transferów i kontraktów. Wywołuje się go - czasem w porozumieniu z piłkarzem, czasem na własną rękę - z wielu możliwych powodów. By zaniepokoić aktualnego pracodawcę, który wobec zagrożenia utratą Iksa bywa skłonniejszy zaoferować mu podwyżkę. By wmówić innym klubom, że Iksa - dotyczy zwłaszcza graczy mniej rozpoznawalnych na rynku - wyrywają sobie z rąk potentaci. By wreszcie dać sygnał, że Iks chętnie rozważyłby propozycję dobrego transferu. Jeśli aktualny klub ustala cenę zaporową, a piłkarz nie deklaruje chęci odejścia, czasem nie warto o niego zabiegać. Jeśli taką chęć zadeklaruje, być może okaże się nieco tańszy, bo siłą mało kogo udaje się zatrzymać. Tutaj bezcenne są medialne gry menedżera - mniej ryzykowne dla stosunków z kibicami niż ujawnienie prawdy. Dyrdymały wymyśla czasem zaprzyjaźniony dziennikarz, który albo dostaje w łapę, albo, jeśli pracuje w brukowcu, sam chętnie wciśnie czytelnikowi każdy kit.

Technologia przeprowadzania transferów intensywnie się zresztą rozwija. Gazety coraz częściej je inspirują lub wręcz wymuszają, destabilizując sytuację w klubach. W procederze prym wiodą chyba Hiszpanie, którzy np. od kilkunastu miesięcy piszą, że Kaka - obiecany kibicom przez prezesa Realu Madryt - chce opuścić Milan. Piłkarz wielokrotnie rzecz dementował, podobnie jak klub. Na próżno. A rekord padł prawdopodobnie rok temu, kiedy tego samego dnia "As" poinformował - z przytupem, na okładce - że madrycką drużynę obejmie Marcello Lippi, a "Marca" - również z przytupem, na okładce - że kontrakt podpisał Carlo Ancelotti. Oba newsy podano jako pewnik, strony miały się porozumieć do ostatniej kropki w kontrakcie. W rzeczywistości nawet się nie spotkały.

Przypadek Boruca jest jeszcze inny, bo tutaj harmider wznieca tajemniczy osobnik niezwiązany z piłkarzem (swego stałego agenta bramkarz zwolnił), więc całą historię zainicjował najpewniej na własną rękę. A nuż się uda. Prasa taką rewelację kupi na pewno. Kłopot nasz, dziennikarzy, polega na tym, że czasem bzdura zmienia się w fakt. Gdyby np. Barcelona rzeczywiście rozważała zmianę bramkarza, mogłaby zareagować. Tak wielkiemu klubowi zdarza się to rzadko, ale mniejsze czasem manipulacji ulegają.

Wszyscy dziennikarze dają się niekiedy nabrać - "Gazeta" np. "sprzedała" swego czasu Matusiaka Fulham, bo źródło wydawało się w stu procentach wiarygodne. Ale są i tacy, których zadowala 25-procentowa - jak mawiają - skuteczność. Czyli pokrycie w faktach co czwartej plotki.

Wracając do Boruca, to niewykluczone, że pewnego dnia zagra w Barcelonie, bo Europa już go doceniła (oglądała Ligę Mistrzów, nie mecz Armenia - Polska). Ale już tego lata? Szansę oceniłbym optymistycznie na całe pół procentu.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.