Dla Jankowskiego niedzielny mecz Prokomu z Kagerem był szczególny. Jeszcze w latach 2001-2003 był bowiem ważnym graczem drużyny z Sopotu. Teraz jest asystentem trenera Adama Prabuckiego w Kagerze, w tym sezonie już dwukrotnie prowadził swój zespół przeciwko Prokomowi. Niedzielne spotkanie było jednak wyjątkowe, bo Jankowski ponownie pojawił w Hali 100-lecia w Sopocie.
Grzegorz Kubicki: Po trzech latach ponownie usiadł Pan na ławce w hali w Sopocie. Przeżywał Pan to?
Tomasz Jankowski: Hala w Sopocie to dla mnie szczególne miejsce, spędziłem w niej znakomite lata. Teraz znów mogłem się w niej oficjalnie pojawić, usiąść na ławce, choć tak naprawdę ciągle wydaje mi się, że usiadłem nie na tej ławce, co trzeba. Oczywiście, jestem teraz asystentem trenera Prabuckiego i na tym polega moja praca, ale ciągle wydaje mi się, że powinienem, a właściwie mógłbym jeszcze siedzieć na ławce Prokomu jako zawodnik. Kontuzja bioder spowodowała, że musiałem przerwać karierę, ale nawet nie wiesz, jak mnie ciągnie na parkiet. Na treningach chętnie biorę udział w różnych zajęciach, choć z powodów zdrowotnych nie mogę dużo biegać i muszę się ograniczać do konkursów rzutowych. Próbujemy się np. w rzutach za trzy punkty i nadal sprawia mi to frajdę.
Z powodu zdrowotnych o grze może Pan jednak zapomnieć, teraz musi się Pan skupić na trenowaniu innych. To Pana pierwszy sezon na ławce trenerskiej. Jest ciężko?
- Będąc trenerem, zrozumiałem wiele spraw, o których wcześniej niekoniecznie miałem pojęcie. Zauważyłem rzeczy, których jako zawodnik nie mogłem po prostu zobaczyć. Zawodnik nie zdaje sobie najczęściej sprawy, że z boku jego grę widać zupełnie inaczej. Nie wie, jak ciężką pracę ma do wykonania jego trener. Poukładanie zespołu, opanowanie wielu indywidualności i wkomponowanie ich do drużyny - to naprawdę ciężka robota.
Nie myśli Pan o tym, żeby już niedługo samodzielnie poprowadzić jakiś zespół?
- Na razie zbieram doświadczenia i mam świadomość, że ten proces musi trochę potrwać. Może nawet kilka lat. Oczywiście zakładam, że w końcu uda mi się zostać pierwszym trenerem, w tej chwili jest to moje największe marzenie sportowe, ale wiem, że potrzebuję na to jeszcze trochę czasu. Jeszcze muszę się uczyć.
Igor Griszczuk z Energi Czarni Słupsk jest doskonałym przykładem, że człowiek, który jeszcze niedawno grał w koszykówkę, znakomicie radzi sobie w roli trenera.
- Pamiętajmy jednak, że pierwsze lata po zakończeniu kariery Igor spędził u boku Andreja Urlepa, którego był asystentem w Anwilu. Wiele się wtedy nauczył i ja jestem teraz na takim etapie. Byłemu koszykarzowi w prowadzeniu drużyny łatwiej wykorzystać pewne własne doświadczenia, jeszcze niedawno to on był przecież na parkiecie. Taka wiedza się przydaje, ale nie lekceważyłbym wiedzy zdobytej na kursach, szkoleniach czy klinikach trenerskich. Myślę, że dzięki tym dwóm rzeczom - doświadczeniu z boiska i wiedzy teoretycznej - jest szansa, aby zostać dobrym trenerem.
Czy Kager to dobry zespół dla początkującego trenera?
- To drużyna z ekstraklasy, która ma ciekawych zawodników w składzie. Lubię pracować z tymi chłopakami, wydaje mi się, że mam wpływ na to, co robią na boisku. Trener Prabucki powierzył mi pracę z graczami wysokimi i cieszę się, kiedy widzę pewne nowe zachowania w ich grze. W porównaniu z początkiem sezonu Aaron Pettway zmienił czy nawet poprawił swoją grą i wierzę, że mam w tym swój udział.
Czy zawodnicy słuchają młodego, 34-letniego trenera? Dla Tomasza Cielebąka był Pan jeszcze niedawno rywalem z boiska, teraz jest Pan jego nauczycielem.
- Słuchają mnie. To sprawa szacunku i wypracowania autorytetu. Mam dobry kontakt ze wszystkimi graczami, współpraca układa się dobrze. Polscy zawodnicy wiedzą, że coś dla naszej koszykówki zrobiłem i choćby z tego powodu mam ich szacunek. A gracze z zagranicy? Oni też wiedzą, kim jestem, nasłuchali się od innych (śmiech).