Ronaldinho podbił San Siro

Magiczny Ronaldinho poprowadził Barcę do zwycięstwa 1:0 na San Siro w szlagierowym półfinale Ligi Mistrzów. Wspaniałego gola zdobył Giuly. Milan swoje szanse zmarnował. Rewanż za tydzień na Camp Nou

Protokół zawodów

Obejrzyj zdjęcia z meczu

Ronaldinho boją się nawet karabinierzy - donosił przed meczem barceloński "Sport", publikując (podobnie jak inny hiszpański dziennik "Marca") zdjęcia włoskiej policji chroniącej najlepszego piłkarza świata 2005 roku przed łowcami autografów w Mediolanie. Brazylijczyk miał być postrachem Milanu, pomocnik Clarence Seedorf modlił się nawet, by nie miał swojego dnia, a plotki głosiły, że trener Ancelotti porozwieszał w Milanello (ośrodek sześciokrotnego zdobywcy Pucharu Europy) plakaty z podobizną Brazylijczyka, by zmobilizować swoich obrońców. - Tak, a na ścianie swojego pokoju powiesiłem podobiznę Rijkaarda - drwił Ancelotti z doniesień prasy w Hiszpanii.

Tymczasem na San Siro sytuacja Ronaldinho wcale nie była łatwa. Na początku dobrze pilnował go Stam, a gdy miał kłopoty natychmiast asekurował Gattuso. W pierwszej połowie tylko raz Brazylijczyk ograł Gattuso i Nestę, ale gol nie padł. W drugiej było lepiej, więcej miejsca i w 57. min brazylijski mag rzucił piłkę do Giuly'ego, a ten fenomenalnym strzałem pokonał Didę. - Musimy zdobyć gola, nawet najbrzydszego na świecie - zapowiadał Eto'o, ale Barca strzeliła w swoim stylu - przepięknie. W 63. min po kolejnej kontrze Barcy Ronaldinho trafił piłką w słupek. Rywalizacja mogła być rozstrzygnieta na korzyść gości, tak jak wcześniej mogła być rozstrzygnięta dla gospodarzy.

Młodość przeciw doświadczeniu - tak reklamowano ten mecz (w ostatnich czterech latach Milan trzy razy grał w półfinale). Johan Cruyff, trener Barcy w 1994 roku, znany jako surowy krytyk włoskiego stylu gry w piłkę twierdził, że Milan choć jest daleki od catenaccio i skupianiu niemal wszystkich sił w tyłach, to równie daleki od porzucenia schematów i obronnych pryncypiów.

Według scenariusza Milanu mecz miał się zacząć spokojnie, a włoska maszyna planowała rozkręcać się i zadać decydujace ciosy, gdy goście się wyszumieją. Zwłaszcza, że Włosi nie kryli, że 1:0 ich zadowoli. Tymczasem plan mógł być wykonany już w 13. min, gdy po wrzucie piłki z autu trzech obrońców Barcy pozwoliło Gilardino strzelić w słupek bramki Valdesa. W 50. min kibice zaczęli tęsknić za chorym Inzaghim, gdy po podaniu Kaki Gilardino nie trafił do pustej bramki. "Superpippo" by tego nie zmarnował. Tak jak nie zmarnowałby okazji z 80. min, gdy fatalnie pudłował Ambrosini w idealnej sytuacji.

Milan naciskał do końca, ale Barca się obroniła. Goście też nie mieli zamiaru szafować siłami, nadwątlonymi po stracie kontuzjowanych Messiego i Larssona oraz ukaranego za kartki Deco. Lanie na Stamford Bridge z Chelsea przed rokiem przekonało Rijkaarda, że z wielkimi firmami nawet jego rozkochana w ofensywie drużyna musi grać rozważnie: zostawiając jak najmniej miejsca między liniami obrony i pomocy. To miało zabezpieczyć gości przed kontrami Kaki z Szweczenką. A Ukrainiec to kat Barcelony - strzelił jej kiedyś trzy gole na Camp Nou w barwach Dynama Kijów, a przed rokiem dwie bramki w dwóch meczach grupowych. Szewczenką miał się opiekować Puyol. Pojedynek kapitanów wypadł na korzyść Hispana.

Były piłkarz Barcy Michel Angel Nadal, który przeżył koszmar finału LM w Atenach (1994) kiedy Milan rozbił zespół z Katalonii 4:0 uważał, że atutem Barcelony musi być szybkość. - Jesteście młodzi, a oni w większości po trzydziestce. Sam kończyłem karierę w wieku 38 lat i wiem, że pierwsze co traci się z wielkiem to szybkość - napisał w felietonie w "Sporcie". Nie szybkość jednak decydowała, ale coś, czego nawet Hiszpanie się nie spodziewali - fatalna skuteczność Milanu i Giuly, który, o dziwo, zastąpił uchodzącego za geniusza na miarę Ronaldinho - Messiego.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.