Arsenal - Barcelona: finał przyszłości

Po półfinałach Ligi Mistrzów. Milan czuje się okradziony, styl Barcelony i Arsenalu obiecuje finał, który będzie pasjonujący, nawet jeśli nie padnie w nim żaden gol

Wyjąwszy nieszczęsny sezon 1971/72, nie zdarzyło się to jeszcze nigdy - ani w Champions League, ani w poprzedzającym ją Pucharze Europy, ani w żadnych innych europejskich rozgrywkach. Czterej półfinaliści przez 360 minut gry zdobyli ledwie dwie bramki. Barcelonie i Arsenalowi do awansu wystarczyły w rewanżach remisy 0:0.

Kiedy różnice między rywalami są minimalne, decydują niuanse, i to także dlatego Włosi są głęboko rozżaleni decyzją Markusa Merka, który w 69. minucie meczu na Camp Nou nie uznał gola dla Milanu. Andrij Szewczenko wyskoczył ponad Carlesa Puyola i trafił do siatki, ale zdaniem sędziego faulował obrońcę Barcelony. Żadna powtórka nie potwierdza jego wersji, ostro skrytykowali go nawet rodacy, a według "La Gazzetta dello Sport" to Niemiec wypchnął drużynę z rozgrywek, bo kataloński obrońca przewrócił się sam.

- Gol był absolutnie prawidłowy. Andrij nawet nie tknął Puyola - mówił rozgoryczony trener Carlo Ancelotti. - Być może w telewizji tego nie widać, ale między nami był kontakt. I straciłem równowagę - odpowiada kataloński obrońca.

Pomyłka arbitra przesądza o awansie do finału w drugiej edycji LM z rzędu. Rok temu Liverpool wyeliminował Chelsea dzięki jedynemu golowi, którego - jak wykazały analizy przy użyciu izraelskiej technologii rakietowej - nie było, bo piłka nie minęła całym obwodem linii bramkowej.

Bez goli też fajnie

Nawet Włosi przyznają jednak, że Barcelona na awans zasłużyła, bo "na Camp Nou zmierzyły się najlepsze drużyny w Europie", co potwierdza klubowy ranking UEFA. Zasłużyła, bo nauczyła się bronić, a zarazem nie wyrzekła się atrakcyjnego stylu gry. Trener Frank Rijkaard zmusił piłkarzy do agresywnego pressingu na całym boisku i nauczył ich cierpliwości - po przejęciu nie prą do przodu całą jedenastką, a kiedy prowadzą, zwalniają natarcie, by pieczołowicie je zorganizować i nie pozwolić rywalowi na błyskawiczny kontratak.

I Barcelona, i Arsenal dotarły do finału dzięki defensywie. Pierwsi przez trzy godziny walki nie pozwolili strzelić gola Milanowi (a wcześniej - Benfice), co od lat nie udało się nikomu poza PSV Eindhoven. Drudzy pobili absolutny rekord wszech czasów, zachowując czyste konto przez 919 minut, a w rewanżowym półfinale z Villarrealem nawet Thierry Henry harował wyłącznie w destrukcji. Drużyny uwielbiane za fantazyjne ataki bez wytchnienia radykalnie się zmieniły, a przy tym nie przestały zachwycać. Rok temu finał Arsenal - Barcelona nakazywałby spodziewać się zatrzęsienia goli, dziś bezbramkowy remis wydaje się całkiem prawdopodobny. I wcale nie wyklucza emocji, bo półfinały, choć bez bramek, były pasjonujące.

Puchar dla frustratów

Finaliści, choć już osiągnęli sukces, to drużyny przyszłości. Barcelonie pewnie przydałyby się wzmocnienia (np. mniej nieobliczalny bramkarz), ale ofensywny tercet Ronaldinho (26 lat) - Messi (19) - Eto'o (25) wsparty wspaniale rozwijającym się Iniestą (22) gwarantuje jeden z najlepszych ataków świata na wiele sezonów. Arsenal dobił do finału najmłodszą drużyną w historii rozgrywek i gdyby kilku bardziej doświadczonych graczy nie wyleczyło kontuzji, 17 maja w Paryżu być może padłby rekord Ajaksu Amsterdam, który w minionej dekadzie sięgnął po Puchar Europy grupą żółtodziobów o przeciętnej wieku ledwie przekraczającej 24 lata.

W Milanie czas biegnie inaczej. Jeśli finaliści są drużynami jutra, to mediolańczycy są drużyną wczoraj. Europa zachwyca się fenomenem Alessandra Costacurty, ale wysyłanie 40-latka w bój o finał Ligi Mistrzów to jednak swoiste kuriozum. I sygnał, że z kolanami Paola Maldiniego (38) może być naprawdę źle. Cafu (36, właśnie przedłużył kontrakt o rok) i Serginho (35) też czasem będą musieli odetchnąć, a przecież młodzieniaszek w tym gronie Jaap Stam (34) wraca do Holandii. Stam, który na Camp Nou wypadł najpewniej, z Ronaldinho radząc sobie przynajmniej na tyle, na ile z Brazylijczykiem w ogóle można sobie radzić.

Milan AD 2006 jest prawdopodobnie najbardziej sędziwą drużyną, która osiągnęła kiedykolwiek półfinał jakichkolwiek poważnych rozgrywek. Nagłej katastrofy to nie zwiastuje, o co zadba kosmiczne laboratorium medyczne, zresztą sił weteranom raczej nie brakuje, przecież w lidze włoskiej finiszują świetnie, goniąc przeżywający zadyszkę Juventus. W klubie roi się jednak od multimedalistów, którzy osiągnęli wszystko - zdobywali najcenniejsze trofea, z pucharami za mistrzostwo świata i triumf w Lidze Mistrzów na czele. Seedorf (Puchar Europy z trzema różnymi klubami) czy Cafu (trzy kolejne finały mundialu) to wręcz światowi rekordziści.

Ci ludzie nie biegali po Camp Nou objuczeni trofeami, lecz nie zdołali zwieńczyć półfinału ostatecznym zrywem i spróbować oblężenia ostatniej szansy. Barcelonę i Arsenal LM wpędzała natomiast w nieustającą frustrację, a kiedy o wyniku rozstrzygają niuanse, być może liczy się także to, kto pragnie zwycięstwa ciut bardziej.

Copyright © Agora SA