"Przegląd Sportowy" opublikował tzw. listę "Fryzjera", czyli 28 nazwisk sędziów piłkarskich, z którymi "kontakty starał się utrzymywać" Ryszard F., podejrzany o kierowanie przestępczą organizacją na wielką skalę korumpującą arbitrów. Niektórzy wymienieni przez gazetę prowadzili w weekend ligowe mecze.
To nie jest kolejny wstrząsający etap odsłaniania czarnej prawdy o naszym futbolu. To nieodpowiedzialny wybryk sprawiający wrażenie polowania na skandal za wszelką cenę.
"PS" rzuca najcięższe oskarżenia, nie podając żadnych dowodów. Publikację uzasadnia kuriozalnie: "Nie nam wyrokować, co oznacza obecność danego nazwiska na liście "Fryzjera". Stwierdzamy tylko, że lista krąży w środowisku, lecz panowała wokół niej zmowa milczenia". "Przegląd Sportowy" rozlewa temat na cztery kolumny, ale słowem nie tłumaczy, jakich występków mieliby się dopuścić wymienieni. Są na niej sędziowie, którym już postawiono zarzuty, i tacy, na których nie padł cień podejrzenia. O winie przesądzać ma utrzymywanie kontaktów z "Fryzjerem". Rzekome. I tu nie ma pewności, przecież to Ryszard F. "starał się utrzymywać kontakty".
Czym jest tajemnicza lista? Kartką wydartą z notesu "Fryzjera"? Jej kopią? Po co "Fryzjer" miałby ją tworzyć? Tego "PS" nie tłumaczy. A może to dziennikarze pozwalają sobą manipulować? Po co powołują się na autorytet skompromitowanego Janusza Hańderka, który w stanie wojennym współpracował z SB, a jako były szef polskich sędziów ignorował afery?
Pytań nasuwa się mnóstwo, wątpliwości nie pozostawia tylko jedno - kto znalazł się liście, na tego spadła infamia tylko dlatego, że się na niej znalazł. O domniemaniu niewinności nie ma mowy, oskarżeni muszą przekonać, że nie są skorumpowani. Co, jak wiadomo, jest niemożliwe. Łatwo udowodnić, że ktoś wziął łapówkę. Ale jak udowodnić, że nigdy nie wziął?
Niewykluczone, że większość - nawet przygniatająca - sędziów z listy "Fryzjera" ma coś na sumieniu. Ale ewentualny niewinny - może ledwie jeden arbiter - jest bezbronny. Nawet jeśli prokurator nigdy się nim nie zainteresuje, to hańby znalezienia się na liście "Fryzjera" obojętność wymiaru sprawiedliwości nie zmyje. Kibice nazwiska zapamiętają, a oni i bez tego, kiedy np. przeciw ich drużynie dyktuje się rzut karny, zwykli reagować mało elegancko.
My, dziennikarze, możemy walkę z korupcją skutecznie wesprzeć. Szkoda, że właśnie ją ośmieszyliśmy. Właśnie teraz, gdy niemal codziennie policja aresztuje sprzedajnego działacza albo prokuratura przesłuchuje sprzedajnego sędziego. Szkoda, że ośmieszyliśmy ją, być może krzywdząc przy okazji niewinnego.
Marcin Borski, jeden z sędziów ze skompilowanej przez "PS" liście: - Nie mam nic wspólnego z tym człowiekiem. Nigdy się ze mną nie kontaktował, nie przedstawiał mi się, jest mi zupełnie obcy. Moja obecność na tej liście jest dla mnie wielkim zaskoczeniem.
- Nie słyszałem, by prokuratura interesowała się mną. Ani jako podejrzanym, ani jako ewentualnym świadkiem. Jestem po rozmowie z prawnikiem, wkrótce gotowy będzie pozew przeciwko "Przeglądowi Sportowemu" o naruszenie dóbr osobistych. Rozważam też skierowanie doniesienia do prokuratury o popełnieniu przestępstwa z art. 212 kodeksu karnego, czyli pomówienie za pomocą mediów, czego konsekwencją jest utrudnienie wykonywania pewnej roli publicznej, w tym przypadku sędziowania. Arbitrowi, który znalazł się na tej liście, jest teraz dużo trudniej pełnić obowiązki.
- Na szczęście nie byłem wyznaczony i współczuję kolegom, którzy byli. I na liście, i w obsadzie. Np. Piotrowi Siedleckiemu, który musiał prowadzić mecz kolejki Lech Poznań - Wisła Kraków. Następnych meczów też na razie nie będę sędziował, bo wyjeżdżam na turniej do Grecji.
- Nie zarzucam dziennikarzom złej woli, ale podejrzewam, że dali się zmanipulować. Ich źródło na pewno nie pochodzi z prokuratury, jest związane ze środowiskiem piłkarskim, być może nawet z PZPN. To jest jakaś rozgrywka.
- Tak mi się wydaje.
- Nie wiem.