PŚ w skokach: Zły początek, nadzieja na przyszłość?

Tak kuriozalnego i pełnego paradoksów początku sezonu Pucharu Świata nie pamięta nawet najstarszy z trenerów, Fin Hannu Lepistoe.

Od paru dni organizatorzy PŚ zachowywali się tak, jakby celowo strzelali sobie w stopę. Robili wszystko, by zniechęcić do skoków stacje telewizyjne, kibiców i samych zawodników. Piątkowa, skandaliczna decyzja o kontynuowaniu zawodów w anormalnych warunkach niedających wszystkim równych szans była szeroko komentowana w sobotę rano. Okazało się, że gdyby zawody (odbyła się jedna seria) nie doszły do skutku, Międzynarodowa Federacja Narciarska (FIS) musiałaby zapłacić organizatorom minimum 100 tys. euro rekompensaty. Dzień później dyrektora ds. skoków FIS Waltera Hofera nikt na śniadaniu nie widział. Wolał nie wchodzić w oczy wściekłym trenerom oraz zawodnikom.

Złość minęła, przyszła koncentracja przed kwalifikacjami. Wszyscy pojechali na skocznię. Wiało, ale niezbyt mocno. Rozbieg ustawiono tak nisko, że walka o wejście do konkursu była śmiertelnie nudna. Ledwie pięciu zawodników przekroczyło 120 m na skoczni, na której można bezpiecznie lądować 20 m dalej.

Najlepiej ze wszystkich, którzy musieli się kwalifikować, skoczył Adam Małysz, który w piątek zajął najgorsze miejsce od wielu lat - 34. 128,5 m było w sobotę wynikiem znakomitym. Fin Janne Ahonen wylądował o dwa metry bliżej. Dalej niż Polak skoczył jedynie Thomas Morgenstern, ale na 130 m wylądował na obu nogach, bez telemarku i ledwo w ogóle uratował się przed upadkiem. Notami był za Małyszem.

Zwykle, kiedy do rywalizacji staje czołowa piętnastka PŚ, organizatorzy - dla bezpieczeństwa najlepszych skoczków - obniżają zwykle rozbieg. W sobotę go... podwyższyli! I to kolejny paradoks. Małysza wyprzedził Martin Höllwarth, tyle samo skoczył Martin Schmitt. I emocje się skończyły.

Pierwsza seria była kuriozalna. Rozbieg ustawiono bardzo wysoko i już po skaczącym z nr 1 Harrim Ollim postanowiono go obniżyć. Odległość Fina, 140 m, nie liczyła się. Wiatr zaczął się nasilać. Wiał idealnie, pod narty skoczków, z prędkością około 2 m/s. Skaczący jako szósty Ahonen szybował daleko. Wystraszył się chyba odległości, bo wyraźnie skrócił skok. Wylądował na 142. m, ale nie miał szans, by nie stracić równowagi. Rąbnął w zeskok, na szczęście nic mu się nie stało. Zawody po raz drugi przerwano. Jak się okazało - na dobre. Skoczkowie znów byli wściekli. - Wystarczyło niżej ustawić rozbieg i można było skakać - ocenił Małysz.

Copyright © Agora SA