Przed meczem Barcelona - Milan: młodość czy doświadczenie?

Dla Barcelony to ma być mecz historyczny, dla Milanu - mecz jak zwykle, o awans do finału Ligi Mistrzów. Pierwszy półfinał - tydzień temu we Włoszech - wygrali Hiszpanie 1:0.

Katalończycy mówią o przełomie, bo ten wielki klub, jeden z najsłynniejszych i najbogatszych na świecie, ledwie raz zdobył najcenniejsze trofeum. Dla Milanu sukcesy to normalka - puchar wywalczył już sześciokrotnie, a jeśli dziś awansuje, zagra w trzecim finale w ostatnich czterech sezonach.

"Przełamcie wreszcie to fatum. Przestańmy w końcu modlić się do Świętej Rity, patronki tego, co niemożliwe" - napisał felietonista katalońskiego dziennika "Sport" do piłkarzy. Kompleks Barcy wobec włoskiego rywala jest tak głęboki, że ten sam dziennikarz przyznał, że gdyby sytuacja po pierwszym meczu była odwrotna, to przed rewanżem na San Siro nikt nie postawiłby na nią złamanego grosza.

Drużyna Franka Rijkaarda jednak wygrała i już dziś przymierzana jest do miana najsilniejszej w 108-letniej historii klubu. By osiągnięciami dorównała dream teamowi Johana Cruyffa, musi jednak wyeliminować Milan, a potem wygrać w finale Champions League.

Do składu gospodarzy wraca zdyskwalifikowany tydzień temu Deco, co tak ucieszyło Katalończyków, że na okładce "Sport" wydrukował zdjęcie Portugalczyka, a nie - jak zwykle - Ronaldinho. Deco ściska puchar za zwycięstwo w Lidze Mistrzów i zapewnia, że wciąż pożąda go tak samo. Pierwszy zdobył z Porto w 2004 roku, co otworzyło mu drzwi do tak potężnego klubu jak Barcelona.

To jednak geniusz Ronaldinho ma rzecz jasna rozstrzygnąć o wszystkim. Prasa w Hiszpanii z satysfakcją cytuje trenera Milanu, który bezradnie stwierdza, że Brazylijczyk jest właściwie nie do zatrzymania. Carlo Ancelotti rozważał nawet przydzielenie mu specjalnego "opiekuna", ale z tego pomysłu zrezygnował, bo w ten sposób "wynaturzyłby własną drużynę", a szanse na jakieś zyski byłyby minimalne. "La Gazzetta dello Sport", która każdego dnia składa kolejny hołd Ronaldinho, rozebrała na czynniki pierwsze najlepszych piłkarzy w historii i wyszło jej, że lepsi od Brazylijczyka byli tylko Maradona i Pele.

Jeśli Barca przejdzie Milan, w finale może zagrać w najmocniejszym składzie, z leczącymi kontuzję Messim i Xavim. - Z nimi Barcelona jest dziś najsilniejszą drużyną na świecie - stwierdził trener Brazylii Carlos Alberto Parreira.

Gospodarzom sprzyjało w weekend nawet niebo, bo oberwanie chmury spowodowało odwołanie meczu z Sewillą. Goście zostali mocno poturbowani podczas ligowego meczu z broniącą się przed spadkiem Messiną, która zebrała trzy czerwone kartki. Massimo Ambrosini musi pauzować przez miesiąc, Cafu i Szewczenko ledwie się wylizali, a losy filara defensywy Alessandro Nesty i Kaki mają ważyć się do ostatniej chwili.

Zwłaszcza obecność tego ostatniego Włosi uważają za kluczową, to on ma dać odpowiedź swojemu rodakowi Ronaldinho. Im dłużej analizują oni pierwszy mecz, tym śmielej dochodzą do wniosku, że tydzień temu rossoneri grali lepiej, a zwycięstwo odebrała im tylko nieskuteczność. Zatrważająca i - jak na najbardziej bramkostrzelną drużynę w Europie - niesłychana.

Jej odzyskanie ma gwarantować Filippo Inzaghi, który tydzień temu miał zapalenie migdałów. - Strzelił już w pucharach ponad 50 goli, tak jak Szewczenko, i właśnie doświadczenie, zażyłe i poufałe stosunki łączące nas z Ligą Mistrzów to nasz wielki atut - mówi trener Ancelotti. - Oni są pełni entuzjazmu i wspaniale wyszkoleni, ale bardzo młodzi. O taką stawkę grają właściwie po raz pierwszy.

Kiedy mediolańczycy wylatywali do Barcelony, fani żegnali ich lotnisku Malpensa w nastrojach bliskich euforii. Półchorzy piłkarze obiecywali, że zacisną zęby i zapomną o bólu, a szefowie klubu mówili, że na Camp Nou wybiegnie 11 diabłów. By pokonać Barcę, trzeba wszystkiego: serca, techniki, determinacji, entuzjazmu i łutu szczęścia. Milanowi ponoć niczego nie brakuje. Jak mówią jego prezesi, po ubiegłorocznej klęsce w finale, w którym prowadził już 3:0, nawet Pani Fortuna jest mu coś winna.

Dla "Gazety"

Mirosław Trzeciak

trener w Hiszpanii

Przed pierwszym meczem dawałem Milanowi 51 proc. szans na awans, teraz 51 proc. daję Barcelonie. Milan jest bardzo silny, przez pierwsze pół godziny na San Siro zagrał takim pressingiem, że właściwie stłamsił Barcelonę. Rzecz jasna kosztowało to Włochów tyle sił, że gdy zaprzepaścili swoje szanse, a potem stracili gola, już tylko słaniali się na nogach. I ostatnie pół godziny Barca grała z Milanem w dziada. Ale licząc sytuacje na San Siro Barcelona wygrała szczęśliwie. Katalończycy jeszcze raz jednak poczuli siłę Milanu i z pewnością w rewanżu na wymianę ciosów nie pójdą. Nie będzie szaleńczego ataku, będą grali ostrożnie, starając się by rywal nie miał miejsca do kontr. Z takim przeciwnikiem jak Milan gola można stracić w każdej chwili, zwłaszcza że tym razem nie zabraknie Inzaghiego.

Do składu Barcy wraca Deco, piłkarz totalny. On haruje w defensywie, jest pierwszy do przecięcia akcji rywala, rozgrywa, strzela bramki - słowem: robi wszystko. Jeśli Barca wygrała z Milanem bez niego, to tym bardziej powinna wygrać z nim. Katalończycy nie mogą wypuścić z rąk tej wielkiej szansy wygrania Champions League, bo finał powinien być dla nich łatwiejszy niż dzisiejszy mecz. Myślę, że Samba Team, jak nazywa się drużynę z Ronaldinho, ma szansę przebić nawet Dream Team Cruyffa, który tak wszyscy podziwiali w latach 90.

not dw

Barcelonie rzadko strzelają dwa razy

Barcelona po raz ostatni przegrała u siebie w Lidze Mistrzów różnicą dwóch bramek 24 kwietnia 2002 roku. W pierwszym meczu półfinałowym Barca uległa na Camp Nou Realowi Madryt 0:2. Ale dziś Barcelona odpadnie także, jeśli przegra 1:2 lub wyższym wynikiem z jednobramkową różnicą. Tak stało się 22 kwietnia 2003 - w ćwierćfinale Katalończycy ulegli Juventusowi 1:2 po dogrywce. Od tamtej pory Barcelona nie przegrała u siebie dziewięciu meczów LM.

W fazie pucharowej Ligi Mistrzów bardzo rzadko zdarza się, by drużyna, która przegrała pierwszy mecz u siebie zdołała awansować do następnej fazy rozgrywek. Ostatni raz taki przypadek miał miejsce w sezonie 1995/96. W Amsterdamie Ajax przegrał z Panathinaikosem Ateny 0:1 (gol Krzysztofa Warzychy), by w rewanżu w Grecji pokonać "Koniczynki" 3:0.

Copyright © Agora SA