Szczęściarze - analiza meczu Polska - Austria

Gdyby w ostatniej sekundzie Arkadiusz Radomski nie wybił głową piłki lecącej do bramki Boruca, kac byłby potworny. Polska straciłaby bezcenne punkty, które mogą zdecydować o bezpośrednim awansie na mundial. W barażach nie będzie już drużyn tak słabych jak Austria i z takimi błędami w defensywie Polacy nie mają tam raczej czego szukać.

Przez wiele lat Polska miała kłopoty z grą w ataku: odliczaliśmy minuty bez gola, które mnożyły się w setki. Teraz atak jest świetny, aż za dobry, bo nie ma w nim miejsca dla najskuteczniejszego gracza eliminacji Tomasza Frankowskiego. I trudno się o to czepiać Janasa, bo Rasiak na którego postawił w sobotę, był graczem numer 1. A poza trójką (Rasiak, Żurawski, Frankowski) są jeszcze Olisadebe i Niedzielan. Dziś reprezentacja Polski strzela po trzy gole w meczu, w eliminacjach zdobyła 25! Tyle że teraz Polacy nie mają obrony. A Baszczyński i Rząsa mogą kandydować do tytułu najgorszej pary bocznych w całej Europie. I nie widać nikogo, kto mógłby ich zastąpić.

Puszczając oko do klasyków grafomanii, można powiedzieć, że mecz z Austrią miał dwa oblicza. Po 45 minutach entuzjazm w biurze prasowym był powszechny. Oto Paweł Janas zbudował drużynę, która lekko, łatwo i przyjemnie będzie rozprawiać się ze średniakami klasy Austrii, a od czasu do czasu sięgnie po więcej, zwyciężając Serbów, a może nawet i Anglików - powtarzaliśmy sobie w przerwie. Zaczęły się nawet dowcipy z rywali, którzy mieli kłopoty, by odróżnić piłkę od nóg graczy Janasa. Przez 45 minut grała w Chorzowie tylko jednak drużyna - Polska: z rozmachem, konsekwentnie, ambitnie. Kibice też byli zachwyceni, kolejne bramki były kwestią czasu, tak jak czerwona kartka dla któregoś z Austriaków.

Gdy więc w 46. min bramkarz Schranz bezradnie kopnął piłkę w trybuny, a zaraz potem bezsilny Ivanschitz dostał żółtą kartkę, nie było na Śląskim Polaka, który uwierzyłby w dramatyczny scenariusz. Polacy, którzy przez 50 minut wywierali na przeciwniku taką presję, że ten gubił się przy podaniach na pięć metrów, nagle zupełnie opadli z sił. Baszczyński i Rząsa zaczęli przegrywać każdy indywidualny pojedynek, co rodziło pod bramką Boruca nieustanne zagrożenie. Stoperzy Jacek Bąk i Tomasz Kłos, którzy przez 50 minut nie przegrali pojedynku o górne piłki, nagle zaczęli popełniać błąd za błędem. Przewaga Polaków stopniała jak śnieg w silnym słońcu, za to surowy technicznie zespół Krankla zaczął się rozpędzać. Na pierwszą bramkę Linza Polacy potrafili odpowiedzieć golem Żurawskiego. Gracz Celticu długim rajdem, wywalczeniem karnego i wykorzystaniem go (co prawda na raty) zrehabilitował się za fatalne podanie, po którym padł gol dla Austrii. Ale gdy przy stanie 3:1 znów byliśmy pewni, że nadzieje Austriaków prysły, ci zdobyli kontaktowego gola. Zdobyli lub może został im podarowany. Zastępujący Dudka Boruc krzyknął "pierwsza", chcąc by Bąk wybił piłkę. Bąk usłyszał "moja" i puścił ją bramkarzowi. Linz bez trudu trafił do siatki. Potem gra toczyła się już wyłącznie pod polską bramką, gdzie mylili się obrońcy, Boruc, a do odbijanych przez nich bez ładu i składu piłek dopadali Austriacy. Janas wymienił niemal całą linię pomocy, pozostawiając z czwórki tylko Sobolewskiego. Nie pomogło. Nikt nie potrafił uspokoić gry, siły i umiejętności opuściły piłkarzy, a ludzie na trybunach zaczęli odliczać sekundy. I tylko szczęście wytrwało z kadrą do samego końca. Koszmarny błąd Rząsy i strzał w poprzeczkę Linza, koszmarny błąd Kłosa, ale Boruc broni, wreszcie gdy kończyła się 93. minuta Radomski ratuje drużynę Janasa.

Tak, uratował, bo remis choć praktycznie i tak eliminował Austrię, byłby porażką także dla Polaków. Gościom punkt niewiele by dał, graczom Janasa strata dwóch odebrałaby możliwość bezpośredniego awansu na mundial.

Pakt z diabłem?

Na konferencji prasowej zachłyśnięty bardzo ważnym zwycięstwem Janas nie chciał mówić o fatalnej grze w obronie. - Bylebyśmy zawsze strzelali o jedną bramkę więcej niż przeciwnik - powtarzał. A jego piłkarze twierdzili, że najważniejsze, iż szczęście ich nie zawodzi. Tak jakby to był najważniejszy z atutów piłkarskich.

Pozostaje mieć nadzieję, że to nie jedyne refleksje, które pozostały trenerowi i jego piłkarzom po gorączce sobotniej nocy. Niestety, Baszczyński i Rząsa nie tylko nie potrafią wspomóc skrzydłowych w akcjach ofensywnych, ale przegrywają masę pojedynków w defensywie. A przecież w środę trzeba będzie zatrzymać Ryana Giggsa! Baszczyński wprowadza do gry masę niczym nieuzasadnionego chaosu, Rząsa jest za to tak "spokojny", że przemykający za jego plecami rywal z piłką zdaje się w ogóle nie wytrącać go z równowagi. W 87. min Janas wprowadził do pomocy Baszczyńskiemu drugiego prawego obrońcę - Żewłakowa i efekt wciąż był niewielki. Środkowi Bąk z Kłosem, którzy zawalili w sobotę po golu, też nie tworzą trwałej zapory. Na dodatek w grze obronnej zawodzili wszyscy, bo i pomocnicy nie potrafili wyprowadzić piłki, by napastnicy mogli skorzystać z wolnego pola pod bramką Austriaków. Słowem: w końcówce meczu nie najmocniejszy przecież rywal zagrażał bramce Boruca w każdej niemal akcji.

Najgorsze jest to, że na zmiany w defensywie właściwie nie ma szans, bo wśród powołanych i w całym polskim futbolu lepszych nie widać. Trzeba odmienić tych, którzy są.

Po spotkaniu angielski dziennikarz poprosił, by Janas porównał obecną drużynę do tych z 1974 i 1982. Selekcjoner powiedział, że to niemożliwe, bo piłka jest dziś inna. Mam nadzieję, że żartował. Tamte drużyny z Bońkiem, Janasem, Smolarkiem, Deyną, Szarmachem czy Gadochą należały do czołówki, czego dowodem były medale mistrzostw świata. Dzisiejszej reprezentacji do tego poziomu bardzo daleko. Dobrze, by wszyscy zdawali sobie z tego sprawę, bo nie ma w sporcie nic gorszego niż nieświadomość własnych wad. Postęp jest wtedy niemożliwy. A ta drużyna musi dokonać postępu już do środy, bo mecz z Walią może dać jej bezpośredni awans na mundial (nie zmarnujcie wysiłku całych eliminacji!). Chyba że Janas jest tak pewny swego, bo zawarł pakt z diabłem i dobry los będzie czuwał nad jego piłkarzami do końca.

Być może jednak dramatyczny finał ma dobrą stronę. W pierwszej połowie Polacy wyglądali przy Austriakach jak mistrzowie i gdyby tak zostało do końca, mogliby w to uwierzyć. Tymczasem stracili siły, koncept i pozwolili by mecz, który był wygrany, omal nie zakończył się nieszczęściem. Może to ich otrzeźwi?

POLSKA - AUSTRIA 3:2 (2:0)

Bramki:

1:0 Smolarek (13., bez asysty), 2:0 Kosowski (23., po podaniu głową Rasiaka), 2:1 Linz (61., po podaniu Stranzla), 3:1 Żurawski (68., dobitka po karnym Żurawskiego), 3:2 Linz (80., po podaniu Hieblingera)

Żółte kartki: Pogatetz (12., faul), Standfest (26., faul), Aufhauser (45+2., faul), Ivanschitz (48., faul)

Smolarek (65., symulowanie faulu), Schranz (67., faul), Schopp (76., faul)

Sędziował de Santis z Włoch.

Widzów 45 tys.

Składy:

Polska: Boruc - Baszczyński, Kłos, Bąk, Rząsa - Smolarek (73. Mila), Sobolewski, Szymkowiak (83. Radomski), Kosowski (88. Michał Żewłakow) - Żurawski, Rasiak.

Austria: Schranz - Standfest (46. Linz), Hieblinger, Ehmann (80. Kuljic), Pogatetz - Schopp (80. Kiesenebner), Kuehbauer, Stranzl, Aufhauser, Ivanschitz - Mayrleb.

Najwięcej strzałów: Żurawski 4, Kosowski 4, Sobolewski 4 - Linz 5.

Najwięcej celnych strzałów: Żurawski 3, Kosowski 2 - Linz 3.

Najwięcej kluczowych podań: Żurawski 2 - Mayrleb 2, Ivanschitz 2.

Najczęściej na spalonym: Żurawski 2 - Linz 2.

Najwięcej fauli: Kłos 3 - Aufhauser 6, Stranzl4, Schopp 4.

Najczęściej faulowani: Kosowski 6, Szymkowiak 3, Żurawski 3, Sobolewski 3, Rasiak 3 - Schopp 3.

Skuteczność bramkarzy: Boruc 50 proc. (3/6) - Schranz 40 proc. (2/5).

Który z obrońców zawiódł najbardziej w meczu z Austrią i nie powinien grać z Walią?
Copyright © Agora SA