Austriacy uciekają z igrzysk

Skandalu w Turynie cd. Austriacka reprezentacja objęta śledztwem MKOl, austriaccy trenerzy uciekają z Turynu, austriaccy działacze skarżą się, że policja i służby antydopingowe traktują ich sportowców okropnie

Wyszedłem do pizzerii. Kiedy wróciłem, pokoje moich biegaczy wyglądały tak, jakby wybuchła w nich bomba - opowiadał o policyjnym przeszukaniu Martin Stockinger.

Wczoraj MKOl ogłosił, że rozpoczyna dochodzenie, by sprawdzić, czy w ekipie austriackich narciarzy i biatlonistów złamano przepisy dopingowe. Rozpoczyna je, choć na razie nie ma żadnego pozytywnego wyniku kontroli.

W sobotę jednak policja znalazła w pokojach Austriaków około stu strzykawek, 30 paczek z lekarstwami, m.in. ze środkami antydepresyjnymi i przeciw astmie. Znaleziono także aparaturę do przeprowadzenia testów i transfuzji krwi. Podczas rewizji z okna budynku wyleciała torba wypchana strzykawkami i medykamentami. Austriacy twierdzą, że sprzęt i lekarstwa służyły do zgodnych z prawem testów krwi.

W czasie nalotu pobrano także mocz od czterech biatlonistów i sześciu biegaczy. - Nie jestem w stanie powiedzieć, kiedy będą wyniki tych testów, ich przeprowadzenie zajmuje z reguły trzy dni. MKOl podaje je jednak do publicznej wiadomości wyłącznie w sytuacji, gdy będą pozytywne. W przeciwnym razie żadnych komunikatów nie będzie - powiedziała "Gazecie" Giselle Davies, rzecznik prasowy MKOl.

W poniedziałek przeszukano pokój byłego już dyrektora sportowego ds. biegów i biatlonu Austriackiej Federacji Narciarskiej (OSV) Waltera Mayera. Znaleziono sprzęt medyczny, m.in. fragment zaworu używanego przy przetaczaniu krwi lub kroplówkach. Taki dowód może wystarczyć do nałożenia dwuletniej dyskwalifikacji.

Mayer został już na igrzyskach w Salt Lake City zdyskwalifikowany do 2010 r. za przetaczanie krwi zawodnikom. Do pracy w związku wrócił po wyroku sądu, według którego kara międzynarodowych władz nie pozbawia go prawa do pracy w ojczyźnie. Nie został włączony do ekipy olimpijskiej, ale do Turynu przyleciał na własny koszt. Jego przybycie postawiło na nogi MKOL i policję.

- Nic dziwnego, że WADA (Światowa Agencja Antydopingowa) i włoska policja wzięła się za Mayera. Człowiek z taką przeszłością zaczyna się kręcić wokół biatlonistów, widać go w telewizji, nawet na zdjęciach z zawodnikami. Raz nawet spytał, czy na pewno nikomu nie przeszkadza jego obecność, ale nikt nie zareagował - opowiada austriacki dziennikarz.

W niedzielę Mayera przesłuchała włoska prokuratura pod zarzutem "nakłaniania do stosowania substancji zabronionych". Tego samego dnia nietrzeźwy Austriak potrącił funkcjonariusza i staranował policyjną blokadę. Gdy opuścił areszt, tym razem austriacki, trafił do szpitala psychiatrycznego. Stało się tak na prośbę Petera Schroecksnadela, prezesa OSV, który obawiał się, że Mayer popełni samobójstwo. Wczoraj Mayer znów został przesłuchany przez prokuraturę, po czym wrócił do szpitala.

Po sobotniej kontroli do kraju wrócili też biatloniści - Wolfgang Perner i Wolfgang Rottmann. Szefowie ekipy wykluczyli ich z igrzysk, a wczoraj przyznali, że powodem ucieczki była obawa przed włoskim wymiarem sprawiedliwości. - Powiedzieli mi, że policja skonfiskowała coś, co może być nielegalne - mówił dyrektor sportowy OSV, Markus Gandler. Jego ludzie sprawdzają także, dlaczego do kraju wrócił też trener biegaczy Emil Hoch. Wczoraj został wykluczony z ekipy olimpijskiej.

Czego spodziewają się Austriacy? - Wszyscy chcą jak najszybciej poznać wyniki testów. Szefowie związku biatlonowego i narciarskiego spodziewają się, że dwa lub trzy testy będą pozytywne - powiedział "Gazecie" Johann Godel z Austriackiej Agencji Prasowej.

W niedzielę reprezentacja Austrii nie ukończyła sztafety 4x10 km mężczyzn, a sportowcy winą za słaby występ obarczyli MKOL. - Policja wkroczyła nagle do pokojów i nas wyprosiła. W noc poprzedzającą zawody! - mówił Juergen Pinter, który startował w sztafecie. - To była długa noc bez snu - kontynuował jego kolega Martin Tauber. - Przeszedłem kontrolę antydopingową o godzinie 1.30. Przeszukano moje walizki i pokój. Wróciłem do niego o czwartej nad ranem. Oni zniszczyli nasz start - mówił Austriak. - To, co z nami wyprawiają, to skandal - wtóruje mu Gandler.

Co na to MKOl? - Nas interesują sportowcy, a oni współpracowali z nami bez zarzutu, pojechali na kontrolę, która jest przecież normalną procedurą. Jasne, że byłoby lepiej, jeśli nie byłoby nocnych nalotów, ale zasady trzeba szanować - mówi Davies.

Dla "Gazety"

Robert Śmigielski, szef polskiej misji medycznej

Kontrole są wyjątkowe przede wszystkim dlatego, że według włoskiego prawa doping jest przestępstwem kryminalnym, więc po raz pierwszy w historii igrzysk brała w nich udział policja. Rosyjska biatlonistka Ogla Pylewa będzie miała sprawę w sądzie, to samo może czekać Austriaków, jeśli okaże się, że też brali. Rozmawiałem z austriackimi lekarzami, mówili, że w nalocie brało udział 30 karabinierów, którzy otoczyli dom. Atmosfera była napięta, stąd ten niesmak, ale moim zdaniem doping trzeba zwalczać za wszelką cenę, nawet w taki sposób.

Media trochę namieszały, bo donosiły, że Włosi zgodzili się nie wsadzać za kratki, ale to nieprawda. Rząd w końcu nie poszedł na ustępstwa i dopingowiczom grozi więzienie. Podejrzewam, że WADA może też na terenie Włoch korzystać z innych, niż same badania krwi i moczu, środków do walki. W grę może wchodzić podsłuch, informatorzy, podstawione osoby. Tak było z Hermannem Maierem, którego na kontrolę zaprosili ludzie udający kibiców. Podsłuch jest bardzo prawdopodobny, bo już w Salt Lake City łapano na dopingu właśnie przez mikrofony. Sportowiec przed igrzyskami podpisuje tzw. kartę olimpijską, w której wyrzeka się dopingu, zgadza na kontrole i inne metody walki z nielegalnym wspomaganiem.

not.qbi

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.