Keane: ostatni taki Diabeł

Najbardziej kochany przez fanów i trenerów. I najbardziej przez nich znienawidzony

Alex Ferguson sprowadził Roya Keane'a do Manchesteru United w 1993 roku. Przed wtorkowym pożegnalnym meczem na Old Trafford, w którym "Czerwone Diabły" pokonały 1:0 Celtic, wygłosił prawdziwy pean na cześć Irlandczyka: - Roy był moim numerem 1. Przez 20 lat mojej pracy na Old Trafford przewinęło się wielu zawodników, kilku naprawdę wyjątkowych. Niezwyciężony duch, serce do gry i osobowość wojownika czynią Keane'a najlepszym z nich. Nie miał talentu Cantony, Scholesa czy Giggsa, nie potrafiłby zrobić z piłką nawet połowy z tego co oni. Ale obsesja wygrywania większa nawet od mojej i ciśnienie, jakie wywierał na partnerów, uczyniły go najbardziej wpływowym zawodnikiem naszych czasów. Idealnego kapitana dla każdego trenera - powiedział Szkot.

A jednak to właśnie przez Fergusona Keane musiał w listopadzie opuścić klub, gdy trener ocenzurował jego wywiad dla MUTV, w którym Irlandczyk ostro skrytykował grających bez zaangażowania kolegów. Wcześniej zaatakował klubowych sponsorów i ich gości, zarzucając, że podczas meczów na Old Trafford bardziej interesuje ich wcinanie kanapek z krewetkami niż doping. Rio Ferdinanda czy Davida Beckhama pogardliwie nazywał pokoleniem "rolex-porsche".

Równie nieprzejednany był na boisku, na którym często załatwiał prywatne porachunki. W kwietniu 2001 roku specjalnie sfaulował Alfa-Inge Haalanda z Manchesteru City, łamiąc mu nogę. - Wszystko dlatego, że nienawidzę przegrywać. Nawet na treningu kłócę się i ostro walczę o piłkę. Ale nigdy się nie zmienię. Gdybym złagodniał, byłbym połową tego piłkarza, którym jestem - tłumaczył wówczas. W 2002 roku uderzył łokciem w twarz Jasona McAteera z Sunderlandu, który krytykował ucieczkę Keane'a z mistrzostw świata w Japonii i Korei.

W reprezentacji Irlandii Keane również posługiwał się przede wszystkim sercem. Zgrupowanie kadry tuż przed rozpoczęciem mundialu opuścił w proteście, bo uznał, że federacja i trener każą trenować piłkarzom w złych warunkach. - Podzielił tym całą ojczyznę. Od powstania wielkanocnego z 1916 roku Irlandia nigdy jeszcze nie była tak blisko wybuchu. Ojcowie kłócili się z synami, pękały wieloletnie przyjaźnie, mężowie szli spać do matek. Dla jednych Keane był groźnym wariatem i zdrajcą, dla drugich prawdziwym patriotą o złotym sercu. Dla jednych i drugich jest też najlepszym piłkarzem, jakiego mieliśmy - powiedział mi Marc MacCadden, dziennikarz "The Irish Daily Star".

MacCadden zachwala dobre serce Keane'a, który mnóstwo pieniędzy przekazuje na cele charytatywne, szczególnie dla niepełnosprawnych dzieci, choć dba, by historie o jego pomocy nie przeciekały do mediów. Również pieniądze za bilety z meczu z Celtikiem zasiliły konto jego fundacji. A w domu rodziców w Cork zawsze są koszulki z autografami piłkarzy MU, które stacje telewizyjne, radiowe i różne organizacje dostają na licytacje na cele charytatywne.

We wtorek Ferguson po raz kolejny stwierdził, że Keane byłby w przyszłości idealnym trenerem dla MU. - Ma olbrzymią boiskową inteligencję i wiedzę o futbolu, a wolą zwycięstwa potrafi zarażać jak nikt. Radzę mu jednak, żeby jeszcze grał, jak długo się da. Twoje boiskowe sukcesy to najwspanialszy okres w karierze. Sukcesów trenerskich nie da się z tym porównać nawet w połowie - powiedział sir Alex.

W sercu zawsze będę Diabłem

Michał Pol: 70 tys. widzów przyszło na Old Trafford pożegnać Pana. Prawie cały czas skandowali: "Jest tylko jeden Roy Keane". Nie żałuje Pan w takiej chwili odejścia z Manchesteru United?

Roy Keane: Żaden moment na odejście z takiego klubu nie jest dobry, zwłaszcza dla kogoś, kto spędził w nim 12 lat. Ale to była jedyna mądra decyzja, jaką mogłem wówczas podjąć.

Co Pan czuł, grając na Old Trafford po raz ostatni?

- Zadowolenie, że to jednak normalny mecz, a nie wygłupy. Myślę, że kibice też są zadowoleni, że widzieli prawdziwy futbol, a nie podania do jubilata, żeby strzelił jak najwięcej goli. Dlatego dobrze mi się grało i w pierwszej połowie w barwach Celticu i po przerwie w barwach United.

A choć odrobinę nostalgii?

- Chcielibyście to usłyszeć. Ale ja nigdy nie pozwalałem, żeby rządziły mną sentymenty, więc i teraz nie jest inaczej.

Po meczu uściskał się Pan z Aleksem Fergusonem. Był Pan jego ulubionym zawodnikiem, ale to przez niego odszedł Pan z klubu...

- Odszedłem, bo tak było najlepiej dla klubu i dla mnie. Nie rozstawaliśmy się w złości, ale w przekonaniu, że tak będzie najlepiej. Spotkałem od tego czasu trenera kilka razy i były to zwykłe rozmowy. Żaden z nas nie miał przez nie zarwanej nocy.

Ferguson ocenzurował Pańską wypowiedź krytykującą kolegów w MUTV. Dziś w kontrowersyjnych okolicznościach rozstał się z Ruudem van Nistelrooyem, któremu nie pozwolił nawet zagrać w Pańskim pożegnaniu...

- Każdy kij ma dwa końce. Może kiedyś dowiemy się prawdy, co się naprawdę stało między nimi, bo ja tego nie wiem. Rozmawiałem z Ruudem przez telefon, obu nam jest przykro, że nie mogliśmy się spotkać w tym meczu. Zawsze byliśmy w dobrych stosunkach. On wciąż ma ważny kontrakt z klubem, a ja życzę obu jak najlepiej.

Czy naprawdę rozegrał Pan już ostatni mecz?

- Wciąż jeszcze tego nie wiem. Najpierw muszę pogadać z chirurgiem i podjąć decyzję co do operacji biodra. Dobrze mi w Celticu i w Glasgow, chętnie dograłbym do końca kontraktu. Ale muszę sobie odpowiedzieć na pytanie, czy warto znów przechodzić barierę bólu. Mam 34 lata i może już czas słuchać swojego ciała. Na razie trochę czasu spędzę z rodziną i pozastanawiam się, co dalej.

Ferguson powiedział kiedyś, że to właśnie Pan byłby jego idealnym następcą. Czy MU nie potrzebuje właśnie kogoś takiego jak Pan?

- Dla tak wielkiej drużyny Puchar Ligi Angielskiej to za mało. Ale klub jest w dobrych rękach. Pewnie paru piłkarzy odejdzie, kilku nowych przyjdzie. Walczyć z Chelsea, która ma nieograniczony budżet, będzie piekielnie trudno, ale walczyć trzeba. A moje serce zawsze będzie biło dla tego klubu.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.