Sukces rodzi się w marzeniach - rozmowa z Małgorzatą Dydek

- Trener Herkt nie dzwoni do mnie. Ja też nie czuję potrzeby, żeby się wpraszać... Ale do mistrzostw Europy we Francji będę dobrze przygotowana - mówi jedyna Polka występująca w amerykańskiej zawodowej lidze koszykarek WNBA Małgorzata Dydek

Sukces rodzi się w marzeniach - rozmowa z Małgorzatą Dydek

- Trener Herkt nie dzwoni do mnie. Ja też nie czuję potrzeby, żeby się wpraszać... Ale do mistrzostw Europy we Francji będę dobrze przygotowana - mówi jedyna Polka występująca w amerykańskiej zawodowej lidze koszykarek WNBA Małgorzata Dydek

To już czwarty sezon środkowej reprezentacji Polski i zespołu mistrzyń Polski Polpharmy-VBW Clima Gdynia w WNBA. Także czwarty spędzony w zespole Utah Starzz, z którym jeszcze ani razu nie udało się Dydek wywalczyć awansu do play off. Tymczasem reprezentacja Polski kilka dni temu rozpoczęła przygotowania do wrześniowych mistrzostw Europy we Francji.

Tomasz Kułakowski: Czy do tej pory to udany sezon dla Pani?

Małgorzata Dydek: Dla mnie początek tego sezonu w WNBA był całkiem niezły. Dobrze czułam się na boisku i widać to było także w statystykach. Później cały zespół zaczął grać w kratkę. A ja dostosowywałam się do poziomu zespołu. Raz zdobyłam 24 punkty, innym razem tylko trzy. Ale wciąż powtarzam, że nasz zespół stać na znacznie lepszą grę. To zresztą nie tylko moje zdanie. Powinniśmy wygrywać znacznie więcej.

Pani już rok temu myślała o zmianie klubu, ale nie udało się tego wykonać. Czy to jest aż tak trudne?

- Rok temu zgłosiłam chęć gry w innym zespole, ale klub nie zgodził się na to. Wiem, że Miami Sol mocno naciskał, by mnie pozyskać. Zmiana klubu nie odbywa się tu na takich zasadach jak w Europie, gdzie po skończeniu kontraktu mam prawo odejść, dokąd mam ochotę. Tu muszą dogadać się kluby i nieraz nie mam pojęcia, dlaczego nie mogą dojść do porozumienia.

Często ustanawia Pani nowe rekordy w lidze WNBA. Rok temu przekroczyła Pani jako pierwsza liczbę 200 bloków w karierze. W tym roku w meczu z Orlando Miracle miała Pani jako pierwsza w historii aż 10 bloków i przy okazji triple double (dodatkowo 12 punktów i 11 zbiórek). Czy w związku ze słabą postawą zespołu takie osiągnięcia mają dla Pani znaczenie?

- Ten ostatni mecz akurat wygrałyśmy. Ale mnie statystyki aż tak bardzo nie obchodzą. Wolałabym, żeby zespół odnosił zwycięstwa.

16 lipca w Orlando kolejny mecz gwiazd WNBA. Pani jeszcze nigdy nie udało się wystąpić w tej imprezie. W ogóle niewiele Europejek dostaje taką szansę. Czy w tym roku może się to zmienić? Czy mecz gwiazd to tylko impreza dla Amerykanek?

- Tak właśnie było do tej pory. Rok temu w składzie znalazła się Rebecca Lobo, która cały sezon nie mogła grać ze względu na kontuzję i wiadomo było, że nie wystąpi. A mimo tego została wybrana. Tu bardziej chodzi o nazwisko. Nie liczy się nawet forma danej zawodniczki w tym sezonie. Mecz gwiazd to impreza prestiżowa, do której dostać się Europejkom, Brazylijkom, Australijkom jest bardzo ciężko.

Rok temu wyjechała Pani, by grać w USA, choć we wrześniu były igrzyska olimpijskie w Sydney. Tym razem, także we wrześniu, są mistrzostwa Europy we Francji. Czy dla Pani oba sezony są w jakimś stopniu podobne?

- Każdy pyta się mnie, czy nie jestem zmęczona, grając w mocnych ligach i w reprezentacji na okrągło przez cały rok. Ja wyjeżdżam nie tylko ze względów finansowych i promocyjnych, ale także po to, by odpocząć psychicznie. W USA gram o inne cele niż w Polsce. Taki tryb życia jeszcze ani mnie nie zmęczył, ani nie znudził.

A myśli Pani już o wrześniowych mistrzostwach Europy?

- Mam świadomość tego, że będę jedną z podstawowych zawodniczek reprezentacji, ale nie stresuję się tym jeszcze. Teraz mam co innego na głowie. Ale wiem, że do turnieju we Francji będę dobrze przygotowana nie tylko fizycznie, ale także psychicznie.

Jeśli Starzz nie zakwalifikują się do play off, pozostanie Pani miesiąc na zgrupowania ze znacznie odmłodzoną kadrą. Czy to wystarczy?

- Sądzę, że trudniej skomponować cały zespół, niż wkomponować do niego jedną zawodniczkę. Ja gram na pozycji centra i moja postawa w dużej mierze zależy od tego, czy ktoś umie podać do mnie piłkę. A to się umie albo nie. Z Sylwią Wlaźlak możemy nie widzieć się dwa lata, a ona i tak zawsze będzie umiała ze mną zagrać. Nie widzę więc problemu w moim późniejszym dołączeniu do reprezentacji.

Po igrzyskach wydawało się, że jest Pani skonfliktowana z trenerem reprezentacji Tomaszem Herktem. Czy teraz utrzymujecie kontakt, rozmawiacie o przygotowaniach kadry?

- Z mojego punktu widzenia żadnego konfliktu nie było. Ja zawsze twierdziłam, że igrzyska i reprezentacja są dla mnie najważniejsze. Mój wyjazd do USA był odpoczynkiem psychicznym i podobnie jest teraz. Trener Herkt oczywiście chciał mieć przed Sydney wszystkie zawodniczki pod swoją kontrolą, a ja się temu nie podporządkowałam. Być może miał do mnie jakieś pretensje, które ujawniał w różnych wywiadach. Ja starałam się stać z boku. Powiedziałam raz swoje zdanie, wytłumaczyłam dlaczego tak postępuję i nie widziałam żadnego problemu. A teraz? Trener Herkt nie dzwoni do mnie. Ja też nie czuję potrzeby, żeby się wpraszać...

Ale wie Pani, że jest w kadrze na mistrzostwa?

- Powołanie dostałam.

Czy można już dziś przewidzieć, czy Polki obronią tytuł mistrzyń Europy wywalczony dwa lata temu w Katowicach?

- Na razie nawet nie wiem, w jakim składzie pojedziemy na te mistrzostwa. To będzie młody zespół, a bardzo wiele będzie zależało szczególnie od naszej nowej rozgrywającej. Ogólnie jednak zespoły na ME są bardzo wyrównane. Jest sześć - osiem zespołów, z których każdy może zdobyć tytuł. Francuzki, jako gospodynie, będą faworytkami. Ale my też nie pojedziemy, by się poddać. A młody zespół jest zawsze bardziej ambitny, chętny do walki. Więc nie powinno być źle.

Rok temu trener Herkt mówił, że na igrzyska reprezentacja jedzie po naukę, wypowiadał się bardzo ostrożnie o szansach. I Polki zajęły dopiero ósme miejsce, mając później pretensje, że trener je hamował swoimi wypowiedziami. Czy teraz powinien mówić, że we Francji jego zespół obroni tytuł?

- Na naukę nie jest za późno nawet w wieku 80 lat. Ale my pojedziemy do Francji jako mistrzynie Europy! Nieważne, że w odmłodzonym składzie. Ten tytuł nas do czegoś zobowiązuje i powinien podziałać mobilizująco. W USA każdy powtarza, że sukces rodzi się w marzeniach. Jeśli się o czymś nie marzy, trudno to osiągnąć. Dokładnie tak jak w życiu codziennym. A nikt nie zabroni nam pomarzyć. Wiele zależy od szczęścia, ale przede wszystkim musimy wierzyć, że obronimy tytuł. Wtedy będzie łatwiej.

Jest szansa, że w tym roku na ME zagrają oprócz Pani także pozostałe dwie siostry Dydek: Katarzyna i Marta. Czy ma to dla Pań szczególne znaczenie?

- To pewnie byłby precedens w światowej żeńskiej koszykówce. Mało jest sióstr grających razem, a co dopiero, jeśli chodzi o trzy siostry. Ja jednak nie przejmuję się tym aż tak bardzo. Wspólny występ będzie zależał głównie od naszej formy i od wizji trenera. Nie wiem, czy wszystkie razem będziemy odpowiadać jego filozofii koszykówki. My mamy przede wszystkim grać. Jeśli będziemy to robić razem, pewnie będzie to przyjemniejsze, niż - tak jak w poprzednim sezonie - granie przeciwko sobie.

Statystyki Dydek w WNBA

sezon 2001

liczba meczów 13

w pierwszej piątce 13

śr. czas gry 29,8 min.

proc. z gry 40

proc. wolnych 78

śr. liczba punktów 10,2

śr. bloków 3,77

śr. zbiórek 7,4

śr. asyst 1,6

śr. przechwytów 0,77

Copyright © Agora SA