Zagrał Hitlerowi na nosie

Igrzyska olimpijskie w Berlinie miały być triumfem białych, aryjskich sportowców. Plany nazistom popsuł Amerykanin Jesse Owens, zdobywając cztery złote medale. Właśnie mija 70 lat od tamtych wydarzeń

Stolica III Rzeszy jest dobrze przygotowana na przyjęcie 5 tys. sportowców z 53 krajów. W dzielnicy Charlottenburg, w miejscu dawnego toru wyścigów konnych, stoi lśniący nowością, supernowoczesny stadion. Jego trybuny mogą pomieścić ponad 110 tys. widzów. Choć Adolf Hitler i jego NSDAP są już wszechmogący, to notable nazistowscy, m.in. pod naciskiem Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego, chcą stworzyć wrażenie, że Niemcy są krajem otwartym i przyjaznym. W tym celu oddziały SA, bojówki NSDAP mają zakaz atakowania sympatyków lewicy, a na sklepach i tramwajach nie ma tabliczek z napisem "Żydom wstęp wzbroniony". Ale symbole hitlerowskie widoczne są wszędzie, np. na głównym dworcu kolejowym, na który przyjeżdżają kolejne reprezentacje. Sportowcy z całego świata, idąc peronami, muszą przeciskać się pod morzem sztandarów ze swastykami. Taka symbolika dominuje też na stadionie olimpijskim. Nie wiadomo, czego jest więcej, flag czy monumentalnych rzeźb wychwalających tężyznę fizyczną.

Atmosfera ta szczególnie widoczna jest 1 sierpnia, w trakcie ceremonii otwarcia. Defilujący zawodnicy przechodzą obok loży honorowej, w której zasiada Führer. M.in. Austriacy i Włosi pozdrawiają wodza III Rzeszy wyciągniętymi rękami i okrzykami "Heil Hitler!". Widownia ciepło wita wszystkich, ale szczególny aplauz wzbudza pojawienie się ekipy amerykańskiej. Oczy skierowane są 22-letniego Jesse'go Owensa. Jest on absolutną gwiazdą sportu. Od kilku tygodni, po tym jak 100 metrów przebiegł w czasie 10,2 sekundy, jest najszybszym człowiekiem świata. Ale organizatorzy igrzysk wierzą, że w najbliższym tygodniu górą będą gospodarze. Medale zdobywane przez wysokich, niebieskookich blondynów mają udowodnić, która rasa jest najlepsza.

2 sierpnia odbywają się pierwsze konkurencje, m.in. rzut oszczepem kobiet, w którym brązowy medal zdobywa Polka Maria Kwaśniewska. Hitler wraz ze swoją świtą z nieukrywanym podziwem ogląda zmagania atletów. Najlepszych przyjmuje w swojej loży i osobiście gratuluje. Odstępuje od tego tylko po konkursie skoku wzwyż, który wygrał ciemnoskóry Amerykanin Cornelius Johnson.

Widzowie reagują zupełnie inaczej - wiwatują. Najmocniej znów, gdy na bieżni pojawia się przyodziany w... niemieckie adidasy Owens. - Murzyn biegnie z imponującą lekkością. Przebiera nogami tak szybko, że zdaje się drobić. Korpus pracuje prawie zupełnie wyprostowany. Wymachy rąk wbrew uświęconym zasadom są wyjątkowo krótkie. Japończyk Sasaki zostaje w tyle siedem metrów - relacjonuje "Przegląd Sportowy". To jest dopiero uwertura do tego, co pokazuje następnego dnia. Finał "setki" należy do niego. Owens, ku uciesze widzów, nie ma sobie równych. Na metę wpada przed swoim rodakiem, także ciemnoskórym Ralphem Metcalfem. Hitler tego nie widzi, nie ma go w loży honorowej. Już po wojnie powtarzana jest informacja, że specjalnie nie chciał oglądać triumfu Amerykanów. Prawda jest taka, że miał wcześniej zaplanowane spotkanie.

Kolejny dzień to skok w dal. Tu Niemcy mają swojego faworyta - Lutza Longa, on ma pokonać Owensa. Kwalifikacje zgodnie z oczekiwaniami nie są emocjonujące. Owens i Long pokazują, że nie mają sobie równych. - Finał rozegrano na głównej skoczni przed trybuną honorową. Owens chodził już spokojnie w glorii drugiego zwycięstwa, gdy nagle Long wyrównuje jego nowy rekord co do centymetra! (...) Murzyn rusza naprzód z zacięciem i znowu obejmuje prowadzenie skokiem 7,94 m! (...) Owensowi to jeszcze nie wystarcza. W ostatnim skoku rusza naprzód jak huragan, odbija się, całą prawie stopą przed belką i... demonstruje Europie, jak można przekroczyć granicę ośmiu metrów! - pisze "Przegląd Sportowy".

Jest już jasne, kto jest największą gwiazdą berlińskich igrzysk. Na potwierdzenie swojej klasy Owens dorzuca jeszcze złote krążki w biegu na 200 metrów i w sztafecie 4x100 metrów. Jego wyczyn dopiero pół wieku później powtórzy Carl Lewis na olimpiadzie w Los Angeles w 1984 roku. Amerykanin w ciągu kilku sierpniowych dni podbija nie tylko sportowy świat, ale i serca niemieckich kibiców. Funkcjonariusze NSDAP wściekają się, gdy rozentuzjazmowany tłum prosi Owensa o autografy.

Po powrocie do Stanów Zjednoczonych Owens, w przeciwieństwie do dzisiejszych sportowców, nie może liczyć na lukratywne kontrakty reklamowe. Cały czas trenuje, ale ima się też innych zajęć. Jest m.in. instruktorem w ośrodku sportowym, gdzie zarabia 30 dol. na tydzień. Staje też do 100-metrowego wyścigu z koniem. Po wojnie zamierza jeszcze wziąć udział w igrzyskach w 1948 roku, ale szefostwo amerykańskiego sportu uznaje, że Owens nie jest amatorem. Gwiazda olimpiady w Berlinie dostaje pracę w Fordzie, później jeździ po Stanach Zjednoczonych z wykładami. Opowiada o sporcie i przede wszystkim o walce z rasizmem. Pali wtedy paczkę papierosów dziennie, co odbija się na jego zdrowiu. Umiera w 1980 roku na rak płuc, jako legenda sportu.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.