Marzę, że się budzę i jestem zdrowy. Rafał Kosiec walczy o powrót na boisko

Jeden zły, nieszczęśliwy, cholerny krok sprawił, że zamiast walczyć z Polonią o kolejne wygrane, Rafał Kosiec walczy o każdy kolejny krok.

W czwartek 24 marca, kilkanaście minut po godz. 22, Rafał Kosiec, 29-letni silny, wysportowany mężczyzna, wyszedł z domu. Musiał wrócić do samochodu, w którym zostawił torbę ze sprzętem po powrocie z meczu - kilka godzin wcześniej jego Polonia zremisowała 0:0 z Ursusem. Ze schodów zbiegał, jak to często robią młodzi, po trzy, cztery stopnie. Nagle się potknął.

- Poleciałem głową w dół, a potem był już tylko huk. Ocknąłem się jeszcze na klatce, obok był sąsiad, który wezwał karetkę. Byłem w szoku, nie wiedziałem, co się dzieje. Nie mogłem ruszać nogami, rękami, głową, miałem odrętwienie twarzy - opowiada.

Rafał trafił do Wojskowego Instytutu Medycznego przy ul. Szaserów. Tomografia wykonana zaraz po przyjeździe do szpitala nie wykazała żadnego urazu głowy. Pierwszą, bezsenną noc spędził na oddziale neurochirurgii. O godz. 6 rano miał mieć badanie rezonansem magnetycznym. Do dziś nie wie, czemu czekał na nie kilka godzin. Popołudniowa diagnoza brzmiała jak wyrok: złamanie kręgosłupa w odcinku szyjnym, konieczna natychmiastowa operacja kręgów C5-C6.

- Od lekarza usłyszałem, że moje szanse ocenia na 80 do 20, gdzie 20 to wózek inwalidzki do końca życia albo śmierć. Dla mnie - człowieka, który od dziecka uprawiał sport - to był koniec. Z nerwów zwymiotowałem, odechciało mi się żyć. Wiele osób może powiedzieć, że chciałem się poddać bez walki. Ale ja nie wyobrażałem sobie życia na wózku. Wiem, że tacy ludzie potrafią prowadzić szczęśliwe życie, ale ja bez sportu nie dałbym rady. Nie chciałem być też ciężarem dla najbliższych - mówi Rafał.

Operację miał od razu, 25 marca. Najgorsze zaczęło się potem.

* * *

Kosiec to wychowanek warszawskiej Agrykoli. Uchodził za duży talent, na co dzień grał i trenował z zawodnikami starszymi od siebie. Jeden z jego trenerów Wiesław Golonka wielokrotnie zwracał się do sąsiadów z Legii z prośbą o sprawdzenie umiejętności niezłego pomocnika. - Nie było na to szans, bo przy Łazienkowskiej stawiali wtedy na piłkarzy z zagranicy. Dziś, kiedy młodym poświęca się dużo więcej uwagi, miałbym większe szanse - wspomina Kosiec.

W 2005 r. zawodnikiem zainteresował się Mariusz Piekarski. Zaczynający dopiero pracę menedżera były reprezentant Polski wysłał Kośca i Michała Kopcia na testy do brazylijskiego Atlético Paranaense. - Czuliśmy, że złapaliśmy Boga za nogi. Baza treningowa, siłownie, sale do odnowy biologicznej, indywidualna opieka trenerów. Wszystko na światowym, nieosiągalnym wtedy u nas poziomie - mówi. - Kapitanem Atlético był 20-letni Fernandinho [dziś zawodnik Manchesteru City], kapitalny piłkarz. Robiliśmy wszystko, żeby pokazać się z jak najlepszej strony, ale nie udało się zostać. Jednak jestem wdzięczny, że w ogóle miałem szansę tam być.

Po powrocie do Polski wielkiej kariery nie zrobił. Kontuzja, zmiana klubu, potem kolejna, czwarta, ósma... W dziewięć lat Kosiec zaliczył aż dziewięć klubów. Wracał do rodzinnej Warszawy, rundę jesienną sezonu 2014/15 spędził w Polonii, był na testach w ekstraklasowym Podbeskidziu Bielsko-Biała, ale wiosną zagrał w I lidze w GKS Tychy. Po spadku drużyny do II ligi znów zgłosiła się Polonia. - Skusiła mnie dobrym projektem i tym, że szukała zawodników z Warszawy - mówi Rafał.

* * *

Pierwszy tydzień po operacji, który spędził na OIOM-ie, był najtrudniejszym w jego życiu. Jego stan się pogorszył, miewał myśli samobójcze, modlił się nawet o śmierć, której wizja nawiedzała go podczas snu. - Obudziłem się w kołnierzu, miałem klaustrofobię. Cały czas myślałem, że ktoś mnie goni, co chwilę krzyczałem. Po operacji nie poznałem narzeczonej. Nie mogłem ruszać palcami u stóp, chociaż po wypadku nie było to problemem. Nie mogłem sam jeść, iść do toalety - wspomina.

W szpitalu spędził miesiąc. Na nowo uczył się chodzić, ale wyjechał z niego jeszcze na wózku inwalidzkim. W domu ćwiczył, rozpoczął też poszukiwanie miejsc, w których mógłby znaleźć pomoc. "Specjalista Google ds. medycznych" - mówi dziś sam o sobie.

Postępy przychodziły wolno - raz do sprawności wracała prawa strona ciała, innym razem lewa. Mimo to wszystko wskazywało na to, że czas i ćwiczenia są jego sprzymierzeńcami. - Było coraz lepiej, ale w pewnym momencie stanąłem w miejscu. Teraz z wieloma rzeczami jest nawet gorzej. Nie wiem dlaczego. Nikt nie wie - mówi.

Po czterech miesiącach Rafałowi nie grozi już jazda na wózku, coraz rzadziej miewa też myśli samobójcze (to skutek uboczny silnych leków przeciwbólowych). Chodzi powoli, ale samodzielnie. Może prowadzić samochód. O pełnej sprawności fizycznej mowy jednak nie ma, jest sparaliżowany od klatki piersiowej w dół. Nie odczuwa bólu i temperatury, ale czuje uciążliwe wewnętrzne pieczenie. Ma porażone narządy wewnętrzne, nie pracują mu jelita, musi się cewnikować, zanikła potencja seksualna. Pojawiają się też tzw. spięcia spastyczne, które objawiają się paraliżem mięśni. - Od czterech miesięcy nie przespałem spokojnie nocy, chociaż biorę tabletki nasenne. Śpię po dwie, trzy godziny. Mimo to każdego wieczora łudzę się, że kiedy wstanę rano, cała ta sytuacja okaże się koszmarem, że będę zdrowy, pójdę na trening. Słowem: będę normalnie żył - mówi.

* * *

Do normalności jednak daleko. Każdy dzień jest dla Kośca monotonną próbą powrotu do zdrowia. - Przeważnie budzę się między drugą a czwartą, często nie śpię już do rana. Idę na rehabilitację, po niej jeżdżę od jednego do drugiego lekarza. W domu sporo ćwiczę. Dopiero wieczorem mam czas dla najbliższych. Muszę walczyć - opowiada.

Ludzie, którzy grali i pracowali z Koścem, podkreślają, że zarówno na boisku, jak i poza nim to człowiek o niezłomnym charakterze. Sam także przyznaje, że jego podejście do życia bardzo mu pomaga. Marzy o powrocie na boisko, to jego największa motywacja. - Przejechałem Polskę wzdłuż i wszerz, ale żaden z lekarzy nie spotkał się z urazem takim jak mój. Czasami tracę nadzieję. Codziennie słyszę tylko, że mam czekać. A to najgorsze, co mógłbym zrobić. Za kilka miesięcy chciałbym stanąć przed lustrem i z czystym sumieniem powiedzieć sobie, że zrobiłem wszystko, żeby sobie pomóc - mówi. - Marzę o konkretnej diagnozie i sposobie leczenia. Jeśli usłyszę, że powrót do pełnej sprawności da mi operacja za kilkadziesiąt tysięcy złotych, to sprzedam wszystko, co mam, byle tylko wyzdrowieć. Jeżeli nie uda się w Polsce, pomocy spróbuję poszukać za granicą.

O pomoc finansową nie prosi, choć rehabilitacja kosztuje go nawet kilka tysięcy złotych miesięcznie. Na razie wydatki pokrywa z zaciągniętego kredytu. W najbliższych dniach otworzy specjalne subkonto przy Fundacji Mistrzów Sportu, na które chętni będą mogli wpłacać pieniądze.

- Mam taki charakter, że wiele rzeczy lubię robić sam. I do tej pory jakoś sobie radzę, ale jest coraz ciężej - przyznaje. - W ostatnich dniach moja sprawa została nagłośniona, otrzymałem wiele słów wsparcia i ofert pomocy. Każdemu z osobna za to bardzo dziękuję. Widzę, że ludzie nie są obojętni na cudzą krzywdę, i to jeszcze bardziej napędza mnie w codziennej pracy i poszukiwaniu nadziei. Że wrócę na boisko.

***

Oto dane do przelewu na założone przez Rafała konto:

Fundacja Mistrzów Sportu

Nr konta: 77 1020 1097 0000 7502 0292 7663

Tytuł wpłaty: Rafał Kosiec

Więcej o:
Copyright © Agora SA