Wojciech Krajewski: Gdy przychodziłem do Pogoni Ruda Śląska, naszym zadaniem było zakwalifikowanie się do play off. Wykonaliśmy je. Zdaję sobie sprawę, że po ostatnich naszych dobrych występach apetyty w klubie wzrosły. W pierwszej rundzie graliśmy jednak z zespołem o potencjale nieporównywalnie większym od naszego. Gdybyśmy wygrali ze Śląskiem, to świadczyłoby nie o tym, że Pogoń jest silna, ale o słabości polskiej koszykówki. To byłaby ogromna sensacja.
- Oczywiście. Przecież to są też ludzie i kiedyś muszą przegrać. Najbliżej byliśmy tego w drugim spotkaniu we Wrocławiu, gdzie na trzy minuty przed końcem spotkania jeszcze prowadziliśmy. Może w końcówce zabrakło nam sił i opanowania. Szkoda też niewykorzystanej szansy w meczu w naszej hali. Na początku spotkania kontuzji doznał jednak Duane Cooper i to już nie było to. Nie mógł biegać do szybkiego ataku i praktycznie graliśmy bez kontrataku. Musieliśmy się męczyć w grze pozycyjnej, a przeciwko masywnym zawodnikom Śląska gra się bardzo trudno.
- Próbowałem. Byli przecież na parkiecie Marcin Sroka, Mirosław Frankowski czy Adam Rener. Niestety, popełniali błędy. Rezerwowi nie wnieśli niczego nowego do gry, choć oczywiście starali się i walczyli. Musieli z powrotem siąść na ławce.
- Zgadzam się z trenerem Śląska Andrejem Urlepem, że o zwycięstwie wrocławskiego zespołu zdecydowało to, że miał więcej koszykarzy. Większość zawodników Śląska przebywała na parkiecie 25, 25 minut. Tymczasem czterej podstawowi zawodnicy Pogoni musieli grać po 40.
W spotkaniach ze Śląskiem nie zaprezentowaliśmy się źle. Długo prowadziliśmy wyrównaną walkę. Myślę, że Śląsk zdobędzie mistrzostwo Polski, a myśmy ich dobrze przygotowali do kolejnych spotkań.
- Nie można tak powiedzieć. Może jakbyśmy trafili na Prokom-Trefl Sopot, to szanse byłyby większe, bo w rundzie zasadniczej dwukrotnie wygraliśmy z nimi. Nie ma teraz jednak co gdybać. Gramy dalej o piąte miejsce.