Marit Bjoergen o pierwsze złoto po urlopie macierzyńskim, i rekordowe piętnaste w karierze, musiała walczyć do ostatniego podbiegu. Dopiero tam zgubiła Kristę Parmakoski, liderkę fińskiej kadry, która przeżywa teraz najlepsze miesiące w karierze. Stała w tym czasie na podium Pucharu Świata już osiem razy, a przez poprzednie lata kariery - sześć razy. Zajęła drugie miejsce w ostatnim Tour de Ski. I już na początku sezonu mówiła w rozmowie ze Sport.pl, że z najlepszą formą czeka na mistrzostwa świata u siebie, zwłaszcza na bieg na 10 km klasykiem, który sobie w mistrzostwach upatrzyła. Tak jak Justyna Kowalczyk.
Finka pierwsza skończyła część klasyczną biegu łączonego, a cała druga część biegu, stylem łyżwowym, to była ucieczka jej i Bjoergen, i powiększanie przewagi nad Charlotte Kallą. To dla Finlandii pierwszy indywidualny medal MŚ w biegach od sześciu lat i brązu Aino Kaisy Saarinen w Oslo. I najcenniejszy od 2007, gdy Virpi Kuitunen zdobyła złoto w Sapporo na 30 km. Ale ten wynik jest też ciekawy z polskiego punktu widzenia. Pokazuje, jak bardzo forma może się zmieniać podczas ostatnich dni przed mistrzostwami świata, jak różnie zawodniczki reagują na zejście z wysokich gór, co jest kluczowym etapem przygotowań do wielkich imprez. I jak wiele rzeczy trzeba wziąć pod uwagę, żeby ocenić, czy Justyna Kowalczyk będzie mieć we wtorek 28 lutego szansę na medal na 10 km klasykiem.
Sześć dni przed medalowym biegiem łączonym w Lahti najlepsze specjalistki od 10 km klasykiem miały próbę generalną w Pucharze Świata w Otepaeae. Każda z nich przyjechała z innych wysokich gór. Marit Bjoergen z Davos, Justyna Kowalczyk z Kaukazu, Krista Parmakoski i Charlotte Kalla z Włoch, ale też z różnych kurortów. Każda z innymi wyliczeniami, bo każdy organizm inaczej reaguje na wysokogórskie przygotowania. To jest niezbędny, ale i bardzo ryzykowny element przygotowań. Wielu niedoszłych medalistów właśnie w wysokich górach grzebało swoje szanse na sukces, bo np. przesadzili z obciążeniami, albo źle wyliczyli moment na zejście z gór. A każda kolejna doba po zejściu coś w formie zmienia. - Przez lata zbieramy doświadczenia, kiedy po powrocie z gór biegamy najlepiej, kiedy najgorzej - mówi Sport.pl Justyna Kowalczyk. Jej trener, Aleksander Wierietielny, doktoryzował się właśnie z treningów wysokogórskich. - Akurat zawody w Otepaeae miały trafić na te moje dwa najgorsze dni po zejściu z gór. Sztafeta sprinterska (w niedzielę 26 lutego) i 10 km (dwa dni później) powinny wypalić w ten lepszy czas. Co nie oznacza oczywiście, że wyjdzie mi bieg o minutę szybszy. Ale dopinając wszelkie szczegóły myśli się też o właśnie takich rzeczach. Czternastego dnia po zejściu z gór powinno być najlepiej - tłumaczy Kowalczyk.
W Otepaeae na podium były dwie zawodniczki, które zdobyły też medale w Lahti. Marit Bjoergen wygrała w Estonii z dużą przewagą i było jasne, że staje się główną kandydatką do zbierania w Lahti złota w biegach dystansowych. Charlotte Kalla była druga, na świetnie posmarowanych nartach. A Krista Parmakoski dobiegła na szóstym miejscu, tracąc 3,6 s do piątej Justyny Kowalczyk. Obie przegrały jeszcze z dwiema Norweżkami, Heidi Weng i Ingvild Flugstad Oestberg. Bieg układał im się zupełnie inaczej, bo Parmakoski zaczęła dość ostrożnie, ale na kolejnych międzyczasach szła w górę. A Justyna była na większości pomiarów czwarta, a dopiero na koniec piąta. Na ostatnich 1200 metrach opadła z sił, mówiła że pamięta z tego odcinka tylko ból, głos taty, który przyjechał jej kibicować, i kolorowe plamy przed oczami. To na tych 1200 m straciła po 20, nawet 40 sekund do niektórych rywalek. Ale przewagi nad Kristą nie roztrwoniła.
Minęło sześć dni od Otepaea i Parmakoski w biegu łączonym wyprzedziła o ponad 27 sekund Kallę, do której w Estonii straciły z Kowalczyk blisko minutę. Heidi Weng, zwyciężczyni Tour de Ski, trzecia w Otepaea, ze sprintu w Lahti odpadła jeszcze przed finałem, a w biegu łączonym przegrała walkę o czwarte miejsce z Nathalie von Siebenthal ze Szwajcarii. Ingvild Flugstad Oestberg też skończyła sprint szybciej niż się spodziewała, a w biegu łączonym była dopiero 19.
Oczywiście tu żadnego szablonu do porównań nie ma, Parmakoski i Kowalczyk są w innych punktach kariery, po innym sezonie, w którym Justyna pierwszy raz zrezygnowała ze wszystkich innych wyzwań dla biegu w MŚ, a dla Parmakoski ważne też było to, co uda się zdobyć po drodze w Pucharze Świata. I przed żadnym biegiem klasykiem nie wolno zapominać o roli smarowania, a Finki w ostatnich sezonach miały je z reguły znakomite.
W Otepaea jeszcze jedna rzecz zaciemniła obraz: pogoda sprawiła, że bieg po bardzo wolnym śniegu był wyczerpujący ponad normę, nawet normę trudnej trasy w Otepaea. Justyna Kowalczyk biegła 31 minut, a zdarzało jej się już pokonać tę trasę w 27 minut. Sił zabrakło właśnie w tych ostatnich minutach. - Tam, przepraszam, zdechłam po prostu. Zabrakło wytrzymałości takiej jak u rywalek. Doszło do tego zejście z gór, ciężki trening. Ale nie ma co szukać dziury w całym. Trzeba robić swoje. Wszystko tak obliczaliśmy, żeby tutaj w końcówce można było dodać gazu. Tak powinnam zareagować na przygotowania - mówi Kowalczyk. - Ale to jest sport, nie wiadomo, czy tak się zdarzy. W formie jestem. Ale jaki będzie wynik, nie wiem.
Marit Bjoergen wygrała bieg łączony (skiathlon) na 15 km podczas mistrzostw świata w Lahti. W trakcie biegu doszło do sporej kraksy. CZYTAJ WIĘCEJ >>
Po skoku Stocha w kwalifikacjach do konkursu w Lahti rywale klęli pod nosem. Małysz: "Szczęka im opadła. Nagle gościu leci po rekord skoczni". CZYTAJ WIĘCEJ >>
Daniel Andre Tande, jeden z najgroźniejszych rywali Stocha, ma dziwny zwyczaj. Otóż przed skokami "rozmawia" ze swoimi kombinezonami. Dlaczego? CZYTAJ WIĘCEJ >>
Stoch w kwalifikacjach pobił rekord skoczni, ale po lądowaniu złapał się z bólu za kolano. Czy jest się czego bać? CZYTAJ WIĘCEJ >>