Kołecki: Kręgosłup boli, ale trenuję dalej

- To najważniejszy medal, najtrudniejszy do zdobycia. Jestem szczęśliwym człowiekiem - powiedział Szymon Kołecki po wywalczeniu wicemistrzostwa Europy. Półtora roku od operacji kręgosłupa podniósł w dwuboju 394 kg

Kołecki w Cetniewie popełnił tylko jeden błąd, ale właśnie ten błąd zdecydował o złotym medalu Azera Nizami Paszajewa. W rwaniu wicemistrz olimpijski z Sydney w 2000 roku pierwsze podejście miał fantastyczne, ale drugie - na 179 kg - spalił.

Mistrz świata i największy rywal Polaka w Cetniewie - Paszajew - wyrwał 186 kg. - Wtedy już wiedziałem, że walka o złoto jest beznadziejna - powiedział "Gazecie" Kołecki. - Znam tego chłopaka i wiem, ile jest w stanie podrzucić. Pozostała walka o srebro z Rosjaninem Andrejem Demianowem. I ta walka przypominała końcówkę szachowej partii.

Kołecki z trenerem Andrzejem Kruczkiem kontaktowali się ze sponsorem sztangisty i byłym ciężarowcem Stefanem Maciejewskim siedzącym przy tablicy, na której trenerzy wpisują, z jakim ciężarem ich zawodnicy mają zamiar walczyć w najbliższym boju. Maciejewski w lot reagował na decyzje Rosjan. Polak musiał podrzucić ciężar o dwa kilo większy niż Demianow. I tak się skończyło.

- Setki razy pytano mnie, co jest moim największym sukcesem w życiu. Teraz już wiem. To dzisiejszy srebrny medal zdobyty po dwóch latach przerwy w startach - stwierdził Kołecki. - W piątek, w przeddzień startu, minęło dokładnie półtora roku od mojej operacji. W to, że wrócę do sportu, wiele osób nie wierzyło. Ale zawsze wierzyłem ja i mój sponsor Stefan Maciejewski, któremu dedykuję ten medal.

Droga do Cetniewa

To była dla Kołeckiego długa i trudna droga powrotna. I naprawdę trudno zrozumieć, skąd Polak wziął taką ilość motywacji, aby przebrnąć przez ciężką kontuzję, po której nie miał prawa wrócić, po oskarżeniach o doping, który w ciężarach jest niemal wszechobecny, przy całkowicie beznamiętnym stosunku działaczy do swojego najbardziej utalentowanego zawodnika. A Kołecki zwalczał jedno zagrożenie po drugim.

Zaczęło się od kontuzji, bo pierwsze objawy choroby Kołecki miał już w Sydney, na igrzyskach 2000 roku, czyli jako 19-latek. - Był źle prowadzony. Jako chłopak brał na treningach po 225 kg, 230 kg rano i wieczorem. Kto to wytrzyma - denerwował się jeszcze teraz jego sponsor, przyjaciel Stefan Maciejewski. - No i zawodnik był butny. Trzeba go było chronić przed nim samym. Chciałby podnieść cały świat w pierwszym podejściu.

Trenerem kadry był wówczas Ryszard Szewczyk, znany ze swoich ciężkich metod. Przepuklina kręgosłupa - wysunięcie się jednego z krążków międzykręgowych - powodowała olbrzymi ból, z czasem większy i większy. Kołecki próbował różnych metod. Ukraiński spec od medycyny niekonwencjonalnej Walentin Czernopiatow naszpikował Kołeckiego chemikaliami, mordował drastycznymi masażami, ale - mimo pięciu miesięcy spędzonych w Kijowie - żadnej poprawy to nie przyniosło. Kiedy okazało się, że Kołecki nie jedzie do Aten na igrzyska 2004 roku, zdecydował się na zabieg. Jeszcze żaden ciężarowiec nigdy nie wrócił na poziom światowy po operacji kręgosłupa.

Kołecki nie musiał przechodzić tej operacji. Mógł pracować u Maciejewskiego, jednego z bogatszych ludzi w Polsce. Mógł pracować jako trener, bo ma do tego talent równie wielki jak do sztangi. Mógł robić milion różnych rzeczy, bo jest inteligentny, śmiały i rozsądny. Ale zaryzykował. - Zrobiłem to nie po to, żeby żyć normalnie, bo do tego nie musiałem być operowany. Zrobiłem to, aby wrócić do dźwigania - mówił Kołecki po zdobyciu medalu w Cetniewie.

Operację przeprowadzono w warszawskim szpitalu MSW na ul. Szaserów w listopadzie 2004 r. Trwała cztery godziny. Bez naruszania delikatnych mikrowiązań lekarze odcięli wystającą część krążka. Następnego dnia Kołecki wstał z łóżka. Tydzień później wyszedł ze szpitala. Po trzech miesiącach prowadzący leczenie prof. Podgórski powiedział: - Na pomost i dźwigać!

W sierpniu 2005 roku Kołecki po raz pierwszy podniósł sztangę - gryf ważący 20 kg. Na drużynowych mistrzostwach Polski w Ciechanowie w dwuboju osiągnął 393 kg. Na mistrzostwach Europy w Cetniewie - 394 kg.

Bój o honor

Walka z oskarżeniem o doping była krótsza, ale brzemienna w skutki. Przede wszystkim po pozytywnym wyniku z mistrzostw Polski w 2004 r. Kołecki został wycofany z Pucharu Bałtyku - wprost z pokoju hotelowego w Helsinkach. Była to ostatnia eliminacja do igrzysk olimpijskich, więc do Aten Kołecki nie pojechał.

Po powrocie do Polski Kołecki poprosił o przebadanie próbki B. Potwierdziła wynik - choć nandrolonu było w niej jeszcze mniej. 2,68 nanogramów w próbce "A", 2,34 w próbce B, przy limicie 2. Przy uwzględnieniu dopuszczalnej tolerancji oraz możliwych błędów w analizie przekroczenie było minimalne.

Sztangiście groziła kara dwóch lat dyskwalifikacji. Skontaktował się ze słynnym biochemikiem i endokrynologiem niemieckim Wernerem Franke oraz z Instytutem Sportu w Warszawie. Niezależnie od siebie obie opinie mówiły o tym, że nandrolon mógł się pojawić w organizmie sztangisty w wyniku leczenia kontuzji kręgosłupa lub odżywek. Wobec tego związek podnoszenia ciężarów jednogłośnie zdecydował o odstąpieniu od wymierzenia kary. Upierała się Polska Konfederacja Sportu, która zarządzała sportem wyczynowym, ale wkrótce przestała istnieć.

- Jeśli zostałbym wtedy ukarany, oddałbym sprawę do sądu. I wygrałbym - mówił Kołecki dzień po ogłoszeniu decyzji PZPC. W sumie więc jego powrót na pomost wyglądał tak: rozprawił się z oskarżeniami o doping, rozłożył na łopatki kontuzję kręgosłupa. Chyba przyszedł teraz czas na działaczy.

Kołecki: Ból nadal jest, więc muszę z nim dźwigać

Radosław Leniarski: Powiedział Pan po zdobyciu medalu, że to najważniejszy sukces w życiu. Przecież to tylko srebro mistrzostw Europy...

Szymon Kołecki: Miałem na myśli nie tylko medal, ale też całe przygotowania, to, co się stało przez ostatnie dwa lata, mój powrót na pomost. Teraz radość sprawia mi każdy tydzień treningu i oczywiście celem jest wszystko, co tylko jest do osiągnięcia - zwycięstwo w każdych zawodach, bez ograniczeń. Ale nie planuję osiągnięcia jakiegoś konkretnego celu - sam jestem po prostu ciekaw, co się wydarzy.

Czy wystartuje Pan jeszcze w tym roku?

- Miałem plan, aby w tym sezonie wystartować tylko raz - w mistrzostwach Europy. Ale zmieniono na wcześniejszy termin mistrzostw świata. Więc może w nich także wystartuję. Chciałbym oczywiście przygotować się idealnie do igrzysk olimpijskich w Pekinie.

Nie obawia się Pan, że w decydującym momencie, kiedy trzeba iść na rekord życiowy czy rekord świata, kręgosłup może zawieść?

- Kręgosłup boli, ale jednak różnica sprzed operacji jest zasadnicza. Teraz po jednym dniu naprawdę ciężkiego treningu robię sobie dzień, dwa lżejszych, odciążających ćwiczeń i znów wracam do pracy. Przed operacją zdarzały się przerwy kilkutygodniowe. W tym czasie miałem krótkie chwile zwątpienia, jednak tak poważnie nigdy nie zwątpiłem w sukces - tak jak mój sponsor i przyjaciel Stefan Maciejewski. Jemu dedykuję ten medal.

Teraz cały plan pracy, plan zawodów dostosowuję do kręgosłupa. Przez lata zmieniłem nawet technikę rwania. Jestem bardziej wyprostowany nad sztangą, szybciej muszę dojść do pionowej sylwetki, moje nogi muszą mocniej pracować. Kręgosłup powinien wytrzymać.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.