Szczypiorniści na medal

Horror w Hamburgu. Całe szczęście ze szczęśliwym zakończeniem. Polscy szczypiorniści po dramatycznym meczu i dwóch dogrywkach, pokonali Danię 36:33 w półfinale mistrzostw świata. W niedzielę, o złoto zagramy z Niemcami

- Walczyliśmy całym zespołem do końca i wygraliśmy - powiedział zaraz po meczu zachrypniętym głosem Adam Weiner. Słowa bramkarza naszego zespołu to najkrótszy z możliwych opisów naszego zwycięstwa. Ale nie oddają one emocji, od których hala w Hamburgu aż kipiała. Na dobre zaczęło się dwanaście sekund przed końcem regulaminowego czasu gry. Duńczycy, jedna z najbardziej utytułowanych drużyn świata, prowadziła jednym golem. Ale do akcji wkracza Karol Bielecki. Potężnie zbudowany szczypiornista odpala petardę z jedenastu metrów. Piłka wpada do bramki. To oznacza dogrywkę i dodatkowe emocje. Akcja za akcję, gol za gol. Zawodnicy padają ze zmęczenia. Na parkiecie nikt się nie oszczędza i znów remis i kolejna dogrywka. Polacy przyspieszają w drugiej jej części. Tomasz Tłuczyński wykorzystuje rzut karny, przejmujemy piłkę i gola zdobywa Michał Jurecki, a do końca jeszcze dwie i pół minuty. Nasi nie zwalniają. Grzegorz Tkaczyk rzuca kolejnego gola. Michał Lijewski mimo, że jest wykluczony na dwie minuty, schodzi uśmiechnięty. Odbiera gratulacje, przybija "piątki". Naszym nic już nie jest w stanie wydrzeć zwycięstwa. Największy sukces polskiej piłki ręcznej jest faktem.

Cały mecz nie był pięknym widowiskiem. Ale dramaturgią jaka z niego płynęła, można by obdzielić kilka meczów. Polacy na początku grali ospale. Wciąż odczuwali skutki grypy, która kilkadziesiąt godzin wcześniej do łóżek posłała kilku z zawodników. Poniżej swoich możliwości grał Sławomir Szmal. A przecież to jego świetna postawa we wcześniejszych spotkaniach doprowadziła nas do finału. W jego miejsce do gry wszedł Adam Weiner i szybko wyrósł na nowego bohatera. Bronił we wprost nieprawdopodobnych okolicznościach - leżąc, rzucając się, nogą czy ręką. Z każdą kolejną akcją w coraz większą frustrację wprowadzał Larsa Madsena, który w dotychczasowych meczach rzucał gole jak zaprogramowana maszyna. Pod duńską bramką z kolei szalał Grzegorz Tkaczyk. Kapitan zespołu nie tylko rozgrywał, ale i zdobywał gole. Po nim zupełnie nie było widać zmęczenia i wyczerpania chorobą. - Zatykało, ale w takim meczu o tym się nie myśli - mówił przed kamerami Polsatu. Swój własny mecz rozgrywał trener Bogdan Wenta. Cały czas chodził wzdłuż linii bocznej. Gestykulował, krzyczał, poganiał i co chwila przepraszał uspokajających go sędziów.

W niedzielnym finale zagramy z Niemcami. Z gospodarzami turnieju już raz graliśmy na początku mistrzostw i wygraliśmy różnicą dwóch goli. Do tego, Niemców nasi szczypiorniści znają doskonale. Większość reprezentantów Polski na co dzień występuje bowiem w Bundeslidze. Trener Wenta w trakcie kariery zawodniczej dostał niemieckie obywatelstwo i grał w tamtejszej reprezentacji, a prasa nad Renem jako jedyna przed mistrzostwami właśnie biało-czerwonych wskazywała jako jednych z faworytów. - To będzie dziesiąty mecz w przeciągu dwóch tygodni. Zadecyduje forma dnia - studzi emocje drugi trener ekipy Daniel Waszkiewicz.

Ale to dopiero w niedzielę. Trener Wenta już po ćwierćfinale z Rosją pozwolił zawodnikom wypić jedno piwo. Czy wczoraj Polacy też świętowali? - O piwo piwo trzeba pytać trenera. Wiemy o co gramy w finale - mówił Michał Jurecki. Stawką będzie nie tylko tytuł mistrza świata, ale również występ na igrzyskach olimpijskich w Pekinie.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.