Wisła po Crvenej Zvezdzie czeka na Chrobrego

Nafciarze nie zdążą się nacieszyć zwycięstwem w pierwszym meczu Ligi Mistrzów. W sobotę rano wyruszają do Głogowa, gdzie czeka już na nich wicemistrz Polski. Spotkanie zostanie rozegrane w niedzielę o godz. 18.30.

Pojedynek z Serbami wreszcie pokazał wszystkim Wisłę konsekwentną i radosną, a nade wszystko walczącą. Aż miło było patrzeć, gdy na parkiecie brylował w obronie młodziutki skrzydłowy Adrian Piórkowski, który przestawiał, przytrzymywał, chwytał w żelazny uścisk każdego Serba, który akurat nawinął mu się z piłką pod rękę. Nawet potężny jak tur Zbigniew Kwiatkowski musiał być pod wrażeniem zagrań młodszego kolegi. Choćby tak, jak kontuzjowani Łukasz Szczucki, Michał Matysik czy Adam Wiśniewski, oglądający spotkanie z wysokości trybuny prasowej. Oni najgoręcej oklaskiwali Piórkowskiego.

Właściwie jego postawa wyzwoliła i w reszcie płocczan "to coś", bo początkowo wobec ostrej i bezpardonowej postawy gości Wisła zdawała się nieco zagubiona. "No, ale skoro Pióro jest takim twardzielem, to co - my mamy być gorsi?" - być może myśl taka przemknęła przez głowy nafciarzy. W każdym razie nasi szczypiorniści szybko otrząsnęli się po początkowym szoku i od stanu 2:4 w 8. min zaczęli odrabiać straty. A kto dał podopiecznym Bogdana Zajączkowskiego prowadzenie, od którego zaczął się ich marsz po wysokie zwycięstwo? Adrian Piórkowski, rzucając bramkę na 7:6. To jego pierwszy gol w Lidze Mistrzów!

Właściwie każdy z nafciarzy, który pojawiał się na parkiecie, zrobił dużo dobrego, a jeśli popełnił błąd, w następnej akcji starał się go naprawić. To było coś. No i odrodził się Bartosz Wuszter, który brylował na kole, zdobywając aż dziewięć bramek. A potem, gdy z parkietu na własne życzenie wyleciał kreujący grę Crvenej Zvezdy Nenad Maksić, już nic nie było w stanie odebrać płocczanom zwycięstwa. - Spotkanie było dla nas pewną niewiadomą, bo właściwie nie znaliśmy klasy przeciwnika - tłumaczył po meczu trener Bogdan Zajączkowski. - Im było łatwiej, bo przecież kadra Wisły właściwie nie uległa zmianie. Mój zespół był skoncentrowany od początku spotkania, i to przyniosło efekt. Tak wysokie zwycięstwo 31:19 jest zasługą zawodników i ich oddania. Zagrali dobre zawody.

Serbowie nie mogli pogodzić się z porażką. Zaczęli mecz ostro i brutalnie po to, żeby stłamsić i wystraszyć naszych szczypiornistów. Tymczasem trafiła kosa na kamień. Mimo to mieli pretensje do arbitrów, że pozwolili na grę... brutalną. - O naszej porażce w pierwszej kolejności zadecydowało wyrzucenie z boiska Nenada Maksicia - usprawiedliwiał porażkę Vuk Roganović, szkoleniowiec Crvenej Zvezdy. - Drugim elementem, który zadecydował o wyniku, był fakt, że moi zawodnicy dali się sprowokować. Uważam, że poziom dzisiejszego sędziowania był niegodny rozgrywek Ligi Mistrzów. Sędziowie dopuszczali do gry w rugby, a nie w piłkę ręczną - dodał. A Zajączkowski odpierał spokojnie: - Jeśli chodzi o prowokacje, to my nie jesteśmy zespołem, który prowokuje. Można by dyskutować, kto kogo dziś prowokował. Cieszę się, że mój zespół zachował zimną krew. Zadowolenia z wygranej, co zrozumiałe, nie krył Witalij Titow. Gdy tylko przyszedł na konferencję prasową, widać było, że humor mu dopisuje. Najpierw jak wszyscy przysłuchiwał się długiemu procesowi tłumaczeń z serbskiego na angielski, z angielskiego na polski, z polskiego na angielski i z angielskiego na serbski. - A ja mogę po rusku? - rzucił do mikrofonu, rozbawiając wszystkich. - Tak na poważnie bardzo cieszymy się ze zwycięstwa i udanego początku Ligi Mistrzów. Nie spodziewałem się jednak, że wygramy tak wysoko. Bo Crvena postawiła nam od początku twarde warunki. To była twarda, męska walka. I dobrze, bo piłka ręczna to nie szachy. Sam dzisiaj wielokrotnie oberwałem i nie widzę problemu.

Niemal do końca naszym szczypiornistom udało się utrzymać nerwy na wodzy. Z jednym wyjątkiem, który mógł się skończyć nawet dyskwalifikacją dla Aloszy Szyczkowa. Skrzydłowy Wisły chwilę po tym, jak został brutalnie sfaulowany przez Miroslava Simicia, próbował sam wymierzyć sprawiedliwość. Co wywołało kilkunastosekundową przepychankę, bo do "akcji" włączyli się nawet serbscy zawodnicy rezerwowi. - Pewną nerwowość moich graczy może tłumaczyć tylko nasza sytuacja kadrowa - próbował usprawiedliwiać Zajączkowski. - Każde ostrzejsze starcie, przy graniu systemem czwartek-niedziela, środa-sobota, może ich naprawdę wiele kosztować. A wszyscy wiedzą, że sytuacja kadrowa Wisły nie jest w tej chwili za wesoła.

Co jeszcze można powiedzieć o nafciarzach po pierwszym zwycięstwie? - Może to, że wygrana w takich rozmiarach napawa optymizmem na dalsze spotkania w LM - mówi kapitan Wisły Andrzej Marszałek. - Bardzo byśmy chcieli awansować do kolejnej fazy rozgrywek. Wiemy, że Chambery i KIF Kolding stoją trochę wyżej od nas, ale będziemy starali się sprawić niespodziankę i awansować dalej.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.